Opowiadanie zajęło III miejsce w organizowanym przez Fahrenheit i EMPIK konkursie literackim Uwolnij Fantazję 2009.
Jest to niedługa, brutalna i niepoprawna politycznie (zwłaszcza w naszym katolickim kraju) historia dziejąca się w autorskim, futurystycznym świecie dark fantasy. Świat ten stworzyłem na potrzeby systemu RPG o tej samej nazwie, który kiedyś ukończę i zdobędę sławę oraz bogactwo
Wydarzenia w opowiadaniu dzieją się 2000 lat później niż realia gry Dies Irae.
Opowiadanie dedykuję mojej Ewie,
która mobilizowała mnie,
nakłaniała do pisania i wierzyła, że coś z tego będzie.
Byłaś moją pierwszą i najwierniejszą fanką.
Bez Ciebie nigdy nie wrócił bym do pisania po latach przerwy.
Dziękuję
Dies Irae
* * *
"Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy."
"Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie."
Ks. Izajasza 53,5 700lat przed Chrystusem
Smugi świateł odbijały się w mokrej powierzchni ulicy. Zawieszony wysoko, wewnątrz gęstej mgły, neonowy szyld zsyłał na ziemie rozmytą barwę ciemnego błękitu. Czerwone litery z witryn rzucały na lśniący asfalt długie refleksy. Okienka budynków, wąskie niczym zamkowe, oszklone witrażami świetliki, tylko z rzadka świeciły na tle monumentalnych, czarnych wież. Budynków, które niczym monolityczne kolumny, pięły się gładkimi ścianami w górę i ginęły w mroku nocy oraz gęstej, mokrej mgle.
Gdzieniegdzie jednak światełka błyszczały rozproszone przez wilgotny, zawieszony w powietrzu opar, a Tobiasz zastanawiał się kto, tak jak on nie może spać, o tak późnej porze. Godzina milicyjna zapadła już przecież dawno. Ulice opustoszały. Tylko te najciemniejsze, najbardziej brudne i owiane najgorszą sławą zakątki miasta tętniły jeszcze życiem. A właściwie nie jeszcze ale już, bo to noc jest jedynym czasem ich egzystencji.
Tobiasz przeczesał włosy zaciskając mocno powieki. Powinien spać, spać jak wszyscy, spać jak im każe cowieczorny komunikat. Ale jak tu spać, gdy co noc przychodzą te same obrazy, te same twarze i te same krzyki. Kiedy bowiem stoi się tak blisko osoby skazanej na śmierć przez Święte Oficjum, kiedy czuje się jej słodki, spalony zapach, kiedy dym wdziera się pod hełm, a oczy łzawią i kiedy wreszcie słyszy się ten ryk… Osoba płonąca na stosie nie krzyczy bowiem, nie wrzeszczy, ona wyje i ryczy tak, że potem nie można żadnej nocy przespać spokojnie. Kiedy widzi się coś takiego nie raz i nie sto ale niezliczoną ilość razy, może to zmienić każdego. Budzisz się potem w nocy i czujesz zapach paliwa zmieszanego z wonią płonącego człowieka. Nie skóry czy włosów, bo po setnym razie nie rozpoznaje się już poszczególnych zapachów, to po prostu człowieczy zapach śmierci.
Może powinienem iść do lekarza, da mi tabletki na sen. Wielu przecież tak robi. Jak można żyć bez tego? To pozwala nie pamiętać, chociażby podczas snu. Ale przecież są gorsze jeszcze demony niż obrazy z przeszłości. Wyrzuty sumienia. Poczucie winy żołnierzy naciskających na spust miotaczy płomieni, zmieniających heretyków w płonącą mieszaninę ciała, krwi i odzienia. Może powinienem tak zrobić? Wszyscy zapewnię tak robią. Ale wtedy nie zapamiętam żadnego snu. Ani tego, który rzuca przed moją twarz obrazy minonych dni, ani tych pozostałych... tych, które pokazują obrazy... No właśnie, skąd?
- Niech to szlag… - szepnął kryjąc twarz w dłoniach.
Ulicą pod jego oknem, przejechał opancerzony pojazd. Szperacze snujące się po zakamarkach i zaułkach, skutecznie oświetlając cały poukrywany brud miasta były jedynym ruchomym światłem widzianej przez niego metropolii. Odwrócił wzrok od okna. Zdawało mu się, że jego zmęczone oczy razi nawet mrok rzadko przetykany rozproszonymi światłami. Spojrzał na stolik, w bałaganie dostrzegł rękojeść swojego pistoletu. Tylko przez ułamek sekundy ta myśl przeleciała przez jego głowę. Potem wstał i otrząsnął się jakby ze snu.
- Musze się napić - szepnął do siebie znowu i wyszedł.
Miasto było ciche i bezludne niczym cmentarz. To dobrze. Łatwiej unikał wzroku innych. Za przebywanie poza schronieniem w czasie godziny policyjnej groziła bowiem śmierć. Nawet jemu, a społeczeństwo często informowało władze o łamaniu prawa.
Miejsce do którego zmierzał nie było specjalnie daleko od jego domu. Mimo tego musiał iść tam ciemnymi uliczkami i zaułkami. Chłód nocy i przesycone wilgocią powietrze rozbudziły go na dobre. Szedł szybko często rozglądając się i nasłuchując gdy więc stanął przed zardzewiałymi, stalowymi drzwiami odetchnął z ulgą. Zakołatał do wejścia ale odpowiedziało mu tylko echo głuchego łoskotu, które odbiło się od ścian okolicznych budowli. Rozejrzał się nerwowo. Kiedy całe miasto wypełnia jedynie cisza, hałas jakiego narobił zdawał się być słyszalny w samej Kwaterze Głównej Milicji i Gwardii Kościelnej. Spojrzał zniecierpliwiony w stronę niewielkiej kamerki umieszczonej nad drzwiami i wtedy coś zgrzytnęło od wewnątrz. Pchnął drzwi oglądając się raz jeszcze i wszedł do środka.
Dźwięki muzyki docierały do niego ale bardzo słabo. Podszedł do następnych drzwiczek i zapukał w nie, kiedy rygiel zamknął wyjście za jego plecami, przed twarzą uchyliło się małe okienko, a z wewnątrz uderzył go zapach tytoniu. Tytoń był zakazany.
- Często tu bywasz? - spytał mężczyzna ze środka.
- Czasami - odrzekł Tobiasz.
- Obywatel czy nie masz kodu? - spytał znowu ochroniarz.
- Mam identyfikacje - rzekł Tobiasz podwijając rękaw - nie wiem tylko czy chcesz ją zobaczyć - dodał cicho i podsunął rękę pod czytnik.
Zielone linie lasera przebiegły po wypalonym na przedramieniu symbolu. Kod kreskowy zamieniony w zbiór danych, o jego posiadaczu wyświetlił się na ekranie w pokoju ochroniarza.
- Co to, kurwa ma być?! - zdziwiony mężczyzna poderwał się z krzesła.
- Mówiłem, że lepiej abyś go nie widział - Tobiasz spokojne cofnął rękę.
- Co się stało? - ktoś jeszcze inny wewnątrz pokoju strażników zainteresował się wszystkim
- Popatrz na to - rzekł ochroniarz jedną ręką wskazując na monitor, a drugą trzymając na pistolecie.
Na szczęście chłopak był tu już kilkakroć. Często tak reagowali na niego. Oczywiście tylko Ci co nie widzieli go wcześniej. Wiedział i tym razem, że tak będzie wiec spokojnie czekał na rozwój wydarzeń. Do otworu w drzwiach podszedł ten drugi, spojrzał na niego i rzekł:
- Znam go, bywa tu czasem, możesz go wpuścić.
- Na pewno? - upewniał się ochroniarz, patrząc nieufnie
- Nie ma problemu. - uspokajał go ten drugi, a potem spytał Tobiasza:
- Masz broń?
