Kwiatki z Sesji
Re: Kwiatki z Sesji
Sesja w Warhammera na RPG-owej
Kontynuacja sesji o której pisał niedawno Jankoś, skorzystam więc z jego opisu drużyny:
Jankoś - MG
Mardock - podejrzany mag ,który udaje kupca
Cinek - podejrzany człowiek , udaje kupca
Gary - nawet nie podejrzany ,na pierwszy rzut oka widać ,że to bandyta
Asia- Służąca, fałszerka. Cóż, nie jest to kobieta o delikatnym charakterze.
Wszyscy znajdujemy się w karczmie, prowadzimy luźną konwersację. Gary z dosyć dużą częstotliwością posądza Markocka o homoseksualizm . Za jakiś czas zwraca się do Asi:
G- Interesuje mnie Wolfgang von Fitzka…
Na co odpowiada wzburzony Mardock:
M- I to niby ja jestem gejem!
Okazuje się, iż Mardockowi niezwykle spodobała się jego nowa kompanka, Asia. Zabiega o jej względy dosyć nieudolnie, bez większego skutku. Ta zdecydowanie woli prostackiego elfa o wątpliwej urodzie, Garego. W końcu zupełnie pijana udaje się wraz z nim na górę w celach rozrywkowych…
MG- A Ty, co teraz będziesz robił? (do Mardocka)
Gary- Oj, będzie strugał handszpaka…
Następnego dnia w karczmie rozmawiają Cinek i Mardock, którzy obudzili się najwcześniej. Cinek dogryza mu z powodu nieudolnego uwodzenia Asi i tego, czym zajmowała się w nocy. (Jankoś stwierdza, że Cinek ma na czole napisane „Jestem ch***m!” ). W końcu Mardock reaguje na zaczepki Cinka…
Mardock- Cóż, niektórzy się szanują, niektórzy nie…
Cinek-Tak, myślę, że Katerina zadomowiła się w naszej kompanii…
W karczmie odbywa się pojedynek Garego i karczmarza. Mardock i Asia niezbyt interesują się przebiegiem sparingu, więc zajmują się rozmową… Oto, co usłyszał gracz nie biorący udziału w żadnej z tych scenek, Cinek:
Mardock- wiedza jest bardzo cenna…
Gary- ja mu hak i garda!
Asia- Wiele się pan chwali.
Gary- Podcinam go i kopię!
Mardock- Zapraszam panią na górę, mam bardzo dobre wino…
Gary- Nap*******m go w mordę!
MG- No…pada…
Mardock- Udam się na górę, idzie pani ze mną?
Asia- Nie, nie tym razem…
Gary przebywa w pewnej gospodzie, oczekuje zdobycia interesujących go wiadomości na temat morderstwa, które miało miejsce w kamienicy naprzeciwko. Spostrzega atrakcyjną blondynkę o dość…pustym wyrazie twarzy Zaczyna uwodzić biedną dziewczynę, by czegoś się od niej dowiedzieć:
Gary- Jak masz na imię?
MG- Anna
Gary- A brzmi jak lilia...
Gary- Więc co mi zaproponujesz moje „słońce gasnące w morzu”?
(Gary patrzący namiętnie w oczy Jankosia- bezcenne…)
Sesja dobiega końca. Gracze nie dowiedzieli się absolutnie nic…
Cinek- No, nasz plan się krystalizuje!
Kontynuacja sesji o której pisał niedawno Jankoś, skorzystam więc z jego opisu drużyny:
Jankoś - MG
Mardock - podejrzany mag ,który udaje kupca
Cinek - podejrzany człowiek , udaje kupca
Gary - nawet nie podejrzany ,na pierwszy rzut oka widać ,że to bandyta
Asia- Służąca, fałszerka. Cóż, nie jest to kobieta o delikatnym charakterze.
Wszyscy znajdujemy się w karczmie, prowadzimy luźną konwersację. Gary z dosyć dużą częstotliwością posądza Markocka o homoseksualizm . Za jakiś czas zwraca się do Asi:
G- Interesuje mnie Wolfgang von Fitzka…
Na co odpowiada wzburzony Mardock:
M- I to niby ja jestem gejem!
Okazuje się, iż Mardockowi niezwykle spodobała się jego nowa kompanka, Asia. Zabiega o jej względy dosyć nieudolnie, bez większego skutku. Ta zdecydowanie woli prostackiego elfa o wątpliwej urodzie, Garego. W końcu zupełnie pijana udaje się wraz z nim na górę w celach rozrywkowych…
MG- A Ty, co teraz będziesz robił? (do Mardocka)
Gary- Oj, będzie strugał handszpaka…
Następnego dnia w karczmie rozmawiają Cinek i Mardock, którzy obudzili się najwcześniej. Cinek dogryza mu z powodu nieudolnego uwodzenia Asi i tego, czym zajmowała się w nocy. (Jankoś stwierdza, że Cinek ma na czole napisane „Jestem ch***m!” ). W końcu Mardock reaguje na zaczepki Cinka…
Mardock- Cóż, niektórzy się szanują, niektórzy nie…
Cinek-Tak, myślę, że Katerina zadomowiła się w naszej kompanii…
W karczmie odbywa się pojedynek Garego i karczmarza. Mardock i Asia niezbyt interesują się przebiegiem sparingu, więc zajmują się rozmową… Oto, co usłyszał gracz nie biorący udziału w żadnej z tych scenek, Cinek:
Mardock- wiedza jest bardzo cenna…
Gary- ja mu hak i garda!
Asia- Wiele się pan chwali.
Gary- Podcinam go i kopię!
Mardock- Zapraszam panią na górę, mam bardzo dobre wino…
Gary- Nap*******m go w mordę!
MG- No…pada…
Mardock- Udam się na górę, idzie pani ze mną?
Asia- Nie, nie tym razem…
Gary przebywa w pewnej gospodzie, oczekuje zdobycia interesujących go wiadomości na temat morderstwa, które miało miejsce w kamienicy naprzeciwko. Spostrzega atrakcyjną blondynkę o dość…pustym wyrazie twarzy Zaczyna uwodzić biedną dziewczynę, by czegoś się od niej dowiedzieć:
Gary- Jak masz na imię?
MG- Anna
Gary- A brzmi jak lilia...
Gary- Więc co mi zaproponujesz moje „słońce gasnące w morzu”?
