Jak było...

Tutej Pany Bracia przechodzą od słów do czynów.
Sąsiad
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 731
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:58
Lokalizacja: Tatar-a-Karak

Re: Jak było...

Post autor: Sąsiad »

Nie wiem co powiedzieć :oops:

Już wiem :D

Dzięki Banan za ciepłe słowa, bo to zawsze podnosi Misia na duchu i mobilizuje do pracy. Jakby się do tego odnieść...
Banan pisze:jest to mini kampania której sam do końca nie rozumiem :D
mam wrażenie, że ta kampania wcale nie jest taka mini i jak Bozia da, będziemy grać w nią długie lata. Robi się naprawdę sztandarowa ekipa. A jeśli chodzi o scenariusz to stwierdzić trzeba, że owszem, pomysły pomysłami, ale ogólny cel czy też cele kampanii tworzą na razie gracze na równi ze mną. Ja się po prostu dostosowuję i tworzę na gruncie ich bardziej lub mniej świadomych propozycji.
Banan pisze:Sesja była przesiąknięta humorem znanym pewnie wszystkim z Swiata Dysku, w ogóle zauważyłem jak i pozostali gracze że Sąsiadowy Warhammer oddala się coraz bardziej od podręcznikowej konwencji i zmierza do wesołej, absurdalnej, zaskakującej i bardzo wesołej wizji Terrego Pratchetta co nadaje sesją oryginalnego smaku.
zgadza się, choć zapewniam, że ta ekipa jest wyjątkowa zważywszy na tych dwóch nieszczęsnych krzatów. Nie poprowadzę im dark fantasy, nie ma takiej możliwości. Konwencję trzeba dopasować do drużyny a nie na odwrót, jak to niestety często działo się w historii z ideologiami i innymi nieszczęściami tego typu. Jako zwolennik elastyczności uważam, że gatunek w ramach systemu determinowany jest przez wyobrażenia graczy, dobry MG zaś powinien zrobić wszystko, by czuli się oni komfortowo i realizowali w swym empatycznym dyskursie możliwie jak najpełniej.
Banan pisze:Nie umknęło mojej uwadze również jak bardzo so serca wziął sobie Sąsiad dyskusję o realistyce 8) w RPG a głównie tekst o losowości świata. Na sesji tej poczułem że świat kreowany przez Misia naprawdę żyje swoim życiem a rzadko mi się to zdarza. Poczułem wreszcie że mój bohater został wrzucony w jakiś świat a nie świat został stworzony wokół niego.
no 8) , wreszcie zadowoliłem Banana :P Ale wierzajcie mi Misiowie i Graczowie, wiele trudu inwencyjnego mnie to kosztowało. Zawód Misia ciężki jest.
Banan pisze:To co jeszcze zwróciło moją uwagę to spory postęp w Mistrzowaniu jaki poczynił Sąsiad.
tego akurat nie rozumiem, zawsze byłem najlepszy 8) :wink:
Banan pisze:Gram u niego dość nieregularnie co sprawia że co przychodzę na sesję MG zaskakuje mnie pozytywnie :D
i oby to się nie zmieniło.
Banan pisze:Jeżeli ta tendencja będzie się utrzymywać wróżę Sąsiadowi wygraną w konkursie Misia Misiów na najbliższej Toporiadzie :D
nigdy nie zależało mi na nagrodach :wink: Poza tym ocena Misia dokonuje się przez scenariusz, który przecież może nie wymagać od niego aktywności, a nawet ją hamować.
Banan pisze:P.S. Pisząc to wcale nie myślałem o OD :wink:
rozumiem, że PD :) A zapisz se Banan fejtpojnta :lol:
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Awatar użytkownika
Kraszan
Postrach tajgi
Postrach tajgi
Posty: 391
Rejestracja: 16 maja 2008, 13:09
Lokalizacja: Łódź
Kontakt:

Re: Jak było...