- Tak ale niestety nie mogę ci jej oddać - odpowiedział
- Wiem… Wchodź i baw się dobrze…
Wewnątrz panował zaduch. Nie tylko fizyczny ale i umysłowy. Muzyka rytmicznie uderzająca w skronie, zsynchronizowana z błyskiem stroboskopów i kolorowych świateł przytłaczała bardziej niźli mieszanina dymu, zapachu spoconych ciał oraz przeróżnych pachnideł. Niewiasty ubrane niczym nierządnice tańczyły na podwyższeniach i w klatkach porozwieszanych po sali. Wokół wybiegu wysuniętego w środek sali tłoczyli się odlatujący w hipnotycznym transie ludzie. Sam wybieg przeznaczony był dla wyjątkowych. Tylko najbogatsi, najbardziej pijani i najbardziej ekstrawagancko ubrani tańczyli na nim. Dając wyraz swemu buntowi i wyzwoleniu zapominali o świecie, by na ten krótki czas być królami świata. Ale nie ma władcy nad Mesjasza, nie ma siły nad Kościół Jedynego Boga i nie ma łaski dla grzeszników. Tobiasz powiódł wzrokiem po sali szukając jakiegoś punktu dla oczu. Atmosfera jak zawsze zdawała się go przytłaczać. Pożałował, że nie został w domu. Wiedział jednak, że zaraz się wszystko zmieni. Skierował swe kroki do baru. Wisiał nad nim ten sam co zawsze neon. Czerwony krucyfiks bez wizerunku Zbawiciela. Biegnąca w poprzek krzyża nazwa „Kaplica”, świeciła ostrą zielenią, a pod nią napis „Korzystaj z tego, za co umarł syn Jego”
- Co? - spytał przeciągle barman. Widać było, że jest nieco odurzony alkoholem albo narkotykami.
- Nalej mi… - zawahał się Tobiasz - potrzebuje czegoś mocniejszego.
Barman roześmiał się szeroko i wyjął spod lady wziernik napełniony porcją gazu.
- To będzie dwadzieścia - rzekł
Chłopak położył pieniądze i przyłożył ustnik do warg. Nacisnął przycisk i gaz wsączył się do jego płuc. Zdążył jeszcze odłożyć wziernik nim jego wzrok stracił ostrość, potem poczuł tylko wibracje muzyki i szum wypełniającej sale zabawy.
Kobiety tańczyły, mężczyźni również. Nie chciał do nich dołączać choć z trudem opanowywał się. Wmawiał sobie, że brzydzi się nimi. Te wszystkie sztuczne twarze, stroje, w których nigdy nikt nie pokaże się na ulicy, fałszywe uśmiechy mimo, że wewnątrz jątrzy się tylko cierpienie i niemoc. Chwilowa ucieczka w absurd i zabawę była jedynym sposobem walki z systemem, który wiarą i przemocą dusił wszystko co człowiek może kochać. A potem zdał sobie sprawę, że jest taki jak oni i osunął się bezsilnie na ziemie.
A może to nie jedyny sposób? - pomyślał jeszcze zanim, odpłynął.
Siedząc pod ścianą, oparty plecami o chropowaty mur nie myślał już w ogóle. Ten stan nareszcie nadszedł. Ciężka rytmiczna muzyka, mroczna lecz szybka, pełna wibrujących, elektronicznych brzmień powoli sączyła się w jego głowę. Muzyka zakazana, tak jak miliony innych zakazanych rzeczy w tym cholernym świecie. Oczy błądziły w ciemności powiek. Były ciężkie i nie widziały niemal nic. Jak dobrze… Nie widziały bowiem też całego zła, którego on sam był świadkiem. Powolnie snując po pomieszczeniu półprzytomnym wzrokiem, mimowolnie wystukując nogą rytm i kiwając ociężałą głową dostrzegł w tłumie kogoś. Nie wiedział kto to, nigdy nie widział jej wcześniej. Nawet nie potrafił dobrze przyjrzeć się jej kształtom i urodzie. Ot obiekt obserwacji odurzonego człowieka. Dziewczyna tańczyła wśród innych i kiedy tak obserwował ją wydało mu się, że widzi jak dziewczyna wyginając się w tańcu zaczyna płonąć. Ognie oplotły ją niczym pulsujące fale. Jednak nikt inny nie widział tych płomieni. Kiedy dziewczyna zaczęła wyć wydawało się jakby śpiewała w ekstatycznym uniesieniu, gdy wiła się z bólu było to jak erotyczny taniec. Chłopak przetarł oczy i wpatrzył się w jej postać. Adrenalina szybko zdominowała działanie narkotyku, a swąd palonego ciała tym mocniej uświadomił go, że to nie omamy. Podniósł się i raz jeszcze przyjrzał całej sali, nikt nie widział tego co się dzieje. Zbyt zajęci byli lub zbyt odurzeni by dostrzec dwie postacie z miotaczami płomieni, które wbiegły na podest. Na ich czarnych pancerzach błyszczał szkarłatem krzyż o szerokich ramionach wpisany w okrąg - symbol Gwardii Kościoła Jedynego Boga. Chłopak zerwał się i przepchnął pomiędzy kilkoma ludźmi. Gwardziści wycelowali lufy piekielnych miotaczy w tańczących na podwyższeniu. Tobiasz sięgnął odruchowo po pistolet i wycelował, chodź w zasadzie nie powinien był tego robić. Palec drgnął na spuście lecz nie pociągnął. Ciało chłopaka zamarło. Czuł i widział wszystko ale nie mógł się ruszyć. Jego zesztywniałe członki nie reagowały na polecenia umysłu. Nim zdążył przerazić się tym, a nawet pomyśleć przed jego oczyma stanęła kobieta. Czarne włosy splecione miała w długi warkocz, a ciemne oczy wierciły go przeszywającym spojrzeniem. Nie to jednak było najstraszniejsze. Tobiasz widział coś za nią. Cieniste kształty wyrastające zza jej pleców. Przeźroczyste ale ciemne, tak, że obrazy za nimi wyglądały jak widziane przez żywy mrok. Kształty, które lekko falowały niczym mroczne skrzydła…
Kobieta wyjęła bez trudu broń z jego dłoni i dotknęła palcami jego czoła.
- Śpij - to było ostatnie co usłyszał
Mokra i śmierdząca była ta aleja, w której się ocknął. U jej wylotu dostrzegł znajome budynki, na szczęście nie był daleko od domu. Przypomniał sobie wszystko, z przerażeniem chwycił się pod pachą, na szczęście poczuł tam twardy zarys pistoletu. Serce powoli wracało do swego rytmu.
- Zobacz - usłyszał za sobą
Odwrócił się z trudem. Widocznie nadal był zamroczony narkotykiem. Ludzi było dwóch. Ten co szedł do niego miał w dłoni długi nóż, drugi gołe pięści.