(Gary patrzący namiętnie w oczy Jankosia- bezcenne…)
Sesja dobiega końca. Gracze nie dowiedzieli się absolutnie nic…
Cinek- No, nasz plan się krystalizuje!
Re: Kwiatki z Sesji
ul. RPG-owa, WFRP
MG – Jankoś
krasnolud zabójca gigantów, berserker – Mardock
hobbit, dzielny woj i skuteczny procarz – K8
człowiek medyk, Bretończyk – Drwiciel
elf morski, łowca nagród – Sąsiad
Sesja bardzo udana, co oznacza również spełnienie minimalnych wymogów w zakresie „kwiatkowania”. Nie obyło się bez kilku historycznych stwierdzeń, które kronikarz wynotował ratując je przed osunięciem w otchłań zapomnianych wydarzeń.
Drużyna zajęła się tematem folkloru. Po wymianie poglądów dotyczących ludowych zwyczajów głos zabrał medyk:
Lubię klimaty siana i stodoły.
Gwoli wprowadzenia: elf ma wiernego towarzysza, półwilka, którego ogromną delicją są wędzone wołowe penisy. Pomimo prowadzonych w pocie czoła poszukiwań elfowi nigdzie nie udaje się zdobyć owego smakołyku. Prowadzi to do frustracji elfa i psa oraz prowokuje kąśliwe uwagi towarzyszy.
Drużyna wynajęta do ochrony magazynu z łatwością poradziła sobie z rabusiami chwytając ich żywcem. Podczas przesłuchiwania jednego z niedoszłych grabieżców padła skądś (kronikarz nie pamięta autora) groźba, by pozbawić ofiarę męskości. Elf niezwykle się ożywił słysząc tę propozycję:
A jak ci utniemy, to wiesz, co z nim zrobimy? Uwędzimy!
Przesłuchania ciąg dalszy, ekipa próbuje wyciągnąć, co się da. Padają kolejne pytania o tożsamość sprawców i mocodawców.
Medyk naciska: Kontakty! Nazwiska! Pesele!
Medyk nie ustaje w wymyślaniu nowych metod przesłuchań i próbach wykorzystania ich w swej praktyce zawodowej:
Mógłbym łamać kończyny, a potem je nastawiać. Zapewniałbym sobie popyt i podaż!
Wynalazłeś perpetuum mobile – komentuje jego zapał Mistrz Gry.
Psychiczne katusze przesłuchiwanego trwają. Ekipa grozi, że rano obetnie mu wszystkie paluszki. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin, ale czas płynie nieubłaganie, o czym wszyscy co chwila przypominają schwytanemu. Z niezwykłą jak na siebie erudycją wypowiada się krasnolud:
Korzystaj z życia! Jak to mówią, carpe diem!
Drużyna wyprawia się poza miasto z drogocennym ładunkiem. Nadchodzi zmierzch, czas postoju. Wokół pełno podejrzanych odgłosów i należy posługiwać się szeptem, by ustalić strategię odparcia ewentualnego ataku. Medyk informuje Mistrza Gry:
Mówię to tak cicho, żeby nawet chuj chrabąszcz nie usłyszał.
Wartę trzyma niziołek. Widzi w krzakach dwa świecące punkty. Podejrzewając, że dostrzegł oczy jakiejś istoty rzuca w chaszcze obok szyszkę.
MG – Drugie oczka się pojawiły.
Krasnolud – Nie rzucaj więcej szyszek!
MG – Jankoś
krasnolud zabójca gigantów, berserker – Mardock
hobbit, dzielny woj i skuteczny procarz – K8
człowiek medyk, Bretończyk – Drwiciel
elf morski, łowca nagród – Sąsiad
Sesja bardzo udana, co oznacza również spełnienie minimalnych wymogów w zakresie „kwiatkowania”. Nie obyło się bez kilku historycznych stwierdzeń, które kronikarz wynotował ratując je przed osunięciem w otchłań zapomnianych wydarzeń.
Drużyna zajęła się tematem folkloru. Po wymianie poglądów dotyczących ludowych zwyczajów głos zabrał medyk:
Lubię klimaty siana i stodoły.
Gwoli wprowadzenia: elf ma wiernego towarzysza, półwilka, którego ogromną delicją są wędzone wołowe penisy. Pomimo prowadzonych w pocie czoła poszukiwań elfowi nigdzie nie udaje się zdobyć owego smakołyku. Prowadzi to do frustracji elfa i psa oraz prowokuje kąśliwe uwagi towarzyszy.
Drużyna wynajęta do ochrony magazynu z łatwością poradziła sobie z rabusiami chwytając ich żywcem. Podczas przesłuchiwania jednego z niedoszłych grabieżców padła skądś (kronikarz nie pamięta autora) groźba, by pozbawić ofiarę męskości. Elf niezwykle się ożywił słysząc tę propozycję:
A jak ci utniemy, to wiesz, co z nim zrobimy? Uwędzimy!
Przesłuchania ciąg dalszy, ekipa próbuje wyciągnąć, co się da. Padają kolejne pytania o tożsamość sprawców i mocodawców.
Medyk naciska: Kontakty! Nazwiska! Pesele!
Medyk nie ustaje w wymyślaniu nowych metod przesłuchań i próbach wykorzystania ich w swej praktyce zawodowej:
Mógłbym łamać kończyny, a potem je nastawiać. Zapewniałbym sobie popyt i podaż!
Wynalazłeś perpetuum mobile – komentuje jego zapał Mistrz Gry.
Psychiczne katusze przesłuchiwanego trwają. Ekipa grozi, że rano obetnie mu wszystkie paluszki. Do świtu zostało jeszcze kilka godzin, ale czas płynie nieubłaganie, o czym wszyscy co chwila przypominają schwytanemu. Z niezwykłą jak na siebie erudycją wypowiada się krasnolud:
Korzystaj z życia! Jak to mówią, carpe diem!
Drużyna wyprawia się poza miasto z drogocennym ładunkiem. Nadchodzi zmierzch, czas postoju. Wokół pełno podejrzanych odgłosów i należy posługiwać się szeptem, by ustalić strategię odparcia ewentualnego ataku. Medyk informuje Mistrza Gry:
Mówię to tak cicho, żeby nawet chuj chrabąszcz nie usłyszał.