Post autor: Kraszan »

Zapisków margara ciag dalszy.

no i oto stanęło siem. Fruwok zeźlił samego szefuncia Vermiliona ten przyjśłał swego Heroda co by mu ta wsza drogie przyczynic miała. no i lali my go i lali we trwodze i szale bitewnym. Un jeno ksiązkie czytoł. i czytoł i to tak szalenie żesmy juz mysleli ze samiuśkiego Vermiliona nam na łep zwali. no i zdrzaźnił sie w kuńcu na nas jakesmy go mynczyć poczeli. to i prasnoł mniem aż mnie oczy krwią zajszły i Xariona nam sponiewierał ale tak bobu dostał ze ucikł se w las. jakem obaczył mego małego druha poturbowanego bez ducha to juzem z tego wsiego łzy uronić miał nad ciałem przyjaciela ale jesio w nim życie odnalazłem leczyć go poczelim. wlewali my biduli wsio co mieli no i zajzajer tyż kcieli my mu dać ale sie ocknął w pore i zabronił. Bełkoczac cosik o jakiś zakazach picia - musioł znaczy solidnie w łep dostać. tak i potym my siedzieli i na szturma nowego od horrorów sie szykowac poczeli. Barykady robić począłem coby jakoś chociaz fortyfikacyje były. a Fruwok knół, i knół i cudował z tymi ksianżkami aż mnie nerwa wzieła i lagom bez łep mu dac kciołem jakem jej dotknół tak dziwne rzecza przed oczyma pokazywac sie poczeły. i historyja układać się nam w całość poczęła. tak Xarion mój drug rozwiązania szukał az znalazł kilka jak zwykle pasje wiedzum skad i nawet sam Floranus chiba nie wi , ta mała ........SDFWEIUFIUVHIWOEIOF I JESZCZE IGOHERIGUHKGHEIWOYOIGH ...... WYDOBYŁA SE Z ZIEMI O PASJE 10 ŻYWIOŁAKÓW i to jeszcze nie koniec. herod zaatakował najsamprzód siłami inszych horrorów. potęzne łapska zaczeły niszczyc nasze blokady alem wyknół coby Xarionowy poszókac zechcioł czarów we ksiąnzkach. no i po trzykroć atakował Herod i po trzykroć dawalimy mu odpór. Aż tu nagle sie sam osobiście łaskawca wredny pojawił i począł gadać ze Xarionem. Najpierw kcioł nas zastraszyc, potym kcioł nas przekupić a na kuniec atak straszliwy przypuścił tak że ja już ksiunżki zacząłęm podpachom gromadzić i drogi odwrotu naszego poszukiwać. Tak i oto bez przypadek jakem zniknął ponownie ze tymi ksiunzkami jedna mnie sie otwarła ja juz gotów zniszczyć relikty co by w łapy horrora nie wpadłya tu widzem ze insze rzeczy sum w ni napisane i insze były tam we krypcie. tako i Xariona migiem poinformowałem a un swym umysłem wielkim odkrył imie prawdziwe horrora Heroldym zwanego. jakesmy mu powiedzieli to ucikł pryndko sam coby nie został unicestwiony. Tak oto pokonalimy tego wieczora samego Herolda księcia Vermiliona i jego sługusów. Jużesmy plany ataku na Tere snuli jak i tez podział swiata po wojnie kiedy to do łba pijackiego naszego burmistrza szczeliło ze przeca caluskum naszom rozmowe słucho krasnolud niby to nasz tłumacz niby pomocnik ale zawsze poddany Troala. tak i rychło musielimy sie i z tym problemym jakos za bary wziunć. Jam kazoł mu imie swe wyjawić na znak oddania nam. obieroł sie okrutnie. jużesmy sie na niego szykowali. coby go tajemnic naszych pozbawić zabirajunc mu i życie jak złożył nam słowa wiernosci to na kilka dzionkow postanowilimy mu zycie darowac a jak juz by my swe misje wypełnili to wtedy jesio do temata wrócic my mieli - znaczy do piachu posłac szpiega mielismy. tak oto wizje wielkiej potegi my rozsnuwali i swiatem jużesmy w marzeniach rzadzili i pycha się przez nas tak przebijala że az same pasje na nas uwagem swa zwróciły. Tak i ja żem ujrzał Pana mego i laskawce i wybawiciela Floranusa, tak on rzekł do mnie " Margarze kaj kcesz iść ze mnom zniszcz wiedze w ksiązkach zawartom i umysł swój daj oczyscic ' tak jak Pan mój rzekł takem uczynił ja i moi przyjaciele. Jakesmy siem obudzili łaska Floranusa na nas ogromem spłynęła. Orek mój uczen klacz swa ujrzał we krasie, Xarion swą złamana laskie otrzymał na powrót a ja nitki życia mego splotłem z Xenomancjom. Tak dzien rozpoczynawszy i miejsce owe zaznaczywszy - co by tu wrócic i swiątynie ku czci Floranusa postawić ruszyc my w dalsza drogę poczeli.
Obrazek
Awatar użytkownika
Jankoś
Boski Arcyrozjebca +k1200
Boski Arcyrozjebca +k1200
Posty: 5242
Rejestracja: 16 maja 2008, 12:31
Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
Kontakt:

Re: Jak było...

Post autor: Jankoś »

Dziękuje Kraszanie za ten opis!!!
1000 punktów legend!!!
"Rava urbs mea,societas "Secures" vita mea"

Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
_gość
Pała nie topór
Pała nie topór
Posty: 11
Rejestracja: 06 wrz 2008, 09:41

Re: Jak było...

Post autor: _gość »

Nie liczy się, MG jest w stanie nie wskazujacym na przyznawanie punktow legend
Awatar użytkownika
Xarion
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 717
Rejestracja: 18 maja 2008, 18:21
Lokalizacja: Rawa Maz.

Re: Jak było...

Post autor: Xarion »

kraszan pisze: Fruwok zeźlił samego szefuncia Vermiliona
O pasje !!! błagam weźcie juz do siebie tego nieuka !!! VERJIGORM ksiąze horrorów!!!!

PS:vermilion to L2 :D:D:D:D
"Ludzie nigdy z takim przekonaniem i z taką radością nie angażują się w czynienie zła jak wówczas, gdy czynią to z pobudek religijnych".
-Blaise Pascal
Awatar użytkownika
Prozac
Postrach tajgi
Postrach tajgi
Posty: 441
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:57
Lokalizacja: z dna beczki

Re: Jak było...

Post autor: Prozac »

W sumie to nie wiem, czy nie powinienem tego napisać w temacie "Kwiatki z sesji" ;-)

System: Warhammer
MG: Sąsiad
Ekipa: "Krasnoludzie Biznesu" ( Dwalin Wręcemocny, Flint Tłustowłosy, Juan kradziej, Harold - maska, łowca dzików, pijaczyna, Kofur - pałker w zespole muzycznym Dwalina)


Od dłuższego czasu trzon ekipy, czyli Dwalin i Flint - nowocześni i rozwojowi krasnoludzie kręcący biznes w stolicy, starali się zdobyć pewien zabytkowy i bardzo cenny topór ( w zamian otrzymać mieli wzgórze pod Altdorfem, gdzie chcieli otworzyć Klub, Kopalnię i Rzeźnię - albo tylko częśc z tych lokali).

Droga do topora Engelhoffa wiodła przez bankiet u Jego Łaskawości Arcyksięcia Maegnitza, a dokładniej przez salę kominkową w posiadłości wyżej wymienionego.

Na bankiet wkręciliśmy się nie bez trudności - Dwalin z Kofurem udali się na przesłuchanie zespołów muzycznych, które uświetnić miały imprezę i weszli w skład grajków na bankiet. Ja natomiast i niejaki Juan znaleźliśmy inny sposób - fałszywe zaproszenia, które też srogo opłaciliśmy krwią i potem ( a Juan pobytem w lochu i ucieczką przez wychodek :D ).

Koniec końców, ekipa znalazła się na bankiecie i zaczęła węszyć za toporem. Znalazł się szybko, razem z czwórką bacznych strażników nie opuszczających go nawet na wyjście siku. Po licznych perypetiach w trakcie zabawy ( Sąsiad +10 za prowadzenie :) ) udało nam się ów oręż dopaść - po wykładzie jemu poświęconym. Neutralizacja jedynych dwóch strażników przebiegła bezboleśnie dzięki miksturom do usypiania trzody chlewnej, które zakupiliśmy przezornie u znanego alchemika o pseudonimie Kocioł a.k.a Pan Dwie Ulice ( jej geneza podobno związana jest z przypadkową rozbiórką ulic Altdorfu :) )

Działo się to w sali wykładowej - gdy już udało nam się uśpić gwardzistów i podmienić topór ( zapomniałbym dodać że naszym celem było zamienienie prawdziwego topora na replikę, a nie zwykła kradzież ) - usłyszeliśmy kroki - ktoś wyraźnie zbliżał się do sali!