- Nie masz dziś szczęścia - rzucił napastnik i pokazał w uśmiechu zepsute zęby
- Bierzemy go - rzekł drugi
Tobiasz zerwał się i zdążył ledwo przyjąć pozycje gdy padł pierwszy cios. Napastnik ciął go przez twarz, jednak wpajane od dzieciństwa wyszkolenie zadziałało samo, instynktownie. Odskoczył i przewidując drugie cięcie kopnął atakującego celując w nadgarstek. Dźwięk stali na bruku świadczył, że mu się powiodło. Ból w okolicy nerki przypomniał mu o drugim napastniku. Uderzył na odlew pozbawionego broni mężczyznę i w porę uchylił się przed drugim ciosem tego z tyłu. Kolejny cios doszedł ale chłopak osłabił go układając ciało w odpowiedni sposób, po czym kopnął napastnika w krocze. Mężczyzna zawył i osunął się na kolana. Tobiasz poprawił kopnięciem w twarz, a ciężki but zmienił oblicze wroga w krwawą miazgę. Coś w nim pękło, fala agresji przelała się przez każda komórkę jego ciała. Kopnął go drugi raz. Trzeci. Sięgnął po pistolet i wymierzył w pierś leżącego, a potem poczuł eksplozję bólu z tyłu głowy, zobaczył błysk, nogi ugięły się pod nim i ziemia uderzyła go z olbrzymią siłą. Znowu poczuł na twarzy mokry i śmierdzący bruk alejki. Znowu półprzytomny obrócił głowę w poszukiwaniu broni. Jego pistolet właśnie podnosił bandyta. Zrozumiał, że sytuacja jest bardziej niż poważna. W jednej chwili zdał sobie sprawę z bliskości śmierci i kiedy niemal pogodził się z tym…
- O kurwa!! Milicja!! - bandyta odrzucił broń
- Pomóż mi! Uciekamy! - wycedził przez wybite zęby drugi
Tobiasz z trudem powlókł się do domu. Umykając przed patrolami i wścibskim, zawistnym wzrokiem społeczeństwa. Kiedy zamknął za sobą drzwi i rzucił się na legowisko zdawało mu się, że właśnie świta, a może rzeczywiście nadchodził nowy dzień. Wydobył z kabury pistolet i przetarł ubłoconą rękojeść. Na okładzinie widniał stylizowany symbol sił uderzeniowych milicji. Położył go obok odznaki. Patrzył na nie przez chwile po czym odwrócił się na drugi bok i zasnął.
* * *
„A kiedy walczył Jakub z aniołem
I kiedy pojął że walczy z Bogiem
Skrzydło świetliste bódł spoconym czołem
Ciało nieziemskie kalał pyłem z drogi
I wołał Daj mi Panie bo nie puszczę
Błogosławieństwo na teraz i na potem
A kaftan jego cuchnął kozim tłuszczem
A szaty Pana mieniły się złotem”
Jacek Kaczmarski - „Walka Jakuba z aniołem”
Świat spowił ciemny dzień. Słońce znowu nie przedarło się przez chmury i mgły. Ciemne, wysokie stojące ciasno budynki domów lśniły od wilgoci w szarości dnia. Pojazdy mknęły ulicami niczym krew życiodajnymi żyłami. Podobnie piesi. Zgarbieni, otuleni płaszczami zmierzali ku swoim mieszkaniom lub pracy. Był kwadrans po 9:00, właśnie skończył się czas porannej modlitwy i ludzie zaczęli normalne życie. Choć „normalne” to słowo zakrawające na coś więcej niż ironię. Jedni odprowadzali swe dzieci na nauki, inni zmierzali do pawilonów handlowych, a jeszcze inni w sobie tylko znanym kierunku. Wszystko jednak było tylko pozorami normalności, bo od urodzenia do śmierci nad życiem każdego Obywatela czuwał system. System, którego ciałem był Kościół Jedynego Boga.
Stworzony przez Mesjasza, który zebrał ludzi po Drugiej Bitwie i pokazał im światło wiary, miał być ich nadzieją. I był… przez chwilę. Zbudował miasta i kraje. Wzniósł tysiące świątyń i pomógł podnieść się ludziom po tym co spotkało ich, gdy gniew nieba zmienił świat w pył. A potem dał ludziom coś jeszcze.
Dał im milicję i święte Oficjum. Gwardię i wojsko. Dał im kazamaty i sale tortur dla heretyków. Stosy dla niewiernych i więzienia dla tych, co nie chcieli należeć do grona Obywateli. Dla tych, co nie chcieli być częścią systemu, szarym trybem w społeczeństwie bez marzeń i celów.
Jakże inaczej wyglądają Ci wszyscy ludzie - pomyślał Tobiasz.
Choć wielu z nich spędziło noc w miejscu takim jak „Kaplica” nie sposób rozpoznać ich teraz wśród mrowia przechodniów. Nie mają bowiem kolorowych włosów, ni skąpego odzienia. Ich twarzy nie pokrywa makijaż ani resztki alkoholi. Poukrywani w zapewniających anonimowość kołnierzach płaszczy, chowający oblicza pod rondami kapeluszy, pod cieniem parasoli, wmieszani w tłum „społeczności” mkną jak każdy z opuszczonym wzrokiem i daleko błądzącymi myślami.
Chłopak właśnie skręcał na główny plac miasta. Szedł jak zawsze znaną mu drogą, jednak dzisiejszy dzień był wyjątkowo trudny dla niego. Prócz fatalnego samopoczucia musiał borykać się ze wspomnieniami wydarzeń ostatniej nocy. Zarówno tymi sprzed jak i z wewnątrz „Kaplicy”. Życie męczyło go coraz bardziej. Obłuda, w której tkwił. Podwójna egzystencja jaką wiódł. To wszystko odbierało mu każdą iskrę życia jaką miał jeszcze w sobie. Wiedział, że to kwestia czasu. Może dni, może miesięcy albo lat ale spojrzy kiedyś na swoje oblicze i zobaczy osobę taką samą jak setki, tysiące innych w tym mieście. W Jaher Gholoa, Mieście Sługi.
Przed wejściem zatrzymał się i wziął głęboki wdech. Szerokie schody prowadziły do wielkiego gmachu. Podzielony on był na dwie sekcje mieszczące się w dwu oddzielnych skrzydłach budynku. Kwatera Główna Milicji zajmowała skrzydło zachodnie, wschodnie natomiast należało do Gwardii Kościoła Jedynego Boga. Fakt, iż obie te instytucje mieściły się w jednym budynku był chyba jedynym świadczącym, o bliskich związkach ze sobą obydwu wymienionych. Ani bowiem Milicja, ani „Kościelni” nie pałali do siebie sympatią, a szczytem dobrej woli była współpraca wtedy, gdy była konieczna.
Tobiasz poczuł się dziwnie, wstyd ogarniał go gdy wyobraził sobie wzrok ludzi na swoich plecach. Obywateli, którzy przez strach chowali wzrok przed takimi jak on. Jednak w głębi duszy jedyne co do nich czuli to nienawiść i pogardę. Obejrzał się powoli. Nikt na niego nie patrzył. Ludzie mknęli jak zawsze, spiesząc się jak co dzień. Niektórzy mieli zapewne poukrywaną broń. Noże lub sztylety. Czego prawo oczywiście zabraniało. Broń była zakazana, zarezerwowana. Zresztą zasada ta dotyczyła nie tylko broni. Wszelkie nowinki, zdobycze techniki, nawet wiedza podlegała restrykcjom. Tylko Kościół miał do nich prawo. Kościół, milicja, wojsko i gwardia. W sumie wszyscy prócz obywateli.
Niedaleko Tobiasza przeszedł młody chłopak. Widać było, że nie jest jak większość społeczności. Choć strój nie wyróżniał go z tłumu, wprawione oko milicjanta dostrzegło pod odzieniem zarys pancerza. Pewnie polimerowy kirys, wzmacniany na piersi, taki jak noszą gwardziści, no może tylko bez krzyża na sercu. Nienaturalnie wypchana cholewa buta zdradzała, że przechodzień chowa tam broń. Tobiasz zdawał sobie sprawę jak bardzo chłopak musi nienawidzić kościelnego systemu. To było widać po jego oczach. Wiedział to, gdyż coraz częściej jego oczy wyglądały tak samo.
Odetchnął raz jeszcze i wszedł do budynku.
Kapitan był człowiekiem w sile wieku. Przepisowo ubranym i zdyscyplinowanym, w przeciwieństwie jednak od wielu mu podobnych zdawało się, iż słowo „człowiek” pasuje do niego nader dobrze. Złapał go na korytarzu i od razu przeszedł do rzeczy.
- Mnie już nie chodzi, że wyglądasz gorzej niż zazwyczaj, ani że spóźniłeś się bardziej niż zazwyczaj, ale na Boga czemu akurat dziś?
Czemu Boga? Czemu nie powiedział Jedynego Boga? Czy to tylko przejęzyczenie albo skrót myślowy? - pomyślał, a potem zapytał na głos.
- Stało się coś kapitanie?
- Przebierz się i natychmiast zgłoś u „kościelnych” - urwał na chwilę i popatrzył w błękitne oczy chłopaka.