Wartę trzyma niziołek. Widzi w krzakach dwa świecące punkty. Podejrzewając, że dostrzegł oczy jakiejś istoty rzuca w chaszcze obok szyszkę.
MG – Drugie oczka się pojawiły.
Krasnolud – Nie rzucaj więcej szyszek!
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Re: Kwiatki z Sesji
Sesja w Monastyr, RPG-owa
Skład:
MG – Jankoś
Wiltord, żołnierz – Paweł
Gonzalo, egzorcysta – Rijel
Brutha, mnich – Drwiciel
Kurgan, oficer – Sąsiad
To, co wydarzyło się na tej sesji to skandal i pohańbienie dobrego systemu RPG, jakim niewątpliwie jest Monastyr. WWW czyli Wątpliwej Wartości Wyczyny, jakie uskuteczniali egzorcysta z mnichem (mnich potem się uspokoił, egzorcysta kontynuował) doprowadziły energicznego z początku MG do stanu przedziwnego relaksu i wyciszenia, a mnie zmusiły do zmiany charakteru postaci z rozrywkowego na odpowiedzialny, nieomalże stateczny.
Spotkaliśmy się w karczmie „Zwycięska”, gospodzie pełnej rezerwistów, urlopowanych żołnierzy i kobiet lekkich obyczajów, eufemistycznie zwanych markietankami, a trzeba wam wiedzieć, że ów zajazd znajduje się w Agarii, blisko frontu wojny z Valdorem, siłami Ogólnej Ciemności. Czekałem tam na starych druhów, których listownie wezwałem przeczuwając, że coś się święci.
Przedtem jednakże, kilka godzin przed dotarciem do gospody ekipa przyjezdna przeżyła niesamowitą przygodę. Jadąc mozolnie nierównym i zapuszczonym traktem ciągnącym się przez Agarię, krainę ponurą i bezbarwną dosłyszeli dziwne mlaskanie dobywające się z pobliskiego zagajnika. Gdy podjechali bliżej, nagle nad drzewami pojawił się smok!, który akurat tam ucztował. Niewiele myśląc (naprawdę niewiele) dzielni poszukiwacze przygód postanowili go zaatakować.
Gonzo: Wyciągam krzyż i jadę na niego
Brutha: Ruszam za nim śpiewając psalm
Wiltord, jedyny rozważny: Yyy, słuchajcie, może jednak go ominiemy?
Jak to zwykle bywa najbardziej ucierpiał ten, który ponosił najmniejszą winę za incydent. Przekonawszy się, że atakowanie wielkiego jaszczura psalmami, krzyżem i pistoletem daje średnie efekty nieustraszeni zdobywcy zdecydowali się na rejteradę do pobliskiej kapliczki, gad zaś odleciał unosząc w swych potężnych łapach wierzchowca Bogu ducha winnego całego zajścia Wiltorda.
Już bez dalszych przygód wędrowcy zawitali do „Zwycięskiej”.
W karczmie jak zwykle, czyli śmiechy, popijawa, torsje (tu zwane rzygami), wolna miłość po kątach. I właśnie ta wolna miłość stała się przyczynkiem do żenujących scen, których inspiratorami byli mnich i egzorcysta, a głównym wykonawcą ten drugi. Brutha począł proponować gościom indywidualne i zbiorowe modły oraz, oczywiście, śpiewanie psalmów, Gonzo zaś widząc markietankę ujeżdżającą w rogu karczmy wypitego żołnierza podążył tam bezzwłocznie w zbożnym celu unicestwienia źródła niemoralności. Kobieta, która właśnie skończyła obsługiwać klienta myślała z początku, że Gonzo też jest chętny, ale ten szybko wyprowadził ją z błędu machając przed oczami wielkim krzyżem, symbolem świętej wiary, gdyż ubzdurał sobie, iż dziewczę owo trudni się nierządem w wyniku opętania przez demona. Rozegrała się scena, którą ilustrować będę wypowiedziami Gonza, resztę dopowiedzcie sobie sami:
Gonzo do dziewczyny:
- Uklęknij...
Gonzo informuje MG:
- Wyciągam krzyż...
Gonzo znów do dziewczyny:
- Zamknij oczy...
Po chwili Gonzo popłynął:
- Zaczynam modlitwę! Opuść, devirrio duszę tej nieszczęsnej dziewczyny!... – po czym złapał kobietę za głowę i zaczął nią poruszać w sposób nieodmiennie kojarzący się z innego rodzaju czynnością. Groza opanowała wszystkich, a Gonzo wyraźnie się zaangażował:
- Jedyny, daj mi siłę, bo!... – przerażająca wizja zawisła nad nami, na szczęście Gonzo nie dokończył.
Dokończyłem ja, odciągając go w końcu od „opętanej”.
Koniec końców jednak Gonzo się doigrał. W miasteczku obok fortu, gdzie działa się sesyjna intryga zdarzyło się, że egzorcysta i żołnierz zostali zamknięci w jednym z domostw przez śledzących ich ludzi. Przez okno Gonzo dojrzał dwie biegnące do obozu wojskowego postacie. Wykalkulował sobie błyskotliwie, że te dwie osoby poruszając się szybko w przeciwnym do niego kierunku niechybnie przypuszczają atak, wygarnął więc do nich z muszkietu tak celnie, że jeden z uciekających padł trupem na miejscu. Za zabicie, jak się okazało, żołnierza w służbie czynnej Gonzowi groziło rozstrzelanie, ale za pomocą zgrabnego fortelu udało się zamienić tę brzemienną w skutkach karę na dożywotni pobyt w klasztorze zamkniętym, gdzie Gonzo dostąpi potrzebnego mu spokoju ducha. Drużyna liczy więc obecnie trzy osoby, ale Rijel odgraża się, że wkrótce dołączy do nas jego nowa postać.
Trochę się boimy.
Brawa dla MG, który prowadził naprawdę znakomicie. Niestety, został pokonany przez monastyrowego devirria, który podstępnie ukrył się w pięknym i niewinnym ciele Ryjka.