Niewiele myśląc schowaliśmy się ( dwóch krępych krasnoludzi ) za ciężkimi, purpurowymi zasłonami sięgającymi podłogi. Trwoga minęła, gdy okazało się że do sali weszły... dwie młode panienki by potajemnie popijać winko. Chcieliśmy przeczekać i po prostu wyjść, ale sytuacja nieco się skomplikowała.

Po chwili przyszedł ktoś jeszcze - a dziewczęta ukryły się za drugą zasłoną, obok nas. Któż to? Popisujący się syn arcyksięcia z panienką, której chciał pokazać topór. Ale i oni zostali przegnani :D, skryli się za zasłoną po drugiej stronie sali. Tym razem do środka wkroczyli podejrzani magowie (dwóch) i zaczęli kombinować coś przy toporze ( a tak naprawdę przy jego replice :)) - niestety, im też nie poszło - do sali wszedł ktoś jeszcze! Magowie ukryli się za zasłoną po stronie synka z panienką...

Tajemniczy gość który przestraszył magów, również zaczął kręcić się wokół topora. Nic jednak nie zdążył zrobić, gdyż do sali weszła kolejna postać :mrgreen: - facet skrył się gdzieś pomiędzy magami a młodym księciem. Teraz na środku sali stała ponętna krasnoludzia kobieta czekająca na kochanka - skądinąd znanego nam i Wam Kofura :)

"Kofurku? Kofurku, gdzie jesteś? Słyszałam cię" :D

W tym momencie Dwalin i Flint zgodnie stwierdzili że trzeba skończyć tę komedię i bezceremonialnie wyszli zza zasłony, a następnia z sali, kurtuazyjnie żegnając się z krasnoludką :-) Chwilę potem, zdecydowanie speszeni, powtórzyli to pozostali: panienki z winem, młody książe z towarzyszką, magowie, podejrzany mężczyzna...

Za powyższą scenę Sąsiedzie przyznaję Ci rpgowego Oscara :-)

Topór był w naszych rękach! Bez komplikacji wydostałem się z posiadłości Maegnitza, niby z mandoliną w futerale (tak też wnieśliśmy na bankiet replikę) i udałem się prosto do naszego zleceniodawcy i właściciela wzgórza, na którym nam zależało. Odebrał topór, wypisał akt przepisania właśności i rozstaliśmy się w dobrych nastrojach.

Dopiero wizyta w Urzędzie Miasta Altdorf sprawiła, że nagle zapragnęliśmy chlastać się po żyłach. Okazało się iż akt, owszem, podbity jest zgodną pieczęcią, lecz wg rejestru nasz dobrodziej, hrabia Kleswitz - nie przebywa obecnie w stolicy! Marzenia o własnym interesie na wzgórzu poczęły zamieniać w krwawe wizje krasnoludzkiego berserku na ulicach miasta.

...

Jakby tego było mało, czekając na ostateczne potwierdzenie z Urzędu Miasta, zostaliśmy najnormalniej w świecie porwani! Co prawda krasnoludzie cenią swoją brudną skórę i udało nam się uciec z pędzącego dyliżnasu, lecz nie na długo. Mimo starań i skrycia w pewnej speluniastej tawernie, uśpiono nas i obudziliśmy się w obrzydliwym i ciemnym lochu w towarzystwie dawnych znajomych :D

Kto? Za co? Za fałszerstwo? Matactwo? Kradzież topora? Za rozsiewanie nieprawdziwych wiadomości, jakobyśmy już byli o krok od otworzenia Kopalni i Klubu na wzgórzu? Tego jeszcze nie wiemy.

Ale dowiemy się i przyjdzie czas Spuszczenia Komuś Poważnego Krasnoludzkiego Wpierdolu. Albo chociaż psztyczka w ucho.

Nakręcajcie temat, krasnoludzie biznesu jeszcze wrócą na salony!