- Wydaje mi się, że awansujesz - dodał.
- To znaczy, że Gwardia chce mnie u siebie? - spytał chłopak.
Kapitan rozejrzał się i wciągnął chłopaka w jeden z pustych korytarzy.
- Nic nie wiem oficjalnie ale nie jesteś pierwszym, którego mi zabrali, a potem widziałem go ze szkarłatnym krzyżem na piersi. - powiedział.
- Mogę zawsze odmówić. - rzekł Tobiasz.
- Możesz. Pewnie, że możesz tylko, że jeszcze nikt nie odmówił. - Ciągnął kapitan. - Po pierwsze u nas osiągnąłeś już wszystko co było do osiągnięcia, chyba, że marzy ci się posada taka jak moja, w co wątpię. A po drugie Gwardia to dopiero początek. Potem „Gwiazdy”, a jeśli będziesz miał trochę chęci może nawet Święta Inkwizycja.
- Kapitanie ja mam problemy nawet z pracą tutaj, a do Oficjum trzeba mieć jeszcze… - zrobił małą pauzę - światopogląd, na odpowiednim poziomie. Wie pan jaki jestem?
- Wiem i rozumiem Cię, tylko pamiętaj, nie powtarzaj tego jak tam będziesz - powiedział kapitan. - i pamiętaj jeszcze, że często nie my decydujemy o naszym losie. Idź już, nie każ czekać na siebie.
W odróżnieniu od skrzydła zachodniego, część zajmowana przez „Kościelnych” była cicha i surowa. Tu korytarze nie tętniły ruchem i gwarem. Ścian nie zdobiły tandetne, tanie obrazki, a podłoga nie była zimną posadzką.
Żarówki, wkręcone w stylizowane mosiężne kandelabry, rzędami przytwierdzone do ścian rzucały niezbyt jasne, pomarańczowe światło. Czerwony dywan szybko wchłaniał wodę z jego butów. Ściany zdobiły, ręcznie malowane obrazy, ukazujące sceny z Najświętszego Pisma. Od czasu do czasu wisiały też, tkane miniatury sztandarów z herbami Wielkich Inkwizytorów. Drewniane drzwi, rzeźbione bogato kryły komnaty urzędujących tam pracowników zbrojnego ramienia Kościoła Jedynego Boga. Do jednych z tych drzwi zapukał, a potem wszedł.
- Niech błogosławi Wam Ojciec Najwyższy i Mesjasz jego Gabriel. - rzekł.
- I Panu sierżancie. - odpowiedział Komendant - Proszę zasiąść.
Tobiasz usiadł przed biurkiem na przeciw rozmówcy. Kiedy tamten przeglądał jakieś dokumenty miał szanse by się mu lepiej przyjrzeć. Mężczyzna miał jakieś pół wieku na karku. Mimo to jego prosta sylwetka i bystre spojrzenie zdradzało, że nadal jest w sile wieku. Spokojną twarz zdobiła blizna na policzku, prawdopodobnie po cieciu mieczem. Odziany był w tradycyjny strój gwardii. Czarną tunikę przykrywał równie ciemny, lecz bardziej matowy pancerz, polimerowy kirys, ukształtowany na wzór zbroi. Wszelkie krawędzie i wypukłości pancerza podkreślały srebrne, metalowe ozdobniki. Po środku piersi widniał czerwony krzyż wpisany w okrąg. Podobny symbol widniał na czarnym płaszczu, który opadał z ramion komendanta. Złote sygnety zdobiły jego palce, a z szyi zwisał na srebrnym łańcuchu symbol Oficjum.
- Muszę przyznać, że pana akta robią wrażenie sierżancie. - rzekł po chwili komendant - 26 lat, w służbie od 8, 16-ście akcji pod pańską komendą i wszystkie zakończone sukcesem. Zarówno testy jak i ćwiczenia zaliczane z wynikami dobrymi i bardzo dobrymi. A to - dodał pokazując Tobiaszowi kartkę z nagłówkiem: „Nagany i Przewinienia” - możemy chyba zignorować.
- Zapewne domyśla się pan czemu ze mną rozmawia? - spytał znów po chwili i nie czekając na odpowiedź kontynuował. - My potrzebujemy takich ludzi jak pan. Gwardia jest dumna z tego, że ma w swych szeregach najlepszych, a pan zdaje się nadawać do niej jak nikt inny.
- Jest pan przekonany komendancie, iż się nadaje? - spytał Tobiasz, kiedy tamten skończył.
- A czy są jakieś przesłanki, świadczące, iż pan się nie nadaje? - komendant odpowiedział pytaniem.
- Zawsze zdawało mi się, że aby być w gwardii i pozostałych jednostkach ramienia Kościelnego trzeba powołania, a nie tylko dobrych wyników. - odrzekł chłopak
- I właśnie ja pana powołuje sierżancie - rzekł komendant. - Niech się jednak pan nie obawia sierżancie, nie każe panu pilnować świątyń, ani tłumić buntów, nie będzie pan musiał wykonywać wyroków, ani pilnować skazanych. Mam dla pana lepsze zajęcie. Gwardia skupia tych dobrych, a dla jeszcze lepszych mamy inne miejsce…
- Gwiazdy - dodał po chwili
Tobiasz przez sekundę nie dowierzał. Osławione Gwiazdy to była elita. Jednostki specjalne najwyższej klasy. Nawet oddziały uderzeniowe wojska nie mogły mierzyć się ze S.T.A.R.S. Doskonale wyszkoleni, uzbrojeni w najnowsze zdobycze technologii byli niczym sam palec boży w walce z czynnym oporem heretyków. Oporem, który zawsze się łamał pod siłą Gwiazd, a reszty dokonywała Święta Inkwizycja.
- Widzę, że Cię zainteresowałem, to dobrze. - rzekł komendant - Przemyśl to spokojnie i odpowiedz mi do końca miesiąca.
- Tak jest komendancie - rzekł sierżant i wyszedł.
Wracając do skrzydła zachodniego myślał cały czas o propozycji jaką otrzymał. Zdawał sobie sprawę, że było to marzenie niejednego gwardzisty nie mówiąc już o zwykłych milicjantach. Zdawał też sobie sprawę, że i jego marzeniem było wstąpienie do Gwiazd. Jeszcze rok temu, pół roku, dał by wszystko… ale teraz?
Wchodząc w korytarz prowadzący do szatni zaczepił go znajomy milicjant.
- Szykuje się akcja, już zebrali się w sali odpraw, kapitan Cię szukał więc pospiesz się - wyrzekł jednym tchem.
Tobiasz skierował się do sali ale gdy doszedł tam ludzie z jego oddziału już wychodzili, w środku był tylko kapitan Larsh. Tobiasz podszedł do niego.
- Przepraszam za spóźnienie ale byłem u…
- Wiem - przerwał mu kapitan - I co chcą Cię w gwardii? - spytał.
- Lepiej… - odpowiedział - S.T.A.R.S.
- No, no - pokiwał głową Larsh przeglądając papiery na stole - Pogratulować. Nim jednak przywdziejesz ich strój zapoznaj się z wytycznymi akcji na dzisiejszą noc, dokumenty są tutaj.
- Nie powiedziałem, że się zgodziłem. - zanegował uwagę Tobiasz.
- Chłopcze - rzekł kapitan poważnym tonem, unosząc na niego wzrok. - powiedziałem Ci rano, że nie my decydujemy o naszym losie, powinieneś już się tego nauczyć.
Kiedy wychodził z sali Tobiasz przeglądając zapiski spytał:
- Gdzie i co mamy zlikwidować?
- Miejsce nielegalnych zabaw i zarazem schronienie dla przestępców, spodziewamy się, że może też być tam kilku członków Szarej Armii - odpowiedział kapitan - Dyrektywa 3/1.