Skład:
MG – Jankoś
Wiltord, żołnierz – Paweł
Gonzalo, egzorcysta – Rijel
Brutha, mnich – Drwiciel
Kurgan, oficer – Sąsiad
To, co wydarzyło się na tej sesji to skandal i pohańbienie dobrego systemu RPG, jakim niewątpliwie jest Monastyr. WWW czyli Wątpliwej Wartości Wyczyny, jakie uskuteczniali egzorcysta z mnichem (mnich potem się uspokoił, egzorcysta kontynuował) doprowadziły energicznego z początku MG do stanu przedziwnego relaksu i wyciszenia, a mnie zmusiły do zmiany charakteru postaci z rozrywkowego na odpowiedzialny, nieomalże stateczny.
Spotkaliśmy się w karczmie „Zwycięska”, gospodzie pełnej rezerwistów, urlopowanych żołnierzy i kobiet lekkich obyczajów, eufemistycznie zwanych markietankami, a trzeba wam wiedzieć, że ów zajazd znajduje się w Agarii, blisko frontu wojny z Valdorem, siłami Ogólnej Ciemności. Czekałem tam na starych druhów, których listownie wezwałem przeczuwając, że coś się święci.
Przedtem jednakże, kilka godzin przed dotarciem do gospody ekipa przyjezdna przeżyła niesamowitą przygodę. Jadąc mozolnie nierównym i zapuszczonym traktem ciągnącym się przez Agarię, krainę ponurą i bezbarwną dosłyszeli dziwne mlaskanie dobywające się z pobliskiego zagajnika. Gdy podjechali bliżej, nagle nad drzewami pojawił się smok!, który akurat tam ucztował. Niewiele myśląc (naprawdę niewiele) dzielni poszukiwacze przygód postanowili go zaatakować.
Gonzo: Wyciągam krzyż i jadę na niego
Brutha: Ruszam za nim śpiewając psalm
Wiltord, jedyny rozważny: Yyy, słuchajcie, może jednak go ominiemy?
Jak to zwykle bywa najbardziej ucierpiał ten, który ponosił najmniejszą winę za incydent. Przekonawszy się, że atakowanie wielkiego jaszczura psalmami, krzyżem i pistoletem daje średnie efekty nieustraszeni zdobywcy zdecydowali się na rejteradę do pobliskiej kapliczki, gad zaś odleciał unosząc w swych potężnych łapach wierzchowca Bogu ducha winnego całego zajścia Wiltorda.
Już bez dalszych przygód wędrowcy zawitali do „Zwycięskiej”.
W karczmie jak zwykle, czyli śmiechy, popijawa, torsje (tu zwane rzygami), wolna miłość po kątach. I właśnie ta wolna miłość stała się przyczynkiem do żenujących scen, których inspiratorami byli mnich i egzorcysta, a głównym wykonawcą ten drugi. Brutha począł proponować gościom indywidualne i zbiorowe modły oraz, oczywiście, śpiewanie psalmów, Gonzo zaś widząc markietankę ujeżdżającą w rogu karczmy wypitego żołnierza podążył tam bezzwłocznie w zbożnym celu unicestwienia źródła niemoralności. Kobieta, która właśnie skończyła obsługiwać klienta myślała z początku, że Gonzo też jest chętny, ale ten szybko wyprowadził ją z błędu machając przed oczami wielkim krzyżem, symbolem świętej wiary, gdyż ubzdurał sobie, iż dziewczę owo trudni się nierządem w wyniku opętania przez demona. Rozegrała się scena, którą ilustrować będę wypowiedziami Gonza, resztę dopowiedzcie sobie sami:
Gonzo do dziewczyny:
- Uklęknij...
Gonzo informuje MG:
- Wyciągam krzyż...
Gonzo znów do dziewczyny:
- Zamknij oczy...
Po chwili Gonzo popłynął:
- Zaczynam modlitwę! Opuść, devirrio duszę tej nieszczęsnej dziewczyny!... – po czym złapał kobietę za głowę i zaczął nią poruszać w sposób nieodmiennie kojarzący się z innego rodzaju czynnością. Groza opanowała wszystkich, a Gonzo wyraźnie się zaangażował:
- Jedyny, daj mi siłę, bo!... – przerażająca wizja zawisła nad nami, na szczęście Gonzo nie dokończył.
Dokończyłem ja, odciągając go w końcu od „opętanej”.
Koniec końców jednak Gonzo się doigrał. W miasteczku obok fortu, gdzie działa się sesyjna intryga zdarzyło się, że egzorcysta i żołnierz zostali zamknięci w jednym z domostw przez śledzących ich ludzi. Przez okno Gonzo dojrzał dwie biegnące do obozu wojskowego postacie. Wykalkulował sobie błyskotliwie, że te dwie osoby poruszając się szybko w przeciwnym do niego kierunku niechybnie przypuszczają atak, wygarnął więc do nich z muszkietu tak celnie, że jeden z uciekających padł trupem na miejscu. Za zabicie, jak się okazało, żołnierza w służbie czynnej Gonzowi groziło rozstrzelanie, ale za pomocą zgrabnego fortelu udało się zamienić tę brzemienną w skutkach karę na dożywotni pobyt w klasztorze zamkniętym, gdzie Gonzo dostąpi potrzebnego mu spokoju ducha. Drużyna liczy więc obecnie trzy osoby, ale Rijel odgraża się, że wkrótce dołączy do nas jego nowa postać.
Trochę się boimy.
Brawa dla MG, który prowadził naprawdę znakomicie. Niestety, został pokonany przez monastyrowego devirria, który podstępnie ukrył się w pięknym i niewinnym ciele Ryjka.
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Re: Kwiatki z Sesji
Stargate, Warszawa, Womwozowa Squad
MG: Nemron
Tok'ra, major McMillain - Sidian
major La Ver - Daria
kapitan McDonald - Phishy
naukowiec - Koz
1.
Koz, chodzaca encyklopedia Stargate, zagaduje MG:
- sprawdzam stan statku, osłony ...bla, bla bla...(5 minut później) ... i te systemy, które...
MG: to jeszcze raz: co chciałeś?
2.
Pani major melduje majorowi McMillanowi (będącemu w danej chwili dowódca statku pozostającego na orbicie) o postępach dokonanych w ramach misji na planecie:
Pani major: melduje, że doszliśmy do miasta...
Pani kapitan: do wsi, pani major.
Pani major: że co mam robić?!
Pani kapitan: do wsi, pani major, nie do miasta.
Pani kapitan: usłyszałam "ssij"...
