Deadlands

Gier wszelakich opisanie...
Sąsiad
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 731
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:58
Lokalizacja: Tatar-a-Karak

Deadlands

Post autor: Sąsiad »

Drwiciel - MG
Prozac - reporter
Little - bounty hunter
Sąsiad - (card)blackleg
Podczah - der Profesor

28.08.2007 r. - sesja nr 1
31.08.2007 r. - sesja nr 2
28.09.2007 r. - sesja nr 3


from Val Kilmer

(suchy, nieprzyjemny kaszel, męczący płuca przez prawie minutę)

problem nie polega na tym, że odmienność jest czymś niewłaściwym. W istocie odchylenie od normy, dewiacja, zboczenie, zaprzeczanie regułom, jakkolwiek to nazwiemy, często jest zjawiskiem niegroźnym, niekonfliktowym, zdolnym do koegzystencji. Trzeba zdawać sobie sprawę, że nie odmienność sama w sobie, ale interpretowanie jej w kategoriach dobra i zła powoduje niechęć czy nawet wrogość. To tak jak z kłamstwem – dopiero jego skutki wywołują określone zachowania i postawy, wpływające na ostateczną ocenę. Jeżeli zaś fałsz nie spowoduje żadnych negatywnych zmian – to jak jest z tą jego szkodliwością? A co, jeżeli, nie daj Boże, konsekwencją kłamstwa będzie coś pozytywnego? Nagrodzimy grzesznika? Co rządzi w takim razie naszymi osądami? Relatywizm? A może pragmatyzm?

(dłuższa przerwa wypełniona powolnym, głębokim zaciąganiem się cygarem)

podróż upływała dość beznamiętnie, z wyjątkiem opowieści starszej pani niepotrzebnie sprowokowanej do osobistych wynurzeń przez tego dziennikarza. Było to już po nocnym postoju w Red River, gdzie pojawili się ci, którzy może mogliby wyjaśnić mi kilka niejasnych kwestii, gdyby reakcją na ich przybycie nie było każdorazowo repetowanie broni. Jeden tylko reporter nie zamierzał brać udziału w jatce, ale nim kieruje żądza sensacji, zainteresowanie nie naukowe, lecz czysto zawodowe, pozbawione emocji. Południowiec zaś w ogóle nie przejawia chęci nawiązania kontaktu, to wzorcowe uosobienie typowych cech tutejszego społeczeństwa – przy nim całe to ględzenie o odmienności wybiera się na głębszego.
Wygląda jednak na to, że przyjdzie nam spędzić z sobą nieco czasu, bo chcąc nie chcąc, przyświeca nam...

(nagły atak kaszlu, popiół z cygara sypie się na podłogę, płuca rzężą w olbrzymim wysiłku, rozrywane szponami chwytanego gwałtownie powietrza, chustka przytknięta do ust barwi się bladoczerwono, czoło perli się kroplami potu)

konował miał rację, powinienem posłuchać jego zaleceń. Nie podoba mi się tylko wskaźnik udanych kuracji w tych sanatoriach, jak na mój gust nieco za niski. Może jednak dać sobie szansę? Jakąkolwiek? Ale jeszcze nie teraz, nie mogę przecież opuścić szpitala bez centa przy duszy, ceny leków są zastraszające. Za sto lat standard życia podniesie się pewnie na tyle, że służba medyczna będzie darmowa i medykamenty również, obecne czasy charakteryzują się jednak wykorzystywaniem wiedzy medycznej do bardziej przyziemnych, egoistycznych celów, wśród których rentowność i zysk należą do elity. Jak mawiał ten stuknięty profesorek? Dynamika zmian czasowo neutralizuje postęp? Przyjdzie dzień, gdy odkryję sens tej wypowiedzi. Obym tylko wcześniej nie wybrał się w najdłuższą podróż...
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Awatar użytkownika
Prozac
Postrach tajgi
Postrach tajgi
Posty: 441
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:57
Lokalizacja: z dna beczki

Re: Deadlands

Post autor: Prozac »

Jimmy Joe Nelson, "El Paso Epitaph"

Dziwny Zachód... Z perspektywy meksykańskiej prowincji, nazwa ta nabiera zupełnie nowego znaczenia. Kilka miesięcy pracy w Nowym Meksyku sprawiło że stałem się powolny, znudzony i pozbawiony inicjatywy. Doceniam doświadczenie zdobyte w Los Pasaleros, ale jestem zwierzem dużego miasta - wiążę duże nadzieje z powrotem do El Paso.
El Paso Epitapth, 13 grudnia 1887

" Chcemy tylko jedzenia... "
Trzech tajemniczych przybyszy sieje grozę w Red River, NM

Red River, Nowy Meksyk. Mieścina jakich wiele - rząd drewnianych budynków otulający starą, garbatą drogę którą raz po raz przemierzają dyliżanse pędzące do El Paso.