- A jak się nazywa to miejsce? - spytał Tobiasz
- Kaplica
* * *
„Ze wszystkich stron niegodziwi krążą,
kiedy podłość wychwalana jest wśród synów ludzkich”
Psalm 12
Było po zmroku. Pojazd mknął pustymi ulicami miasta. Napędzany gąsienicami transporter milicyjny zatrzymał się kilka ulic dalej od Kaplicy. Były tam dwa podobne i kilka innych, niebojowych. Pozostałe oddziały już gotowe do zadania czekały na rozkaz. Kiedy podporucznik wydał rozkaz drużyna pierwsza ruszyła do ataku.
Tobiasz raz jeszcze sprawdził sprzęt. P12 Defender, broń osobista była w podstawom uzbrojeniu. Podobnie jak pancerz. Chroniący tors i uda napierśnik, nagolenice i naramienniki. Ozdobiony Krzyżem hełm, wyposażony w system łączności oraz wyświetlacz na szybie chroniącej twarz, zakładano tylko na niebezpieczne akcje. Fakt jednak, że tym razem otrzymali też karabiny maszynowe serii HMB wersja Ripper świadczył, że akcja będzie trudna na pewno.
„Jednostka II wchodzić, meldować natychmiast!” - usłyszał w słuchawce.
„Wsparcie!! Tu jednostka I, potrzebne wsparcie, natychmiast!”
„Jednostka II melduj!”
„Mamy rannych, silny opór wroga. Jednostka I odcięta. Dajcie wsparcie cholera!!”
„Jednostka III wchodzicie!!”
Tobiasz opuścił szybkę i wybrał tryb wzmocnienia widzenia. Przeładował HMB i ruszył ze swoimi. Przemknęli przez podwórze w trenowanym setki razy ustawieniu. Osłaniając wzajemnie plecy, wodząc czubkami luf po martwych oknach okolicznych budynków dobiegli do celu. Wejście, które Tobiasz znał tak dobrze, wysadzone i zrujnowane tonęło w dymie, tak zresztą jak i całe wnętrze.
„Jednostka I i II meldować” - krzyknął do mikrofonu
„…”
„Jednostka III widzisz coś?” - zabrzmiał w słuchawce niecierpliwy głos - „Melduj na bieżąco”
„Walka ustała” - odpowiedział
„Widzę zabitych z oddziałów I i II, nie ma śladów po wrogu”
„Kontynuuje przeszukiwanie celu, potrzebne siły medyczne, wejście zabezpieczone”
„Udaje się za wrogiem do podziemi na tyłach. Nadal brak kontaktu ogniowego”
„Słab… …ię …sze, pow…rz, jednostka I sły…” - trzask w słuchawce urwał odbiór
„Problemy z odbiorem, schodzimy pod ziemie, koniec meldunku”
„Jednostka III, to zbyt niebezpieczne, przerwać misje!!”
„…”
„Potwierdź wykonanie rozkazu, Przerwać Misje!!”
„…”
„Jednostka III??!!”
„…”
„Kurwa mać straciliśmy ich”
Schodzili wciąż w dół pełnymi gryzącego dymu, dusznymi korytarzami. Tobiasz ściągnął hełm i przetarł spocone czoło. Gestem wezwał jednego z ludzi.
- Wyślij dwóch do przodu, meldunki co 30 sekund - rzekł
- Tak jest.
Milicjanci szli powoli rozglądając się uważnie po pomieszczeniach. Znajdowali się w podziemnym, rozbudowanym kompleksie. Plątanina korytarzy, przecinających się i zakręcających co jakiś czas, mieszała się z salami i komnatami. Wszystko było tu szare, żelbetonowe i stare. Oddział szedł powoli meldując co jakiś czas.
- To bez sensu - szepnął jeden. - Tu nie…
Odgłos strzału zlał się z widokiem mózgu bryzgającego na ścianę korytarza.
- Melduj! - wrzasnął Tobiasz, biegnąć przygarbiony do przodu.
- Oficer zabity… - krzyknął ktoś z wewnątrz tunelu.
- Wycofać się, natychmiast!! - rozkazał sierżant, lecz jego głos stłumił drugi strzał. Potem kolejny i następny. Oddział dopadł do ścian i załomów, a kule rykoszetowały wokół.
- Wychodzimy stąd! - krzyknął - Misja przerwana!! Osłaniam!!
Drużyna wycofywała się powoli. Jeden był ranny, musieli pomagać mu utrzymać się na nogach. Tobiasz strzelał krótkimi dubletami lecz posyłał kule w zadymiony mrok, którego nie rozpraszał nawet tryb widzenia w ciemności. Czasem widział ciemniejszy kształt, który zamajaczył słabo w tunelu lecz raczej wątpił by jego strzały dosięgły celu. Jedna z zabłąkanych kuł rozerwała mu kurtkę na przedramieniu, inna iskrząc rykoszetem o ścianę trafiła w wycofującego się milicjanta. Krzyknął i chwycił się za tryskające krwią udo.
- Zabierzcie go stąd do diabła!! - Krzyknął sierżant.
Przyklęknął na jedno kolanu i przestawił zapadkę na karabinie. Na korpusie broni zaświeciła żółta dioda. Tryb auto. Pasek, na którym wisiała broń owinął mocniej wokół lewej dłoni. Docisnął kolbę do ramienia i zerknął na wyświetlacz. Zostało 17 nabojów. Nie miał czasu przeładować, pociągnął za spust.
Rytmiczne wystrzały zagłuszyły wszystkie inne dźwięki w tunelu. 15...14...13... pokazywał wyświetlacz. Tobiasz powoli przesuwał szarpiąca broń w poprzek korytarza. 11...10...9... Łuski brzęczały wokoło niego, odbijając się od betonowej podłogi. 6...5...4... Szary, śmierdzący prochem dym wdzierał się pod zasłonę hełmu i gryzł w gardło. 2...1... Reload... Reload... Reload...
Odrzucił broń na plecy, karabin zawisł bezwładnie na pasku. Wyciągnął pistolet i wodząc nim przed oczyma zaczął się wycofywać. Usłyszał za sobą głosy swoich ludzi. Wychodzili z tuneli.
Przed wejściem stało wielu ludzi. Oficerowie milicji, zwykli funkcjonariusze oraz żołnierze. Kapitan Larsh i komendant zbrojnego ramienia Kościoła. Tobiasz siedział w transporterze i zastanawiał się nad słusznością swoich decyzji kiedy usłyszał, że jest wzywany. Wyszedł wiec. Komendant kościelnych skinął na niego dłonią.
- Gwiazdy już trzy kwadranse kontynuują walkę w podziemiach. - rzekł - napotkali duży opór ale straty własne są minimalne. Wroga zaś kolosalne. Myślę, że nie potrwa to już długo.
- Widzi pan sierżancie, tym właśnie różni się działanie Nasze od Waszego. - kontynuował po chwili. - Chyba nie ma pan już wątpliwości, gdzie chciałby służyć prawda?
Tobiasz przyglądał się komendantowi. Jego ubiór był taki sam jak podczas ich rozmowy. Przy pasie miał jedynie miecz, oprawiony w drogie klejnoty, oraz pistolet bazujący na konstrukcji P44.
Oni są zawsze przygotowani - pomyślał - nawet siedząc za biurkiem.
- Wydaje mi się, że coraz mniej - rzekł po chwili odpowiadając na pytanie.
Gwiazdy wyszły niedługo potem. Ich czarne pancerze wykonane na kształt zbroi, wzmacniane ceramicznymi płytami lśniły w światłach pojazdów. Uzbrojeni w karabiny maszynowe, granaty, pistolety i broń ręczną byli jak zawsze niepokonani. Hełmy bojowe najnowszej generacji trzymali w dłoniach. A każdy niemal element ich ubioru zdobił podwójny, strzałkowy, nakładający się krzyż wyglądający jak fantazyjna gwiazda.
Wyprowadzili ze sobą też jeńców.
Stłoczeni na podwórzu stali ciasno jeden przy drugim. Dzieci i niewiasty. Choć dzieci było znacznie więcej. Brudne i umorusane, w podartych ubrankach. Niektóre były bez bucików. Żadne nie ściskało w rączce szmacianej laleczki, zabawki to rarytas, który rzadko trafiał się takim jak oni.
