Hmm. Moje pierwsze zetknięcie się z Innocentem wyglądało dziwnie. Pierwszy raz wyjechałam na obóz rpg, nowi ludzie, nowe systemy. I bach, trafił nam się fajny eMGiek, a drużyna... z początku nie wyglądała najlepiej. Pierwsze ich ustalenia (trójki przyjaciół z mg) wyglądały tak, że gramy właśnie dziećmi wciągniętymi do horroru. I... spanikowałam. (Później graliśmy w wilkołaka i to była pierwsza i najlepsza moja sesja tam, ale o tym kiedy indziej.) Drugie, nieco lepsze, było na konkursie na Mistrza Mistrzów rok później, na tym samym obozie ('ej, Mała, co prowadzisz?' 'Mmm, niech będzie Innocent. Będzie zabawnie.') I było - niecałe trzy godziny czystej zabawy wypełnionej skarpetkami na rękach zamiast rękawiczek (bo były za duże), uciekania przed kucharką, która na pewno chciała wszystkich ugotować a w garnku miała zupołaka,... Świetna rzecz, chociaż ani ja, ani gracze nie znaliśmy systemu, nie robiliśmy kart ani dzieciaki praktycznie nie rzucały kośćmi (prócz losowego 'czy znam się na zegarku?', rzucanego na początku gry - wszyscy byli fajnie mali

).
I właśnie - kości. Na tej właśnie sesji wprowadziłam kości 'dobre' i kości 'złe'. System banalny: tylko MG rzuca kośćmi, których jest pi razy oko tyle samo (wybieraliśmy na chybił trafił, wyszło, że mieliśmy 6 k6 dobrych i 8 k20 złych - bo zło częściej się trafia w horrorach

). Może rzucać tylko dobrymi (np. czy ktoś im pomoże, czy znajdą bezpieczne miejsce, czy trafi im się ogólnie coś dobrego) lub tylko złymi (adekwatnie do dobrych, ale niższy stopień trudności

), albo, by ostatecznie podjąć decyzję użyć obu puli na raz - przeważy większa ilość sukcesów. Jest to podobne do mechaniki w 'Kiedy rozum nie śpi', ale u mnie to ja (mg) opisywałam, co się stało miast graczy. Wprowadza to poniekąd losowość i fajnie podkręca napięcie na sesji. Co o tym myślicie?
[I wciąż gdzieś z tyłu głowy brzmi mi szept gracza (sesja w całkowitej ciemności, zapalałam świeczki by tylko pokazać - lub nie - wynik): 'Ula... rzucasz dobrymi, prawda?...']
Wracając jednak do Innocenta - jesteśmy dziećmi, musimy przestawić się na taki tok myślenia,... w sumie ciężej się obronić, a jedyne, co czasem można (lub nie), to uciekać gdzie pieprz rośnie. Z pozoru tylko system ma wiele wad (właśnie kruchość dziecka i pewna umiejętność myślenia jak on), ale. Uwielbiam klimat, który tworzy się, kiedy gracze z wszystkim, co znaleźli (połamana komórka, która dzwoni i powtarza, że będzie dobrze, tępe nożyczki, kredka) skradają się korytarzem mając nadzieję, że krwawe ślady na podłodze nie doprowadzą ich do złego psa z podwórka. Jest to 'miła' odmiana po ciężkim czasami wampirze i nieco proekologicznym (lub całkowicie dzikim, mrrau) wilkołaku (i tak, innych łakach też), można spokojnie przeskoczyć na inne tory, kiedy Buka była (lub jest

) najstraszniejsza na świecie a potwór z szafy co noc jęczał, że chce nas zjeść.
A co Wy myślicie o tym dzieciątku WoDa?
Mmmm...