Ten wieczór zapowiadał jednak coś wyjątkowego. Ołowiane chmury zasnuły granatowe niebo, chłodny wiatr poderwał tumany kurzu. Ludzie skryli się w swoich ciepłych i (zdawałoby się) bezpiecznych domostwach. Na ulicy został tylko tajemniczy, budzący irracjonalny niepokój, starzec. Długo wypatrywał czegoś na północy.

Grupa wolnych ludzi spędzała ów wieczór w saloonie starego Rogera, towarzysząc sobie nawzajem przy szklaneczce i kartach.

Senną atmosferą saloonu wstrząsnęły krzyki. Ktoś pojawił sie na granicy miasta. Trzech uzbrojonych mężczyzn.

Stali obok siebie, a za nimi na horyzoncie kłębiły się czarne chmury.

"Chcemy tylko jedzenia!" - krzyknął jeden z nich.

Niestety, któremuś z okolicznych watażków puściły nerwy i palec zacisnął się na spuście. Potem tłumaczył, że widział jak obcy sięgają do kabur. Dziwne, bo ja w ich dłoniach widziałem strzelby trzymane lufami w stronę nieba...

Po kilku głośnych chwilach, przybysze leżeli na drodze, martwi. Oględziny ich zwłok przyniosły wiele niespodzianek. Znaleziono na ich ciałach śmiertelne rany, w większości kilkutygodniowe(!). Ci trzej rewolwerowcy, nie żyli od dłuższego czasu. Mimo to przemierzali Dziwny Zachód...

Czy to kolejny dowód na to, że coś dziwnego dzieje się z naszym krajem? Czy otworzy to wreszcie oczy niedowiarkom? Jak długo tajemniczy Ludzie w Czerni i Texas Rangerzy będą ukrywać przed nami podobne zdarzenia?
Poza przygodą w Red River, droga do El Paso minęła spokojnie. Świat jest jednak dziwny - okazało się że moi towarzysze podróży zostali wynajęci do pracy przez mojego szefa. Mam zrobić soczysty artykuł i wyrwać jego synalka ze szponów sekty działającej na terenie Yumy. Cóż, Dziwny Zachód...
Wasze płyty? Sru, kurwa, klozet.
Sąsiad
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 731
Rejestracja: 06 wrz 2008, 12:58
Lokalizacja: Tatar-a-Karak

Re: Deadlands

Post autor: Sąsiad »

next stage from V.Kilmer

ciekawe, że pomimo niepoślednich atrakcji bardzo dłuży się przebywanie w dużym mieście, gdy myślami wędruje się już gdzie indziej, przemierzając szlaki widziane do tej pory tylko na „Mapie terytorium Konfederacji Stanów Południowych z ostatnimi aktualizacjami, 1875 r.”. Ta oaza cywilizacji pustynnej będąca mi na jedną chłodną noc domem posiada pewne możliwości, ale z ich wykorzystaniem będę musiał poczekać do następnego razu. Wskazówki biegną i zbliża się nocny do Yumy. Adios, El Paso.

(turkot kół desperacko próbujących wyrwać się ze stalowych kleszczy szyn)

stanowczo za głośno, teraz już rozumiem to wydzieranie się kolejarzy na dworcach, biedacy są kompletnie głusi. Gdybym nie pochodził z uroczych ziem północnych, gdzie Niagara jeszcze nie jest Niagarą, autor pomysłu wagonu restauracyjnego byłby moim kandydatem w następnych wyborach na prezydenta, na stoliku jest dość miejsca by postawić „klasycznego”, choć z „potrójnym trójkątem” mam już większy problem. Pasjans może się jednak w końcu znudzić, przeniosłem więc uwagę na naszego nowego towarzysza podróży. Zrobiłem to zresztą nie bez ciekawości, przyznać trzeba, że to oryginał jakich mało biega po wertepach Old Westu. Facet jest kompletnie obłąkany, owładnięty wizją zbudowania czegoś w rodzaju broni zagłady, co oczywiście skończy się tragedią – mam tylko nadzieję, że podczas prezentacji wynalazku nie ucierpią osoby postronne, a sam naukowiec zniknie w chmurze ognia, dymu i pyłu, przenosząc się na łono Abrahama. Nigdy nie sądziłem, że spotkam większego szajbusa od wykładowców na Wydziale Filozofii Uniwersytetu w Ottawie, po raz kolejny okazuje się, że życie jest jak talia kart – gdzieś tam zawsze czai się joker.