Kiedy dowódca Gwiazd podszedł do komendanta ten niemal krzyknął mu w twarz.
- Co to ma być sierżancie Rumar! Wiecie, co mówi dyrektywa 3/1? Wiecie sierżancie?!
- „Likwidacja wszystkich celów, w obrębie działań bojowych” - wyrecytował stając na baczność sierżant Gwiazd.
- Co to ma zatem znaczyć? - spytał wzburzony komendant
- Panie to są dzieci i niewiasty… ponadto zatrzymaliśmy ich poza miejscem działań bojowych co zgodnie z dyrektywą 3/1 nie kwalifikuje ich do likwidacji. - odpowiedział.
Komendant powiódł wzrokiem po pojmanych. Na przedzie stała kobieta. Młoda i całkiem ładna. Ubrana w wyblakłą sukienkę i stare buty. Drżała lekko z zimna i przerażenia.
- Jak masz na imię? - spytał komendant
Kobieta uniosła głowę i wtedy Tobiasz rozpoznał ją. Przetarł oczy. To ona spłonęła w „Kaplicy”…
- Rebeka - odparła z drżeniem warg
- Masz identyfikacje? - spytał ponownie. - ktokolwiek ma?
- Nie - zakwiliła dziewczyna chyląc głowę.
Wystarczył jeden gest dowódcy, a dwóch gwardzistów z butlami płynnego paliwa na plecach i miotaczami w dłoni pojawiło się obok jeńców. Brak identyfikacji był jednoznacznym przewinieniem. Oznaczał brak Obywatelstwa, wykluczenie ze społeczności, pozbawienie wszelkich praw, a za przebywanie takiej osoby w mieście groziła tylko jedna kara.
Szpaler gwardzistów otoczył pojmanych. Mierząc w kobiety i dzieci z karabinów stał gotowy na reakcję gdyby ktoś chciał uciec. Dzieci jednak były zbyt przestraszone i małe by zdawać sobie sprawę z koszmaru, jaki za chwilę nastąpi. Pilnujące ich dziewczęta zaś sparaliżował strach jakiego żaden człowiek nie może sobie wyobrazić. One bowiem, wiedziały co stanie się za ułamek sekundy. Tobiasz też wiedział. Jakiś wewnętrzny głos, coś co czuł ostatnio coraz częściej szarpał jego duszą. Palce drżały, dłoń była tak blisko broni. Żal i nienawiść spadły na jego umysł jak lawina ale nie zdążył zrobić czegokolwiek. Usłyszał syk paliwa rozpryskującego się z luf miotaczy, jęzory ognia zatliły się przy lufach, Rebeka zacisnęła powieki i przytuliła jedno z dzieci jakby to miało je ochronić. Tobiasz obserwował całe zajście jakby było tylko wizją, jak gdyby nie swymi oczami. Łudził się, że to sen i Rebeka zmieni się zaraz w tańczącą na podeście dziewczynę, którą ogarną płomienie ekstazy. Jednak kiedy uderzył go podmuch gorąca i ryk palących się ludzi, kiedy pierwszy raz w życiu usłyszał cichy pisk dzieci kończących żywot w najstraszniejszy ze znanych sposobów sen rozwiał się, a po jego policzku popłynęła łza. Starł ją ukradkiem tłumiąc gniew. Uczucie tak silne, że pokonało nawet bezwolną, ludzką potrzebę płaczu. Zdawało mu się, że twarz jego kapitana spowija to samo uczucie, było na niej jednak coś jeszcze. Bezsilność. Przysiągł sobie w tamtej chwili, że nie dopuści aby kiedykolwiek czuł się tak drugi raz. Zasalutował i odszedł. Usłyszał za sobą strzały. Odetchnął. Kule niosące śmierć były dla tych ludzi łaską.
* * *
„Gdy patrzył to wicher u stóp jego stawał jak jaki niewolnik usłużny
To tutaj, na ziemi, on Jego ramieniem układał kto mniej był to dłużny
Lecz nawet ta jego sylweta karząca malała na tle domu Ojca
Ten tutaj był mieszkał od samego początku do zupełnie samego końca
Czego nikt już nie pojmie i niech nawet nędzny nie próbuje
Klęcz i wykonuj w to jedno imię w które wierzysz i czujesz”
Kazik - „Lśnij potęgo kościołów”
Mijał dzień świętego Samuela. Święto na cześć tego, który wspierał wiernych w walce z Upadłymi obchodzone było we wszystkich krajach, w których kwitła wiara w Jedynego Boga. Czyli wszędzie na wschód od gór Baszan.
Tobiasz wracał później niż zwykle. Od akcji w Kaplicy nie ruszał się z posterunku. Jego oddziału nie wysłano nawet na patrol. Wmawiał sobie, że to dlatego, iż nie uzupełniono jeszcze składu personalnego plutonu, po zabitych i rannych. Choć tak naprawdę było mu to obojętne.
Szedł pogrążony w myślach. Błąkał się znanymi sobie, mniej lub bardziej, uliczkami i nie wiedzieć czy celowo, czy przypadkiem trafił do miejsca, gdzie jeszcze kilka dni temu mieściła się „Kaplica”. Zdziwił się, że nie zamurowano otworu po wejściu. Bezwiednie wszedł w ciemność. Powybijane otwory okienne wpuszczały nieco światła, które smugami, ukazującymi unoszący się kurz, oświetlało zrujnowane wnętrze. Tobiasz nie wiedział czemu wszedł do środka, ani czemu zszedł do podziemi.
Było tam całkowicie ciemno ale szedł dalej, gdyż wszystko było dla niego widoczne. Rozproszone, a właściwie istniejące bez źródła, światło równomiernie oświetlało tunele. Nie było bardziej jasno niż w gwieździstą noc ale można było poruszać się bez trudu. Chłopak nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, podążał bezmyślnie w głąb labiryntu. Z jakiegoś powodu wiedział gdzie iść. Jego umysł balansował na granicy nieświadomości jak wtedy gdy śniąc zdajemy sobie sprawę, że to tylko sen, a jednak chcemy sprawdzić co kryje się na jego końcu. Na końcu tego snu była sala. Czuł, że w środku jest ktoś i czeka na niego.
Wszedł bez strachu. Czarnowłosa kobieta, z włosami spiętymi w warkocz, którą pamiętał jak przez mgłę stała w sali i czekała na niego. Zanim jednak zrobił krok poczuł na skroni zimną lufę broni.
- Nawet nie drgnij - syknął mężczyzna czający się za ścianą. - odwróć się powoli.
Tobiasz posłuchał. Stanął na wprost śniadoskórego przeciwnika i przyjrzał się jego oczom. Były fioletowe i lśniły jak ślepia drapieżnika w mroku. Biła od nich wrogość, widział już oczy ludzi nienawidzących milicję. Widział ich wiele ale te były inne. Czuć było w nich niemal namacalną wrogość, gniew większy niż jakikolwiek, z którym się spotkał. I nie były to oczy człowieka.
- Oddaj mi spluwę albo nie dożyjesz poranka. - powiedział znowu mężczyzna.
Tobiasz uderzył błyskawicznie. Prawą dłonią trafił w nadgarstek, lewą w korpus pistoletu. Uchylając się na wszelki wypadek, w ułamku sekundy pozbawił mężczyznę broni. Odruchowo sięgnął po swoją. Oszołomiony przeciwnik rozłożył ręce i cofnął się o krok gdy przed twarzą ujrzał lufę P12. Całość nie trwała dłużej niż dwa uderzenia serca.
- Ha ha ha - zaśmiała się kobieta klaskając w dłonie. - Brawo synu Sabatiela! Możesz jednak schować broń. Ty też odpuść sobie te nieufność Ibrielu. Tobiasz przyszedł do nas z własnej woli i nie jest wrogiem.