MG: Nemron
Tok'ra, major McMillain - Sidian
major La Ver - Daria
kapitan McDonald - Phishy
naukowiec - Koz
1.
Koz, chodzaca encyklopedia Stargate, zagaduje MG:
- sprawdzam stan statku, osłony ...bla, bla bla...(5 minut później) ... i te systemy, które...
MG: to jeszcze raz: co chciałeś?
2.
Pani major melduje majorowi McMillanowi (będącemu w danej chwili dowódca statku pozostającego na orbicie) o postępach dokonanych w ramach misji na planecie:
Pani major: melduje, że doszliśmy do miasta...
Pani kapitan: do wsi, pani major.
Pani major: że co mam robić?!
Pani kapitan: do wsi, pani major, nie do miasta.
Pani kapitan: usłyszałam "ssij"...
Liczba graczy. Nie ilość. Na mój ogon! <><
Re: Kwiatki z Sesji
sesja w L5k
Lemek - MG
Gary - Krab (wielki, bitny i półgłówek )
Tęcza - Krab, ale bardziej rozgarnięty
Jankoś - Żuraw
Nemron - Feniks
Ania - Lwica.
Żuraw, Feniks i Lwica wędrują wraz z dużym orszakiem przez ziemie Feniksów. Trakt w środku lasu, nagle z dziczy dochodzą do nich dziwne odgłosy, jakby walki, mordowania...
Rozważania Lwicy:
- Jakaś dzika zwierzyna...albo Kraby...
(oczywiście, to były Kraby )
Cała drużyna (już z Krabami) znalazła się w miejscu przeznaczenia - zamku daymio klanu Feniksa. Tęcza, jako bardziej cywilizowany z krabów poucza Garego jak należy się zachowywać w gościnie. Ten ostatni skarży się na brak kobiet do "towarzystwa", na co Tęcza oznajmia:
- Jutro załatwię Ci to czego chcesz
- No nie pierdol, że mi tu trolla przyprowadzisz - zdziwił się Gary.
Dalsza rozmowa Krabów, tym razem przy służących, które coraz bardziej przerażone słuchają, jak jeden Krab tłumaczy drugiemu, że te panie nie służą do zabawy, że one go rozbiorą, ale on ich nie może, itp...
Komentarz Jankosia:
- Mówię, że za niedługo zaczną zestawy żyletek tym służącym dostarczać, żeby skrócić cierpienie.
- Tak właśnie narodziło się emo - dodał Nemron.
Lemek - MG
Gary - Krab (wielki, bitny i półgłówek )
Tęcza - Krab, ale bardziej rozgarnięty
Jankoś - Żuraw
Nemron - Feniks
Ania - Lwica.
Żuraw, Feniks i Lwica wędrują wraz z dużym orszakiem przez ziemie Feniksów. Trakt w środku lasu, nagle z dziczy dochodzą do nich dziwne odgłosy, jakby walki, mordowania...
Rozważania Lwicy:
- Jakaś dzika zwierzyna...albo Kraby...
(oczywiście, to były Kraby )
Cała drużyna (już z Krabami) znalazła się w miejscu przeznaczenia - zamku daymio klanu Feniksa. Tęcza, jako bardziej cywilizowany z krabów poucza Garego jak należy się zachowywać w gościnie. Ten ostatni skarży się na brak kobiet do "towarzystwa", na co Tęcza oznajmia:
- Jutro załatwię Ci to czego chcesz
- No nie pierdol, że mi tu trolla przyprowadzisz - zdziwił się Gary.
Dalsza rozmowa Krabów, tym razem przy służących, które coraz bardziej przerażone słuchają, jak jeden Krab tłumaczy drugiemu, że te panie nie służą do zabawy, że one go rozbiorą, ale on ich nie może, itp...
Komentarz Jankosia:
- Mówię, że za niedługo zaczną zestawy żyletek tym służącym dostarczać, żeby skrócić cierpienie.
- Tak właśnie narodziło się emo - dodał Nemron.
"nie karmić turystów"
Re: Kwiatki z Sesji
i kolejne kwiatki, tym razem z Monastyru.
Jankoś - MG
Lemek - Płk. Bożywoj Zaplikowski, Agaryjczyk
Ania - kpt. Katarzyna Zaplikowska, Agaryjka
Nemron - Jose Salvador Garcia Fernandez, Inkwizytor Karyjski, biskup i co tam jeszcze...
Tęcza - kpt. Brian Norfol, Ragadańczyk
Kapitan Norfolk dołączył do naszej drużyny tuż przed zasadzką elfów. Wrogów była przeważająca ilość, więc w końcu poddaliśmy się się ( zabijając wcześniej paru elfów ). Mocodawcy elfów potrzebowali nas całych i zdrowych, więc nie zabito nas, co więcej - sprawili, że Katarzyna odzyskała odciętą dłoń i pozbyła się wszystkich blizn.
Cała nasza czwórka została jakiś czas później za pomocą magii wysłana gdzieś pomiędzy ziemią i piekłem, w miejsce gdzie są wysyłani magowie na wieczne potępienie, czy coś w tym rodzaju...
Nikt za bardzo nie wie, gdzie jesteśmy, jak się stąd wydostać, gdzie mamy iść i co się w ogóle dzieje. Bożywoj bierze na siebie obowiązki dowódcy, wygłasza do drużyny "motywującą" przemowę, którą kończy słowami:
- Choćbym miał na chuju stanąć, wyjdziemy stąd!! Zrozumiano?! - prawie krzyknął
- Nie chciałbym widzieć jak stajesz na chuju, szanowny Bożywoju - ze spokojem odpowiedział Brian.
Pierwsza noc w nowym świecie. Brian z Inkim trzymają wartę. Nagle zauważają w ciemności jarzące się na czerwono ślepia, gdzieś na wysokości dwóch metrów.
- Budzę Kaśkę - deklaruje Brian.
- Masz branie - dowcipny komentarz Jankosia
- Wow, dwie ręce i od razu jakiś ruch w interesie - odpowiedź Katarzyny.
Wędrujemy już jakiś czas, po drodze wspominając wcześniejsze przygody. Brian przysłuchuje się temu, po czym stwierdza:
- Ta kompanija coraz bardziej mi imponuje.
- To źle. - z właściwym sobie optymizmem w głosie komentuje Bożywoj.