Podejrzewam że Sąsiad spłodził grubą intrygę, której nawet częściowe rozwiązanie zajmie dobre kilkanaście sesji. W opisie pomijam sporo szczegółów, które finalnie mogą okazać się ważne - ale, to tylko raporcik z sesji. Ogólnie atmosfera matactwa, krętactwa, inwigilacji i zderzenia z "górą" jest fajna. Na bankiecie spotkaliśmy nawet samego Karla Franza :P
Wasze płyty? Sru, kurwa, klozet.
Awatar użytkownika
daf
Conan™ Seria Limitowana
Conan™ Seria Limitowana
Posty: 1151
Rejestracja: 06 wrz 2008, 13:17
Lokalizacja: Rawa, Rawa Mazowiecka, kocham miasto to od dziecka

Re: Jak było...

Post autor: daf »

Ale zaajebista akcja!!! szacunek dla was chłopaki za to!
Obrazek
Sąsiad
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 731
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:58
Lokalizacja: Tatar-a-Karak

Re: Jak było...

Post autor: Sąsiad »

B. dobry opis, wszedłeś mi na ambicję z tą "kilkunastosesyjną intrygą", dowiedz się, że pisząc nieopatrznie te słowa spłodziłeś demona :lol: (Tatary wiedzą o co biega, pzdr. dla Little'a :evil: :D )

Prozac - 70 PD.

Nadchodzi czas, by usiąść nad waszymi rozwinięciami, drużyna się rozochociła...

P.S. Za Oscara serdecznie dziękuję :wink: , wolałbym jednak płytki z wiadomymi filmikami, o których raczyłeś zapomnieć 8) :P
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Sąsiad
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 731
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:58
Lokalizacja: Tatar-a-Karak

Re: Jak było...

Post autor: Sąsiad »

B. dobry opis, wszedłeś mi na ambicję z tą "kilkunastosesyjną intrygą", dowiedz się, że pisząc nieopatrznie te słowa spłodziłeś demona :lol: (Tatary wiedzą o co biega, pzdr. dla Little'a :evil: :D )

Prozac - 70 PD.

Nadchodzi czas, by usiąść nad waszymi rozwinięciami, drużyna się rozochociła...

P.S. Za Oscara serdecznie dziękuję :wink: , wolałbym jednak płytki z wiadomymi filmikami, o których raczyłeś zapomnieć 8) :P

----------------

Wczoraj odbyła się na Tatarze sesja w WFRP w składzie (hierarchicznie):
Gary – MG
Sąsiad – kapral I. Bolder (dowódca, kilkakrotnie odznaczany i degradowany)
Banan – Święty (starszy szeregowy, lubujący się w bólu psychopata, masochista z pejczykiem, były Morryta)
Cichy – Cichy (starszy szeregowy, zimnokrwisty morderca, człowiek do zadań specjalnych)
Drwiciel – Młody (szeregowy, świetny ranger, wali liście sanitariuszom, debil)
Martyna – Nowa (jedyny nie-człowiek w oddziale, niezła elficka dupa, dobrze gotuje i rodzi dzieci na poczekaniu)
Adres: 13 kompania lekkiej jazdy księstwa Ostlandu II pluton zwiadu 3 dywizji piechoty.