Chłopak spojrzał na kobietę, a potem raz jeszcze na śniadoskórego i schował broń.
- Podejdź do mnie - rzekła kobieta - a Ty pilnuj korytarzy.
Tobiasz zbliżył się do środka sali. Mógł teraz lepiej przyjrzeć się kobiecie. Była ładna na swój sposób ale twarz miała surową, kryło się w niej coś drapieżnego, złego.
- Nie miej mu za złe. - rzekła spokojnie - Rebeka była jego żoną. Widział wszystko i nie mógł nic zrobić. Wiesz jakie to uczucie, prawda synu Sabatiela? Kiedy każda część Twojej duszy krzyczy, woła abyś coś zrobił ale Ty nie możesz nic uczynić. Wiesz jak to jest, gdy przytłaczająca niemoc odbiera ci wszelkie siły do życia? Gdy wolałbyś być po drugiej stronie lufy i nigdy więcej nie czuć się tak słabo, tak źle… To dlatego przyszedłeś? Prawda?
- Nie wiem… Może… - Tobiasz borykał się z myślami i starał przeanalizować sytuację ale nie mógł nic zebrać w całość. - Znałaś mojego ojca? - zapytał po chwili.
- Znałam? - kobieta uśmiechnęła się łagodnie - Znam twojego ojca. Znałam Twoją matkę i znałam Ciebie, gdy byłeś jeszcze dzieckiem. Znam też Twoje prawdziwie imię. To, którym matka nazwała Cię w świątyni, w czasach, gdy świat wyglądał zupełnie inaczej.
- Co? Jak możesz mnie znać? - Tobiasz przetarł twarz, jakby chciał dzięki temu zrozumieć coś więcej
- Zrozumiesz. Przypomnisz sobie. Jeśli tylko będziesz chciał. - kobieta zbliżyła się. - Ale wtedy wszystko się zmieni. Zobaczysz, że żyłeś w fantasmagorii, ślepy i głuchy jak reszta ludzi. I nie będziesz mógł już zapomnieć tego czego się dowiesz.
Chłopak stał oszołomiony składając w całość słowa kobiety i walcząc z nawałem myśli, a ona mówiła dalej.
- Musisz zadecydować teraz. Wyjdziesz stąd i wrócisz do swego życia czy wejdziesz z nami głębiej i poznasz jak wygląda prawdziwy świat, ukryty przed oczyma ludzi. Choć Twoje oczy już chyba widziały jego fragmenty? Prawda?
- Świat…? - chłopak analizował każde słowo kobiety - Tak po prostu? Mogę wyjść lub iść z Tobą?
- Tak. A czego się spodziewałeś? Nie będzie czerwonej i niebieskiej tabletki do wyboru. Są tylko schody w górę i schody w dół. Wybór musisz podjąć tu i teraz Michale. Ja idę. Idziesz ze mną? - kobieta ruszyła ku wyjściu
- Ojciec czeka na Ciebie… - rzuciła jakby od niechcenia mrużąc podstępnie oczy.
- Mój ojciec? - Tobiasz-Michał ruszył za nią powoli. - Spotkam ojca?
- Czeka na Ciebie od bardzo dawna.
- Czeka? - chłopak szedł za nią - Wiedział o mnie? Zaczekaj. Jak go nazwałaś? Sabatiel? Co to znaczy, kim on jest?
Kobieta i Ibriel szli korytarzami, a Michał za nimi.
- Co to za imię? - Dopytywał się zniecierpliwiony. Emocje go wreszcie dopadły, ręce mu drżały, a głos łamał się na każdym słowie. Kolana uginały się przy każdym kroku jakby były zrobione z waty. - Powiedz mi coś do cholery!
- Twój ojciec to nasz przywódca. Sabatiel to jego sekretne imię jakiego nie używał od dawna. Wszyscy znają go pod innym imieniem. Niedługo go poznasz ale najpierw niech Ibriel pokaże Ci jak wygląda życie tych co wybrali walkę zamiast poddaństwa. - odpowiedziała kobieta. Zatrzymując się na jednym z rozstajów dodała. - Powiem mu, że niedługo będziesz.
Odeszła w jeden z bocznych korytarzy.
- A Twój ojciec to Michael. - usłyszał nim zniknęła mroku.
* * *
„Tak... jestem tym...
... który pierwszy spadł!
Tak... miałem czas...
... lot mój wieczność trwa!
Teraz JA jestem TYM...
... który będzie OSTATNIM...
... z którym TY... spotkać się...
... będziesz pragnął ze wszystkich sił...
(...)
TAK... warto było spaść...
... żeby dopaść cię...
Choć upadłym wciąż sługą...
... TO pociesza mnie”
Hunter - „Armia Boga”
Widząc brudne dzieci i ich matki ogrzewające się przy nikłych płomieniach zrobiło mu się źle. Korytarze zdawały się ciągnąc w nieskończoność tak jak nieskończona była liczba chroniących się tu ludzi. Brudni i zaniedbani siedzieli poupychani w kątach i bocznych korytarzach. Takich samych jak te, gdzie kilka dni temu prowadził swój oddział do walki z heretykami i wrogami kościoła. Ale najbardziej wstrząsnął nim widok tych dzieci, tych wyjątkowych…
Było ich kilkoro. Wszystkie brudne i zaniedbane. Jednak różniły się od innych. Każde z nich było potwornie zdeformowane. Ich twarze powykręcały szkaradne grymasy. Kości bielały przez skórę. Członki, ich kikuty i koszmarne pozy jakie przyjmowały napawały odrazą, obrzydzeniem i… współczuciem. Niektóre uśmiechały się do niego pokazując bezzębne szczeki i ropiejące języki. Jakby przez makabryczną przekorę zdawało mu się, że dostrzega pod tą ohydą delikatne dziecięce buzie z serdecznymi niewinnymi uśmiechami. Nie, nie zdawało mu się. On to widział.
- To kara. - rzekł cicho Ibriel. - Za to, że Synowie posiedli śmiertelne niewiasty Bóg ukarał ich potomstwo. Jakże On potrafił być okrutny…
Michał nie skomentował, nie miał ochoty dowiadywać się tej nocy jeszcze więcej. Tego co już wiedział nie dało się logicznie poukładać, a każdy element układanki zdawał się coraz bardziej ją gmatwać. Teraz chciał już tylko zobaczyć swego ojca.
Przed komnatą stało dwóch strażników. Mieli na sobie ciężkie pancerze, miecze przy pasie, a w rękach karabiny.
Michał zastanawiał się po co im broń biała, przecież mieli palną.
- Na niektórych wrogów kule to za mało, - odpowiedział na głos Ibriel czytając mu myśli jak otwarty gimuar. - a ta broń jest poświęcona.
Nie miał czasu nawet pomyśleć. Stanęli przed drzwiami, a jeden ze strażników otworzył je.
Wnętrze było duże, wsparte na betonowych, szerokich kolumnach, oświetlone drgającymi płomieniami świec. Nie wszędzie jednak docierało światło. W ciemności jednego z rogów komnaty dało się dostrzec, że ktoś stoi. Michał dostrzegł też opodal znajomą kobietę. Wszedł do środka.
Mężczyzna wyszedł z cienia. Opadające na ramiona włosy były białe jak śnieg. Twarz blada i surowa nie zdradzała żadnych uczuć. Oczy były pustymi, otworami, z których otchłani emanowało zimne światło. Był wyższy od większości ludzi, a jego szerokie ramiona przykrywał długi, ciężki płaszcz. Było jednak w tym płaszczu coś dziwnego, nienaturalnego.