(długi atak suchego kaszlu wstrząsa całym ciałem, klatka piersiowa gwałtownie podnosi się i opada, spod zaciśniętych z bólu powiek płyną strużki łez, wykrzywiona cierpieniem twarz bieli się niewyraźnie, przysłonięta grubą konopną chustką)

dziś na razie bezkrwawo. Czyżby zapowiedź lepszych czasów?

(trzask potartej zapałki, płomień przenosi się do czubka cygara i zaczyna je leniwie spalać, co pewien czas budzony z drzemki głębokimi zaciągnięciami)

ON tam jest. Ukrył się, zaszył w bezpiecznym azylu, wychodząc tylko na krótkie przechadzki, pewnie krocząc wśród ułudy i iluzji, obserwując jak świat się powiększa. Jego świat. Gwoli prawdy to ON go stworzył, nadał ramy, opisał i tchnął... życie? Można tak to nazwać. Przebywa w nim od dawna, kontrolując pomniejsze byty, które niegdyś oszukał i podporządkował tajemnym instrukcjom, niewoląc je enigmatycznymi objaśnieniami, ujmując w ramy konstrukcji i schematów, które odpowiednio zastosowane pozwalają wykorzystać wielkie moce.

Hoyle. Największy szuler świata upiorów. Jeden z niewielu, co zajrzeli w oczy diabłu i roześmieli się widząc w nich strach. Kiedyś, jeżeli tylko czas pozwoli, wyznaczę Mu spotkanie, na które będzie musiał się stawić. Nawet ON podlega pewnym regułom przebywając w tamtym świecie. O dziwo dla Niego samego, nie jest nietykalny, tkwiąc tam, strzeżony przez miraże, fantomy i chimery, trzymając zawsze najsilniejszą kartę z talii, drwiąc ze wszystkich naśladowców i kontynuatorów. Wielu próbuje sięgać do Jego domeny, czerpiąc jej energię, pragnąc wciąż więcej i więcej. Niestety, w tej rozgrywce, siedząc przy tym stoliku, rozsądne dysponowanie sztonami nie wystarcza, by przeżyć i wielu odpada, wyruszając w poszukiwaniu źródła niezmierzonej głębi własnego szaleństwa. To gra, w której obowiązują stworzone przez Niego zasady. Ale każdy jest do wzięcia. Nawet Wielki Joker Hoyle.

(przeszywające ukłucie w piersiach zapowiada następny atak, ale tym razem kończy się na kilku płytkich, wyrzuconych gwałtownie odkaszlnięciach)

no, no, wygląda na to, że nawet suchoty muszą czasem odpocząć. Sztuczka z biletem powiodła się połowicznie: chłopakowi to nie pomogło, ale zachowanie starszej pani wzbudziło moje podejrzenia. Mogę zrozumieć, że zbieg okoliczności znów zetknął nas ze sobą, zamieniając dyliżans na pociąg, ale teatr znam nie tylko od frontu i aktorstwo, choćby najlepsze, wyczuję od razu. Będę miał na nią baczenie.
Sprawa sama się rozwiązała, starsza pani zniknęła, choć szukaliśmy jej długo wzdłuż torów, za i wokół pociągu. Jak się jednak okazało, prawdziwy gwóźdź programu był przed nami, tląc się lontem wystającym ze sporej laski dynamitu. Pociąg jak otumaniony wschodnim specyfikiem wąż zsunął się po nasypie szurając stalowym brzuchem i legł na boku, nieruchomiejąc w ciemności. Dynamit miał właścicieli, zresztą nie tylko po stronie napastników, ale Roberto źle obliczył długość lontu i wszystko rozstrzygnęła strzelanina, w której wziąłem udział na własnych warunkach, zaglądając do krainy duchów i wygrywając kilka rozdań. Karty wydają się mi sprzyjać, co niestety tylko zwiększa niepokój. Liczba możliwości kurczy się, powtórzenia są teraz statystycznie mniej prawdopodobne, czuję już drżenie talii, podrywanej uderzeniami wciąż blokowanych jokerów, niecierpliwie czekających na swą kolej.