Pierwsza część sesji obejmowała perypetie obozowe przed wyruszeniem na ważną misję, które niektórzy gracze określili jako patologię, natomiast Tatary bardzo dobrze się bawili :D Dość powiedzieć, że ostatecznie wyruszyliśmy z dwoma rannymi członkami ekipy, którzy jeszcze rano w dniu wyprawy byli całkowicie sprawni (powody - karotkofobia pewnego konia oraz liść wymierzony sanitariuszowi, który przypadkiem okazał się być Ninją). Poza tym w domu wszyscy zdrowi.
Po stoczeniu zwycięskiej potyczki z kilkoma pogranicznymi obwiesiami i torturach w mrowisku wyruszyliśmy zgodnie dalej. Problemy rozpoczęły się, gdy dotarliśmy do linii lasu, o którym krążyły dziwne opowieści. Legendy, plotki i podania potwierdziły się, a nocne wydarzenia oceniam jako jedne z najbardziej klimatycznych, w jakich kiedykolwiek miałem okazję wziąć udział, za co największe wyrazy uznania należą się będącemu w świetnej formie Gary’emu, jak również wszystkim graczom, którzy w pełni utożsamili się z postaciami i odgrywali je adekwatnie do sytuacji, co stworzyło atmosferę nieomalże psychodelii, nieustannego poczucia zagrożenia i nastroju permanentnego, dławiącego gardło strachu. Dzwony świątynne niosące się po mrocznym lesie (słyszane tylko przez niektórych), senne wizje znajdujące refleks w rzeczywistości, otulająca dolną partię puszczy mgła, wyruszenie w środku nocy do znajdującej się ponoć w pobliżu osady – towarzyszyło temu proste acz niezwykle skuteczne przejście na oświetlanie metodą woskową przeplataną z całkowitym wyciemnieniem, co przyniosło świetny efekt. W trakcie podążania ścieżką kolejno znikali poszczególni członkowie oddziału, po czym po jakimś czasie pojawiali się ponownie, niekiedy wraz ze... swoimi małymi dziećmi proszącymi o pójście do wioski. Podczas tych okresów rodzicielskich świadomość żołnierzy była całkowicie podporządkowana nowej sytuacji, a gdy po jakimś czasie wracały ich „stare” wersje, nie pamiętali niczego, co sprawiało, że nie sposób było przedsięwziąć żadnych działań zapobiegawczych, nikt nie wiedział bowiem, czy i kiedy przyjdzie jego kolej. Najlepszym (wg mnie) momentem był etap, gdy idąca ścieżką grupa skurczyła się do trzech osób prowadzących konie, idących w całkowitej ciemności (pochodni nie dało się zapalić), i kapral wydał nakaz o meldunkach w odstępie 15 sekund:
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy...
...kapral Bolder... ...Święty... ...Cichy... ...Młody...
Wspaniały nastrój, krew nagle ścina się w żyłach, potem Nowa stojąca przy ścieżce ze swoim dzieckiem...
O trzeciej nad ranem czasu tatarskiego dotarliśmy do opustoszałej osady i na tym sesja się zakończyła. Spotkanie bardzo udane, mozaika ekipy Tatarów, Cichej Pary :D i przedstawiciela Padawanów. Największe brawa, podkreślam jeszcze raz, dla Misia Gary’ego – pauzy w Rumunii dobrze mu służą :lol:

P.S. Szkoda nawet trochę opisywania założeń scenariusza, bo inni już nie pograją, ale cóż – II pluton zwiadu to nie miejsce dla mięczaków. My być pro.

P.S. 2 Serdeczne dzięki dla Podczahów za gościnę, szczególnie Little’a za bieganie w te i z powrotem.

edit: Martyna rzecz jasna, nie Ania :shock: Nie wyspałem się :oops:

---------------

Lustria (WFRP)
Squad:
Sąsiad – MG
Podczah – Ralf (halfling wojownik, bogacz)
Kacper – Mark (siłacz, bogacz, lubi nokautować „liśćmi” piratów i tragarzy)
Rijel – bakałarz (chciałem jechać do Lustrii, to mnie wzięli)
Little – Alex (kapłan Taala, ma kłopoty z PM-ami)
Sadam – Mesil (sternik i treser papug)
Drwiciel – Mercwind (elf czarodziej, udaje mu się rzucić dwa czary na dziesięć prób)

Sesja warta wspomnienia z uwagi na bardzo niską częstotliwość zbierania się ekipy. Udało się przynajmniej w miarę miło podsumować wakacje, choć scenariusz został ledwie liźnięty. Dobrą wiadomością jest to, że wyprawa zdecydowała się wreszcie wyruszyć z portu La Paz, zabierając tragarzy, parobków, muły, osły i wielkie nadzieje. Po spotkaniu z krokodylem, nauczeniu papugi kilku niecenzuralnych wyrażeń i stracie nieomal połowy oddziału w napadzie rozbójniczym podróżnicy dotarli do wioski tubylców, gdzie skradli wodzowi duszę za pomocą lusterka. Wódz wykazał się małym zrozumieniem dla takich żartów i cenną dla siebie jaźń kazał zwrócić, co też podróżnicy uczynili zbijając lusterko. Wtedy twarz wodza wyprostowała się w uśmiechu i wszelkie uprzedzenia ulotniły się, ustępując atmosferze braterstwa, dozgonnej przyjaźni i namiętnego wymieniania się podarkami z całkiem niezłym dla drużyny kursem. Po wieczornej uczcie i całonocnych tańcach drużyna opuściła gościnną osadę i na tym zakończyliśmy, wybiła bowiem druga, a część ekipy jest z klasy pracującej.
Sesja ogólnie dość udana, choć nie pamiętam swojej sesji, na której działoby się tak niewiele. W sumie osiągniemy ciekawy kontrast, bo na kolejnej wypadki znacznie przyspieszą 8) – mam nadzieję, że w najbliższym czasie uda się ponownie zebrać cały skład.