Jankoś - MG
Lemek - Płk. Bożywoj Zaplikowski, Agaryjczyk
Ania - kpt. Katarzyna Zaplikowska, Agaryjka
Nemron - Jose Salvador Garcia Fernandez, Inkwizytor Karyjski, biskup i co tam jeszcze...
Tęcza - kpt. Brian Norfol, Ragadańczyk
Kapitan Norfolk dołączył do naszej drużyny tuż przed zasadzką elfów. Wrogów była przeważająca ilość, więc w końcu poddaliśmy się się ( zabijając wcześniej paru elfów ). Mocodawcy elfów potrzebowali nas całych i zdrowych, więc nie zabito nas, co więcej - sprawili, że Katarzyna odzyskała odciętą dłoń i pozbyła się wszystkich blizn.
Cała nasza czwórka została jakiś czas później za pomocą magii wysłana gdzieś pomiędzy ziemią i piekłem, w miejsce gdzie są wysyłani magowie na wieczne potępienie, czy coś w tym rodzaju...
Nikt za bardzo nie wie, gdzie jesteśmy, jak się stąd wydostać, gdzie mamy iść i co się w ogóle dzieje. Bożywoj bierze na siebie obowiązki dowódcy, wygłasza do drużyny "motywującą" przemowę, którą kończy słowami:
- Choćbym miał na chuju stanąć, wyjdziemy stąd!! Zrozumiano?! - prawie krzyknął
- Nie chciałbym widzieć jak stajesz na chuju, szanowny Bożywoju - ze spokojem odpowiedział Brian.
Pierwsza noc w nowym świecie. Brian z Inkim trzymają wartę. Nagle zauważają w ciemności jarzące się na czerwono ślepia, gdzieś na wysokości dwóch metrów.
- Budzę Kaśkę - deklaruje Brian.
- Masz branie - dowcipny komentarz Jankosia
- Wow, dwie ręce i od razu jakiś ruch w interesie - odpowiedź Katarzyny.
Wędrujemy już jakiś czas, po drodze wspominając wcześniejsze przygody. Brian przysłuchuje się temu, po czym stwierdza:
- Ta kompanija coraz bardziej mi imponuje.
- To źle. - z właściwym sobie optymizmem w głosie komentuje Bożywoj.
"nie karmić turystów"
Re: Kwiatki z Sesji
Sesja powigilijna, Earthdawn (mrrr).
MG - Jankoś (dzięki!)
Vermore - Legerlai, krwawa elfka, powiedzmy, że łuczniczka
Gr0m - Grom, wietrzniak... i nic dodawać nie będę
Tęcza - (imienia nie pomnę, Tslagradis? don't remember), t'skrang, fechtmistrz
Shila - Amanea, człowiek, Mistrzyni Żywiołów (pieprznięta na punkcie ognia... podobno)
Cytat niedokładny, bo kartka z jego zapisem została na RPGowej.
Zmierzamy do Jerris (o ile tak to się pisze xD).
Ktoś:
- Już tyle idziemy...
Grom:
- Ja na pewno więcej przeleciałem...
W Jerris.
Grom:
- Przeleciałem całe Jerris!
Ale to trzeba usłyszeć. Zapisane traci wiele xD
MG - Jankoś (dzięki!)
Vermore - Legerlai, krwawa elfka, powiedzmy, że łuczniczka
Gr0m - Grom, wietrzniak... i nic dodawać nie będę
Tęcza - (imienia nie pomnę, Tslagradis? don't remember), t'skrang, fechtmistrz
Shila - Amanea, człowiek, Mistrzyni Żywiołów (pieprznięta na punkcie ognia... podobno)
Cytat niedokładny, bo kartka z jego zapisem została na RPGowej.
Zmierzamy do Jerris (o ile tak to się pisze xD).
Ktoś:
- Już tyle idziemy...
Grom:
- Ja na pewno więcej przeleciałem...
W Jerris.
Grom:
- Przeleciałem całe Jerris!
Ale to trzeba usłyszeć. Zapisane traci wiele xD
Re: Kwiatki z Sesji
WFRP, ul. RPG-owa
Emdżi: Sąsiad
Gracze (wszystko ludzie):
Jankoś - Alfred, kapłan Sigmara, materialista, cynik, gorliwy numizmatyk
Drwiciel – Crick, szlachcic-banita, cięta riposta i czytanie śladów na zaawansowanym
Ruda – Inga, żak (nie mylić z Żakiem), znaczy się student i ogólnie osoba niezbyt obyta z czymkolwiek. Jak to student.
Rijel – o mój Boże... Patryk, piękny młody akrobata próbujący w dalszej perspektywie znaleźć swoje miejsce w życiu, w nieco bliższej wykonać potrójne salto Auerbacha
Pomimo swego bardzo praktycznego podejścia do kwestii gromadzenia dóbr doczesnych (taki trochę ukryty kalwinista) kapłan oficjalnie trzyma fason i udaje moralistę, zresztą z dobrym skutkiem. Rozmowa z Patrykiem, zadającym masę trudnych i kłopotliwych pytań zmusza kapłana do zastosowania szerokiego wachlarza teologicznych wybiegów, czym oczywiście nie jest zbytnio zachwycony. Z pomocą przychodzi mu Crick, protekcjonalnie pouczając młodego grubianina:
Crick: Krzew wiarę w sobie.
Patryk błyskotliwie kontruje: Krzew mojej wiary jest bardzo rozłożysty...
Drużyna przybywa do maleńkiej osady. Dzieją się tu rzeczy cokolwiek dziwne - całe rodziny znikają pozostawiając puste, gotowe do zasiedlenia domy (z czego miejscowy sołtys skwapliwie korzysta), śledztwa prowadzone przez strażników dróg nie przynoszą żadnych rezultatów. Miejscowi są wydarzeniami zdziwieni i zaniepokojeni, chociaż przyznać trzeba, że bez zbytniej afektacji.
Akrobata po brawurowej akcji podkradania się do wiejskiej chaty (po szczerym polu pozbawionym jakichkolwiek wystających elementów) indaguje małą, bardzo rezolutną miejscową dziewczynkę. Wypytuje ją dosłownie o wszystko, zalewa strumieniem niekończących się pytań, co w końcu skłania dziecko do poruszenia zagadki jego wyjątkowej ciekawości:
Dziewczynka: Dlaczego cię to tak interesuje?