(żarzący się czubek cygara niknie nieomal w blasku wstającego słońca)

komu w drogę. Jako jedyni wyruszamy do odległej jeszcze Yumy, do celu pozostało około czterech dni pieszego marszu, mam szczerą nadzieję, że niezbyt forsownego. Pozostali pasażerowie wolą czekać na pomoc przy przewalonej konserwie, ich wola. Tracić czas mogę tylko przy stoliku pełnym sztonów, wyłaniających się spoza kłębów wypełniającego pomieszczenie papierosowego dymu. Herbatka na dziko z paniami od Jehowy nie zrekompensuje mi magii najpodlejszego nawet saloonu.

Wiem, że kiedyś umrę i, wierzcie mi, dawno nie było tak blisko. To widmo podające się za szeryfa miało szczerą chęć wysłać nas do piachu. Apelacja okazała się jednak skuteczna. Peacemaker to silny argument, do tego znów udało mi się wyciągnąć dobrą kartę. Zabawne w tej całej pokręconej historii jest to, iż moi towarzysze chyba jeszcze nie zdają sobie sprawy, że nie wszystkie karty w mojej talii wyprodukowano w tym wymiarze. Na razie ta wiedza nie jest im niezbędna, godzina zwierzeń jeszcze przed nami.


Val Kilmer's journal

Nikt nie zauważył tego zegarka. Przybyliśmy, gdy zapadał zmierzch, można było przeoczyć niewielki kształt zagrzebany w śniegu. Sprawny mechanizm, intymny napis na obudowie i zero śladów po darczyńcy. Wezmę z sobą to cudo.

Koincydencja ostatnich złośliwości zaczyna mnie zastanawiać. Nie dość, że pociąg nam się zatrzymał z braku torów, to na dodatek okazało się, że nawiedzona chatka leży niecałe dwie godziny drogi od peryferyjnej stacyjki kolejowej. Dobre układy wychodzą częściej na stole niż w życiu – łóżko z pewnością lepsze byłoby niż nieheblowane deski myśliwskiego czworoboku, pełne drzazg, korników i zapachu, który nigdy mi się nie podobał, a którym po trosze przesiąkłem. Stacja wielu rozrywek nie oferowała, nie licząc dyskusyjnej kwestii wychodka, który pobił rekord natężenia smrodu na metr kwadratowy całych pięknych terytoriów Stanów Zjednoczonych leżących na zachód od Mississippi. Tylko w Chicago cuchnie bardziej, ale nie ma się co dziwić, w końcu Siouxowie nie bez przyczyny określili niegdyś to miejsce „wzgórzem, gdzie mieszkają skunksy”. Jeśli nadążacie za moimi błyskotliwymi dygresjami, możecie odnieść wrażenie, że światowy ze mnie człowiek. Tak w istocie jest, ostatecznym dowodem na potwierdzenie tej tezy jest zgłębienie przeze mnie trudnej sztuki wiązania sznurowadeł. Możecie się śmiać, zdziwilibyście się jednak, jak dużo ludzi ma z tym problemy. Wsuwanych butów nie produkuje się bez przyczyny.

Stacja wyglądała najzwyczajniej w świecie, typowe zadupie w pustynnych rejonach środkowo-zachodniego stanu. Najświeższe informacje na tablicy ogłoszeń są sprzed zaledwie dwóch miesięcy, standard w dobie gwałtownie rozwijającego się transportu i telegrafu. Progres cywilizacji i techniki może sobie akcelerować, ludzie na Zachodzie i tak wiedzą swoje. Konserwatywne egzemplarze w rodzaju tutejszego zawiadowcy nad pęd do informacji przedkładają pęd do innych rzeczy – ten upodobał sobie widać miejsce zadumy, gdzie w oparach własnego gówna snuł rozważania nad istotą wszechświata. Swoją drogą, ciekawe...