Wódz zniknął w otworze... :lol:
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Awatar użytkownika
Tęcza(BHZR)
Pała nie topór
Pała nie topór
Posty: 17
Rejestracja: 06 wrz 2008, 13:16
Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
Kontakt:

Re: Jak było...

Post autor: Tęcza(BHZR) »

W ostatni piątkowy wieczór (14 IX) odbyła się wśród zaściankowej Braci bardzo wyczekiwana sesja, po długiej przerwie turniejowej. Działo się to na folwarku w Rylsku Małym z dala od wszelakiej cywilizacji, która mogła by zakłócić naszą zabawę, a grało się w Neuroshime.

MG - Marcin "karbowy"

Kanti - Zabójca maszyn z Texasu
Kondziu (nowy nabytek BHZR) - Chemik z Vegas
Tęcza - Ganger z Posterunku

Rzecz działa się w jakiejś zapiździałej zrujnowanej mieścinie, gdzie jedynymi atrakcjami jest bar i nędzny sklep. Utknąłem tam na kilka dni, bo się mi motor uszkodził i czekałem na części zamienne. Dni mijały nudno i smętno, a kiedy i skąd mi części sprowadzą - cholera ich wie. Tego dnia coś się jednak zmieniło. Od północy do mieściny przybył jakiś postawny koleś i w barze poprosił tylko o wodę?!? Żal mi się chłopaka zrobiło, zwłaszcza, że to zabójca maszyn. Poznałem go po jego broni E.M.P. Znam się na tym, wszak wychowałem się na Posterunku, a walka z molochem to był dzień powszedni. Zagadałem, postawiłem mu piwko, żarcie i miło sobie pogawędziliśmy. Okazało się, że jest bez gambala przy duszy, a mnie się one przelewają.
Po obiedzie w wiosce, nastąpiło kolejne niesamowite wydarzenie. Od zachodu przybyła furmanka, a na niej furman, części do mojego sprzęta i jakiś młody szczyl, który zeskoczył z wozu i pewnym krokiem ruszył w naszym kierunku. Pierwsze co zrobił to zasypał nas szczegółowymi pytaniami niczym na jakimś przesłuchaniu. Na kilka pierwszych odpowiedzieliśmy, ale po kolejnych spojrzeliśmy tylko po sobie i mi oraz mojemu nowemu kumplowi z Teksasu przyszła tylko jedna myśl - dać w pierdel gówniarzowi!
Kiedy już mieliśmy się do tego zabrać, po wiosce rozbrzmiał dźwięk dzwonów, dzwonów bijących ba alarm! Wszyscy ruszyli w kierunku wzmocnionego budynku w centrum wioski, a my razem z nimi. Z dachu "twierdzy" widać było na horyzoncie tuman kurzu, który niechybnie zbliżał się ku nam. W miarę zbliżania można już było dostrzec kilkanaście aut od osobowych do ciężarowych. Najeźdźcy jak niby nic wjechali do wioski i wielce byli zdziwieni, że nikt ich nie wita. Dało się zauważyć, że byli to jacyś miejscowi bossowie ze swą świtą, każdy z nich miał dobrej jakość broń i cały sprzęt oraz asystę niezłych lasek. Barman, który okazał się równierz burmistrzem wyszedł do nich i rozpoczął negocjacje...
I co się okazało? To nie są żadni najeźdźcy, a tylko mafiozi którzy przybyli tu na "Safari Mobile".
Z konieczności, a raczej z przymusu musiałem wynieść się z pokoju, który najmowałem w barze. Przydzielono nam stodołę, do której późnym wieczorem zawitał Pan burmistrz w ważnej sprawie. Pokrótce ma się to tak - Panowie bossowie zjechali na coroczne Safari Mobile, które odbywa się w mieścinie Iron Balls, która leży parę mil ztąd. Barman korzystając z pomyłki mafiozów chce zarobić sporo gambli. Zaproponował abyśmy to my zorganizowali dla bogatej hałastry bezpieczne polowanie, mamy na to 2 dni bo wynikło to niby z opóźnienia, a bossowie w tym czasie będą zabawiać się w barze. Mi bardzo się nie chciało zwłaszcza, że na brak gambli nie narzekam ale Teksańczyk i Chemik - tak. Co robić, zgodziliśmy się biorąc zaliczkę od barmana i wypytując co można znaleźć w okolicy.