Patryk rozbrajająco: Bo jestem akrobatą.
Emdżi: Sąsiad
Gracze (wszystko ludzie):
Jankoś - Alfred, kapłan Sigmara, materialista, cynik, gorliwy numizmatyk
Drwiciel – Crick, szlachcic-banita, cięta riposta i czytanie śladów na zaawansowanym
Ruda – Inga, żak (nie mylić z Żakiem), znaczy się student i ogólnie osoba niezbyt obyta z czymkolwiek. Jak to student.
Rijel – o mój Boże... Patryk, piękny młody akrobata próbujący w dalszej perspektywie znaleźć swoje miejsce w życiu, w nieco bliższej wykonać potrójne salto Auerbacha
Pomimo swego bardzo praktycznego podejścia do kwestii gromadzenia dóbr doczesnych (taki trochę ukryty kalwinista) kapłan oficjalnie trzyma fason i udaje moralistę, zresztą z dobrym skutkiem. Rozmowa z Patrykiem, zadającym masę trudnych i kłopotliwych pytań zmusza kapłana do zastosowania szerokiego wachlarza teologicznych wybiegów, czym oczywiście nie jest zbytnio zachwycony. Z pomocą przychodzi mu Crick, protekcjonalnie pouczając młodego grubianina:
Crick: Krzew wiarę w sobie.
Patryk błyskotliwie kontruje: Krzew mojej wiary jest bardzo rozłożysty...
Drużyna przybywa do maleńkiej osady. Dzieją się tu rzeczy cokolwiek dziwne - całe rodziny znikają pozostawiając puste, gotowe do zasiedlenia domy (z czego miejscowy sołtys skwapliwie korzysta), śledztwa prowadzone przez strażników dróg nie przynoszą żadnych rezultatów. Miejscowi są wydarzeniami zdziwieni i zaniepokojeni, chociaż przyznać trzeba, że bez zbytniej afektacji.
Akrobata po brawurowej akcji podkradania się do wiejskiej chaty (po szczerym polu pozbawionym jakichkolwiek wystających elementów) indaguje małą, bardzo rezolutną miejscową dziewczynkę. Wypytuje ją dosłownie o wszystko, zalewa strumieniem niekończących się pytań, co w końcu skłania dziecko do poruszenia zagadki jego wyjątkowej ciekawości:
Dziewczynka: Dlaczego cię to tak interesuje?
Patryk rozbrajająco: Bo jestem akrobatą.
Ostatnio zmieniony 29 gru 2009, 19:22 przez Sąsiad, łącznie zmieniany 1 raz.
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Re: Kwiatki z Sesji
WFRP, ul. RPG-owa
Emdżi: Jankoś
Gracze:
Ślimak – Karlheinz (rasa ludzka), trochę pierdoła, trochę nie. Trudno określić, bo się kamufluje. Może Stirlitz?
Drwiciel – Oliver (rasa ludzka), czarodziej-alkoholik, zniszczony przez studenckie życie. Nieco zlasowany, lecz wesoły umysł.
Xarion – Ralf (rasa ludzka), kapitan najemników. Oficjalną odznakę chyba komuś podpierdzielił, ale faktem jest, że byłby gwiazdą MMA. Twardziel z okolic Białej Rawskiej.
K8 – Bree (rasa niziołkowata), typowy mudżahedin, wszystko by wysadzał. Nie przedarłby się przez żadną kontrolę na lotnisku. W sumie jednak poczciwy.
Sąsiad – Arazon (rasa elficka, odłam morski), elokwentny, szarmancki, przystojny jak diabeł, wszechstronnie wykształcony i uzbrojony łowca nagród. Po prostu geniusz.
Wszyscy wyżej wymienieni zostali "poproszeni" przez imperialne władze, by się zintegrowali i spróbowali wniknąć na tereny Middenlandu, gdzie trwa wojna z Chaosem. Nawiasem mówiąc, okazało się, że niektórzy członkowie drużyny znają niektórych innych członków (członków, nie członki), choć niektórzy z członków nie znają się wzajemnie. Po wstępnych prezentacjach i uśmiechach ekipa przystąpiła do gorączkowych, przypominających świąteczne zakupy przygotowań do czekającej ją wyprawy. Skończyło się jak zwykle – większość pochlała się na umór.
Zanim jednak doszło do tych godnych ubolewania wydarzeń nastąpiło kilka sytuacyjnych kwiatków, które kronikarskim obowiązkiem zostały wynotowane.
Okoliczności jednego z nich kronikarz za bardzo nie pamięta (ach ten alkohol), ale chodziło zdaje się o to, że mag zapragnął kupić winiarnię, a z tej winiarni zrobiła się jeszcze karczma i może zamtuz... Takie były plany, a o radę dotyczącą prowadzenia domu schadzek elf, który tymczasem awansował na wspólnika czarodzieja, postanowił zapytać wychowanego w takim przybytku najemnika.
Arazon zagaja rozmowę: Pan, jako człowiek obyty w burdelach...
Elf wyruszył do miasta na poszukiwanie ulubionego przysmaku swego półwilka, mianowicie wędzonych wołowych penisów. Przy okazji starał się też o beczułkę wazeliny, która, według jednej z dyskutowanych koncepcji, miała usprawnić logistykę podczas podróży. Zakupy idą jak po grudzie. Elf wraca do karczmy i informuje znajdującego się tam Karlheinza:
- Chciałem Pana powiadomić, że mam już penisy, ale nie mam jeszcze wazeliny.
Pan Karlheinz odpowiedzialny za opracowanie planu wyprawy nie jest skłonny do udzielania wyczerpujących wyjaśnień towarzyszom, co nieco irytuje elfa. Żądny szczegółów łowca nagród naciska:
- Proszę mnie zaspokoić!
Karlheinz: Proszę przyjąć pozycję.
Oliver wykazuje wyjątkową ignorancję wobec faktu, że propozycja złożona przez imperialne władze jest z gatunku tych "nie do odrzucenia". Karlheinz rozumiejąc, że ma do czynienia z kruchą i wrażliwą osobowością próbuje zasugerować magowi, że jego uczestnictwo w wyprawie jest koniecznością. W sukurs przychodzi mu niespodziewanie sam Oliver przypominając sobie o swojej krewnej:
Oliver: Mam ciotkę w Middenlandzie. Ciotkę Hildę. Nigdy jeszcze jej nie widziałem.