(świszczący oddech nagle przechodzi w charkot, chusteczka wędruje ku rozwartym w grymasie ustom, skóra twarzy napina się, kaszel szybko zmienia się w nieustanne, chropawe rzężenie)

... i tylko kropelka krwi na ogłoszeniu wzywającym mieszkańców prowincji do sprzedaży nadwyżek bydła na rynku odbywającym się w najbliższą, czyli minioną dwa miesiące temu, środę. Mała czerwona plamka: cała pamiątka po wysiłku godnym największych herosów. Niech diabli wezmą tę chorobę i obdarzą kogoś innego, np. kandydata republikanów w najbliższych wyborach.

Zawiadowca się odnalazł. Wygląda na to, że miał ostatniej nocy ciężką przeprawę. Zrezygnowałem z niewątpliwej atrakcji oglądania zmasakrowanego ciała, za cały komentarz wystarczyły mi pobladłe twarze moich towarzyszy. Podziw mnie bierze nad determinacją reportera – musiał rzygać jak borsuk, a i tak zrobił zdjęcia. To się nazywa powołanie!

Ze śladów wynika, że facet wywalił ponad trzydzieści razy do czegoś, co nie bało się kolta Navy i w rewanżu urządziło mu krwawą jatkę. Coraz lepiej.

Siedzimy na tej stacji już dostatecznie długo, by domyślić się, że rozkład jazdy pociągów to bardziej lista życzeń niż realny grafik przetaczania składów. Tego dnia żaden jeszcze nie przyjechał. Siedziałem właśnie nad listami przewozowymi znalezionymi w biurku w głównym budynku stacji, gdy reporter stwierdził, że coś zabrało mu gazety i siedzi na dachu. Trudno było dać temu wiarę, ale sam czułem, że coś jest nie tak, koniec końców wdrapałem się więc na wieżę ciśnień tylko po to, by zlustrować dach pusty jak kieszeń początkującego polityka. Zeskakując na ziemię poczułem, że pod cienką warstwą piasku coś stuknęło. Roberto z Nelsonem wzięli się za odgarnianie piachu, a moją uwagę przykuł profesor ciągnący telegraf do szopy, gdzie rezydują dwaj pozostali przy życiu mieszkańcy stacyjki, z gatunku tych, co to nigdy nieba nie zobaczą. Pokręcony ten staroświatowiec, mam nadzieję, że nie przeniesie nas do innego wymiaru.

(kłęby pyłu unoszą się nad pustynną równiną, niskie skały na horyzoncie wyglądają jak odpoczywający olbrzymi, niebo na północy przyobleka się delikatną purpurą)

Jakieś głosy, sylwetka na widnokręgu. Tamci zniknęli w podziemiach i nie dają znaku życia, profesor siedzi cholernie daleko stąd majstrując w szopie, a ja nabieram przekonania, że ta okolica jest zamieszkana. Przesądni powiedzieliby: nawiedzona. Niech będzie. Bylebym nie musiał sterczeć tu sam.

Talia kart użyta do gry oprócz dreszczyku emocji daje coś jeszcze. Pozwala wyobrazić sobie rzeczy dużo donioślejsze od tych, które mamy w zasięgu. Otrzymany układ to kwestia wprawy, szczęścia albo capnięcia jokera, nie ma w tym żadnego drugiego dna, dostając fulla czy karetę nie dostąpisz wizji przyszłości. Przyznaję jednak, że z upiorami opisanymi przez Hoyle’a sprawa nie wygląda tak zwyczajnie - gdyby tylko ludzie wiedzieli, że magia kart istnieje naprawdę, że nie jest dawno obśmianym, dziecięcym wyobrażeniem... Chociaż z drugiej strony... jeśli magia stałaby się częścią życia, faktem niepodważalnym, z którym trzeba się pogodzić i nadal robić swoje... jej notowania zleciałyby na łeb, odarte z atrakcji, jaką niewątpliwie jest niezrozumiała i niedostępna dla przeciętniaków moc. Tak na marginesie, rację mają ci, którzy twierdzą, że niewiara w magię nie jest wynikiem jej rzeczywistego braku a po prostu zwykłej ignorancji, czarodzieje zawsze byli wśród nas i nie mam tu na myśli obszarpańców z włosami do pasa i paznokciami do ziemi mieszkających w korzeniach wielkich drzew i polujących na nietoperze. Magowie to integralna część społeczeństwa, po prostu ludzie nazywają ich inaczej, starają się uzasadniać ich istnienie rzeczową systematyką: kuglarz, szuler, sztukmistrz, księgowy, dziwka czynna po 50-tce. Tak, zwykły ze mnie kanciarz i niech tak zostanie. A to, że pod lawiną pików, trefli i kierów zalegają jokery – to tylko mały bonus dla zręcznego oszusta. Niestety, jest także druga strona karty: jedno z mądrzejszych powiedzonek głosi, że każdy w końcu zapłaci. Szczerze mówiąc, nie chciałbym się znaleźć w swojej skórze, gdy zagnieździ się tam jakiś przywołany upiór. Nawet jeśli będzie to tylko mały upiorek z dwójki karo.