O świcie ruszyliśmy konno drogą na południe. Nikt z nas nie potrafił jeździć konno, nawet Teksańczyk, więc powoli snuliśmy się drogą jeszcze asfaltową. Po południu dotarliśmy do dużego głazu, na którym wymalowane były jakieś indiańskie symbole, a w pobliżu znajdowała się piaszczysta dróżka, którą zresztą ruszyliśmy. W czasie drogi miewaliśmy dużo dziwnych i zarazem głupich pomysłów jak to urozmaicić polowanie bucom w BM(W)-kach, jednak zdecydowaliśmy się poszukać Indian i od nich dowiedzieć się już dokładnie co w okolicy piszczy.
Na naszej drodze pojawiła się pierwsza przeszkoda - skażona rzeka o której wspomniał nam barman. Nie było w pobliżu, żadnego brodu, ani mostu wiec mieliśmy dwie opcje do wyboru, przejechać powoli narażając konie na skażenie lub przeskoczyć ją. Jako jedyny z naszej trójki wybrałem tą 2 opcje. Najpierw jednak dokonałem drobnych obliczeń korzystając z wiedzy matematyczno-fizycznej nabytej na Posterunku. Niewielki rozpęd i HOP!!! Konik pięknie skoczył, ja wprost do wody. Po zrzuceniu skażonych ciuchów, obmyciu się świeżą wodą, ruszyliśmy dalej. Droga prowadziła przez niewielki jar, następnie przez las i prerię. Pod wieczór dotarliśmy do osady indiańskiej. Pokazaliśmy, że nie mamy złych zamiarów i tylko chcemy porozmawiać więc zostaliśmy miło ugoszczeni.
Nie owijając w bawełnę wtajemniczyliśmy wodza po co tu przybyliśmy i czego szukamy. Wódz wspomniał o "Łamaczu" bestii, mutancie który grasuje w okolicy. Wszyscy się go boją i unikają spotkania. Nikt tak naprawdę nie wie jak wygląda, a ci którzy postanowili go zobaczyć już nie wrócili. A co tam, postanowiliśmy o świcie wyruszyć na poszukiwanie Łamacza. Dogadaliśmy się równierz z Indianami aby upozorowali atak na bossów w drodze przez las, by ich trochę postraszyli strzałami z łuku i miotanymi dzidami. Jeśli kogoś przypadkiem zabijecie to sprzęt po nim jest Wasz.

Nastał ranek. Razem z nami wyruszył indiański przewodnik, który wie gdzie znajduje się siedlisko Łamacza. Droga wiodła przez prerię, a potem zagłębiała się w skalne urwisko. W tym miejscu przewodnik się zatrzymał - Dalej nie idę. Tam jest Łamacz, idźcie półką skalną po prawej stronie..
No cóż, poszliśmy sami, mieliśmy do wyboru drogę po półce skalnej na której końcu jest jaskinia lub drogę w dół urwiska, gdzie nie wiadomo co się znajduje. Wybraliśmy pierwszą możliwość. Powoli, cicho skradamy się w stronę legowiska. Jak na razie cisza i spokój. Nie widać żadnych zwłok, strzępów ciał czy czegokolwiek co mogło by wskazywać na bestię. Idziemy przyklejeni do skalnej ściany, w połowie drogi słyszymy jakieś dziwne dźwięki - Beeep, ZZzzz, Beeepp, Szczszcz, Beep. dochodzące z dołu urwiska. Jako jedyny zaczynam się czołgać by zobaczyć co to? Bezszelestnie przysunąłem się do krawędzi półki, wychylam głowę i widzę to. O cholera...

cdn.
ODPOWIEDZ