Karlheinz chytrze: Będziesz miał okazję ją odwiedzić.
Oliver podekscytowany: Imperium pozwala mi odbudować więzy rodzinne. To piękne!
Elf wie doskonale, że planowana podróż dyliżansem odbędzie się bezkonfliktowo, jeżeli jego półwilk będzie mógł zawczasu przyzwyczaić się do obecności i zapachu współtowarzyszy. Zbiera więc drużynę celem poproszenia o chwilę cierpliwości, podczas kiedy piesek będzie obwąchiwał każdego z osobna. Niefortunnie jednak rozpoczyna objaśnianie sprawy:
Arazon: Czy możecie mi ulec na chwilę?
Ralf: Chyba niekoniecznie, ma Pan penisa i wazelinę.
Drużyna nocuje w karczmie przy gościńcu. Ralf jako dziarski wojak pragnie przygodnej miłości. Zagaduje więc karczmarza:
- Macie tu jakieś białogłowy?
Słysząc to elf komentuje zgryźliwie pod nosem:
- Na głowie może i biało, ale na piździe już czarno...
Było tego znacznie więcej, ale większość przepadła niestety. W każdym razie dawno się tak dobrze nie bawiłem na sesji.
Emdżi: Jankoś
Gracze:
Ślimak – Karlheinz (rasa ludzka), trochę pierdoła, trochę nie. Trudno określić, bo się kamufluje. Może Stirlitz?
Drwiciel – Oliver (rasa ludzka), czarodziej-alkoholik, zniszczony przez studenckie życie. Nieco zlasowany, lecz wesoły umysł.
Xarion – Ralf (rasa ludzka), kapitan najemników. Oficjalną odznakę chyba komuś podpierdzielił, ale faktem jest, że byłby gwiazdą MMA. Twardziel z okolic Białej Rawskiej.
K8 – Bree (rasa niziołkowata), typowy mudżahedin, wszystko by wysadzał. Nie przedarłby się przez żadną kontrolę na lotnisku. W sumie jednak poczciwy.
Sąsiad – Arazon (rasa elficka, odłam morski), elokwentny, szarmancki, przystojny jak diabeł, wszechstronnie wykształcony i uzbrojony łowca nagród. Po prostu geniusz.
Wszyscy wyżej wymienieni zostali "poproszeni" przez imperialne władze, by się zintegrowali i spróbowali wniknąć na tereny Middenlandu, gdzie trwa wojna z Chaosem. Nawiasem mówiąc, okazało się, że niektórzy członkowie drużyny znają niektórych innych członków (członków, nie członki), choć niektórzy z członków nie znają się wzajemnie. Po wstępnych prezentacjach i uśmiechach ekipa przystąpiła do gorączkowych, przypominających świąteczne zakupy przygotowań do czekającej ją wyprawy. Skończyło się jak zwykle – większość pochlała się na umór.
Zanim jednak doszło do tych godnych ubolewania wydarzeń nastąpiło kilka sytuacyjnych kwiatków, które kronikarskim obowiązkiem zostały wynotowane.
Okoliczności jednego z nich kronikarz za bardzo nie pamięta (ach ten alkohol), ale chodziło zdaje się o to, że mag zapragnął kupić winiarnię, a z tej winiarni zrobiła się jeszcze karczma i może zamtuz... Takie były plany, a o radę dotyczącą prowadzenia domu schadzek elf, który tymczasem awansował na wspólnika czarodzieja, postanowił zapytać wychowanego w takim przybytku najemnika.
Arazon zagaja rozmowę: Pan, jako człowiek obyty w burdelach...
Elf wyruszył do miasta na poszukiwanie ulubionego przysmaku swego półwilka, mianowicie wędzonych wołowych penisów. Przy okazji starał się też o beczułkę wazeliny, która, według jednej z dyskutowanych koncepcji, miała usprawnić logistykę podczas podróży. Zakupy idą jak po grudzie. Elf wraca do karczmy i informuje znajdującego się tam Karlheinza:
- Chciałem Pana powiadomić, że mam już penisy, ale nie mam jeszcze wazeliny.
Pan Karlheinz odpowiedzialny za opracowanie planu wyprawy nie jest skłonny do udzielania wyczerpujących wyjaśnień towarzyszom, co nieco irytuje elfa. Żądny szczegółów łowca nagród naciska:
- Proszę mnie zaspokoić!
Karlheinz: Proszę przyjąć pozycję.
Oliver wykazuje wyjątkową ignorancję wobec faktu, że propozycja złożona przez imperialne władze jest z gatunku tych "nie do odrzucenia". Karlheinz rozumiejąc, że ma do czynienia z kruchą i wrażliwą osobowością próbuje zasugerować magowi, że jego uczestnictwo w wyprawie jest koniecznością. W sukurs przychodzi mu niespodziewanie sam Oliver przypominając sobie o swojej krewnej:
Oliver: Mam ciotkę w Middenlandzie. Ciotkę Hildę. Nigdy jeszcze jej nie widziałem.
Karlheinz chytrze: Będziesz miał okazję ją odwiedzić.
Oliver podekscytowany: Imperium pozwala mi odbudować więzy rodzinne. To piękne!
Elf wie doskonale, że planowana podróż dyliżansem odbędzie się bezkonfliktowo, jeżeli jego półwilk będzie mógł zawczasu przyzwyczaić się do obecności i zapachu współtowarzyszy. Zbiera więc drużynę celem poproszenia o chwilę cierpliwości, podczas kiedy piesek będzie obwąchiwał każdego z osobna. Niefortunnie jednak rozpoczyna objaśnianie sprawy:
Arazon: Czy możecie mi ulec na chwilę?
Ralf: Chyba niekoniecznie, ma Pan penisa i wazelinę.
Drużyna nocuje w karczmie przy gościńcu. Ralf jako dziarski wojak pragnie przygodnej miłości. Zagaduje więc karczmarza:
- Macie tu jakieś białogłowy?
Słysząc to elf komentuje zgryźliwie pod nosem:
- Na głowie może i biało, ale na piździe już czarno...
Było tego znacznie więcej, ale większość przepadła niestety. W każdym razie dawno się tak dobrze nie bawiłem na sesji.
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".