Wynurzyli się wreszcie, niedzielni grotołazi. Wyglądają na autentycznie poruszonych, gestykulują i poruszają ustami, a słowa, które z nich dobywają, wcale nie traktują o miłych i ładnych rzeczach. Te podziemia są ponoć rozległe i zamieszkane, choć porozumienia nie udało im się nawiązać, jeżeli nie liczyć małej dziewczynki, ponoć wybitnie odpornej na szybko opróżniane magazynki koltów. Z ich naprędce tworzonego opisu wyłania się jakiś tajemniczy bunkier, organizacja, stół posiedzeń. Dawne, ciemne sprawy tajemniczych ludzi. Trzymamy się planu – jeśli nie przyjedzie 15.30, kontynuujemy podróż piechotą.

Ledwie zawitaliśmy do miasteczka, zaproponowano nam posady zastępców szeryfa. „Tylko na tę noc, panowie”. Nigdy nie byłem zastępcą szeryfa, biorę blachę, może być to miłe urozmaicenie po tej pustynnej tułaczce, przeglądanie się w lustrze i przypinanie odznaki w różnych miejscach płaszcza. Słowem: fajna zabawa.

Zabawa będzie na pewno, pijany burmistrz chce z kolegami szturmować areszt, by wydobyć oskarżonego o morderstwo myśliwego. Nic nie mam do burmistrzów ani myśliwych, dlatego wolę, by tej nocy nie wchodzili sobie w paradę. Próbowałem załatwić sprawę niewinną sztuczką, ale gość jest tak zalany, że od zamiaru zlinczowania łowcy bizonów mógłby go odwieść jedynie widok Murzyna leżącego na jego żonie. Nie mam kumpla Murzyna, co gorsza nie jestem pewien, czy facet w ogóle ma żonę. Sytuacja robi się napięta.

Gdy szykowaliśmy się do obrony naszego nowego i wybitnie tymczasowego miejsca pracy, na miejski peron zawitał pociąg i wysypał z siebie dziwnych pasażerów, którzy raczej nie przejawiają prawych zamiarów. Nie wiem, czy to nie... wystarczyłoby kilka minut... ale nie ma teraz czasu na realizowanie takich planów, trzeba brać nogi za pas. Wypuszczam łowcę z celi życząc mu Wesołych Świąt (przecież za tydzień Boże Narodzenie!) i wlokę się za prującymi z przodu towarzyszami w stronę lokomotywy. Żeby tylko płuca wytrzymały. Czy ktoś potrafi obsługiwać pociąg? Ktokolwiek?
"Kiedyś obudzicie się ze zdziwieniem, że dymają was z każdej strony na zmiany. Raz dobre, raz lepsze".
Awatar użytkownika
Jankoś
Boski Arcyrozjebca +k1200
Boski Arcyrozjebca +k1200
Posty: 5242
Rejestracja: 16 maja 2008, 12:31
Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
Kontakt:

Re: Deadlands

Post autor: Jankoś »

Mam pytanie tudzież prośbe.
Czy znalazłoby się miejsce w tej ekipie dla mnie?
Od dawna bardzo chciałem zagrać w ten system.
"Rava urbs mea,societas "Secures" vita mea"

Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
Awatar użytkownika
Wiś
Wikingowski überaxe
Wikingowski überaxe
Posty: 679
Rejestracja: 06 wrz 2008, 13:03
Lokalizacja: Tatar

Re: Deadlands

Post autor: Wiś »

W sumie jeszcze jedno miejsce dałoby sie znaleźć. Sesje odbywają sie tylko i wyłącznie w weekendy, wiec jesli już konkretnie sie nastawisz Jankosiu na gre to napisz mi na privie kiedy mogłbys zrobic karte to bedziem ustalac.
ODPOWIEDZ