Cała prawa ręka mężczyzny była pokryta metalowym pancerzem i przypominała mechaniczny implant. Ubrany był w ciężki kaftan sięgający ziemi, obszyty płytkami pancerza. Na lewej dłoni lśnił pierścień, z sześcioramienną gwiazdą, symbolem Samuelitów. Michał wiedział, że egzorcyści tego zakonu, zapożyczyli ów znak z dawno zapomnianej wiary, której Szara Armia broniła od lat. Wiary w Boga, który nie palił na stosach, nie torturował i nie zabijał. Którego siłą nie była broń milicji i terror oficjum. Z jakiegoś powodu Michał wiedział, że to prawdziwy pierścień Samuela, dar od samego Ojca. W ten sam niezrozumiały dla niego sposób wiedział, że miecz przytroczony do pasa mężczyzny, jego ojca, jest tym, który zranił Samaela w czasie Pierwszej Bitwy. Eony temu, gdy Synowie stanęli na drodze Upadłym w ich marszu przez ziemię.
Michał zaczynał przypominać sobie rzeczy sprzed setek i tysięcy lat. Wydarzenia, w których uczestniczył. Przypomniał sobie kim jest jego ojciec. Mika'el. Nie musiał jednak sobie tego przypominać, zobaczył to.
Archanioł odpiął płaszcz. Migoczący blask eksplodował zza jego pleców. Dwa skrzydła rozpostarły się na całą szerokość komnaty. Szare pióra jaśniały wewnętrznym blaskiem, iskrzyły ocierając się o siebie i brzęczały metalicznie jak cichy, srebrzysty śpiew.
Michał odwrócił wzrok. Przysłonił oczy dłonią. Kątem oka dostrzegł, że kobieta czyni to samo. Jednak nie z powodu jasności, a żaru, który zwęglał jej skórę na twarzy. W oślepiającym świetle Michał dostrzegł też skrzydła kobiety. Te same jakie wydawały mu się narkotykowym omamem, gdy spotkał ją pierwszy raz w Kaplicy. Jej skrzydła były cieniste, błoniaste i… złamane.
- Starczy!! - syknęła z bólem.
W jednej sekundzie w komnacie znów zapanowała ciemność. A właściwie nikły blask świec, który w porównaniu z niedawną jasnością był niemal mrokiem.
- Chciałeś mnie spalić?? - rzuciła z wyrzutem kobieta.
Michał usiadł bezwładnie na ziemi. Zobaczył, że kobieta nie ma ani skrzydeł, ani czerniejących bąbli oparzeliny na twarzy. Zobaczył też, że jego ojciec wygląda jak zwykły człowiek.
Jego oblicze i wygląd nie zmieniły się lecz skrzydła znikły, a patrzące na niego łagodne, błękitne oczy, były identyczne jak jego własne. Chwycił dłoń wciągniętą ku niemu i wstał.
- Czekałem na Ciebie tak długo. - rzekł Sabatiel i uśmiechnął się lekko. - Usiądź, mamy sobie tyle do opowiedzenia.
* * *
"Anioły przychodzą po to, byśmy mogli uciec z tych piekieł i uwolnić się od naszych wyjących demonów.
Anioły przychodzą powiedzieć nam, że jesteśmy wolni, że nie powinniśmy żyć w strachu i nienawiści."
"Księga aniołów", S. Burnham
Wchodząc do budynku nie zastanawiał się już nad swoimi czynami. Od wczorajszej nocy nie musiał już bić się każdego dnia z samym sobą i pytaniami bez odpowiedzi. Szedł pewnie i bez strachu. Spokój i pewność wypełniały jego duszę. Nie zmieniło się to kiedy wchodził do komnaty komendanta Gwardii Kościoła Jedynego Boga.
Spokojnie wyciągnął broń i skierował w jego pierś. Kiedy automatyczny pistolet wypluł ostatni pocisk, zmienił magazynek, odkręcił tłumik, odwrócił się i wyszedł.
Zaczęło właśnie padać. Otulił się płaszczem i już miał zejść, kiedy z przeciwka nadszedł jego były kapitan.
- I co, zdecydowałeś co robisz? - spytał
- Tak - odrzekł z delikatnym uśmiechem - Postanowiłem sam decydować o swym losie. - dodał i odszedł.
Kiedy w budynku włączył się alarm Michał siedział już w samochodzie. Kierowca nie miał włosów, a część głowy pokrywały wrośnięte w skórę łuski. Guzowate narośle na ręku i bielmo na lewym oku szpeciły go jeszcze bardziej. Chłopak wiedział, że to Abadel, Upadły uwięziony do śmierci w ciele człowieka, kiedy nieudacznicy, samozwańczy egzorcyści próbowali odesłać go z powrotem do piekła. Nie wiedzieli oni, że nie ma tam dla niego miejsca, że tak jak wielu innych Upadłych nie jest już przeciwnikiem ludzi i Synów. Wygnany przez otchłań i wyklęty przez niebo, uwięziony w ludzkim ciele był generałem Sabatiela. Podobnie jak siedząca obok niego czarnowłosa Meheret. Podobnie jak wielu Upadłych i wielu Synów, którzy zeszli na ziemię by w szeregach Szarej Armii stanąć do walki z Gabrielem, Mesjaszem i jego Kościołem Jedynego Boga. Stanąć do walki, o której istnieniu tak niewielu miało świadomość.
Nie dbał jednak o to czy ktoś odwdzięczy mu się kiedykolwiek. Czy jego bój będzie zapamiętany i opisany. Nie zależało mu na splendorach i odznaczeniach. Liczyło się tylko to, że nie jest już bezradny. Ma siłę, by nigdy więcej nie patrzeć bezczynnie na zło jakie system szerzy wśród bezbronnych ludzi. Liczyło się to, że nadszedł dzień, gdy mógł uwolnić cały swój gniew.
"Dzies Irae" opowiadanie z konkursu Uwolnij Fantazję
- savarian
- Postrach tajgi
- Posty: 288
- Rejestracja: 30 maja 2008, 11:18
- Lokalizacja: The BestOwo Skierkowo
- Kontakt:
"Dzies Irae" opowiadanie z konkursu Uwolnij Fantazję
Ostatnio zmieniony 09 wrz 2009, 09:27 przez savarian, łącznie zmieniany 1 raz.
"Na harfach morze gra;
Kłębi się rajów pożoga;
I słońce, mój wróg słońce;
wschodzi wielbiąc Boga!"
Kłębi się rajów pożoga;
I słońce, mój wróg słońce;
wschodzi wielbiąc Boga!"
Re: "Dzies Irae" opowiadanie z konkursu Uwolnij Fantazję
Z dużą przyjemnością przeczytałam opowiadanie. Naprawdę ciekawe.
No i gratuluję.
No i gratuluję.
Re: "Dzies Irae" opowiadanie z konkursu Uwolnij Fantazję
Sav, ja również jestem pod dużym wrażeniem i mam jedno pytanie, które mnie nurtuje od czasu zakończenia lektury tego świetnego opowiadania. Moim zdaniem kończy się ono w bardzo ciekawym momencie (aż szkoda, że się kończy ), który mógłby być rozwinięty. Czy planujesz może jakąś kontynuację (może nawet powieść) w tym temacie, czy to zamknięta całość, do której już nie zamierzasz wracać?
Podpisy są fajne, więc mam i ja.
- savarian
- Postrach tajgi
- Posty: 288
- Rejestracja: 30 maja 2008, 11:18
- Lokalizacja: The BestOwo Skierkowo
- Kontakt:
Re: "Dzies Irae" opowiadanie z konkursu Uwolnij Fantazję
To opowiadanie ma (a przynajmniej miało) być jednym z wielu wprowadzających i zachęcających do systemu. Mam w odmętach mego kompa rozpoczętych rozdziałów, szkiców itp do jakiś 11 opowiadań. Wszystkie oscylują w tym samym temacie i klimacie. W wielu przewijają się też Ci sami bohaterowie choć nie zawsze głównym bohaterem jest ta sama osoba.
To opowiadanie jest zamknięte i nie będzie kontynuowane ale wydarzenia z tego i innych są powiązane procesem przyczynowo-skutkowym.
To coś jak opowiadania Sapka o Geralcie. Niby każde jest inną historią, a tworzą pewną bazę, podstawę do całego uniwersum Wiedźmina.
Szczerze powiem, że wyróżnienie "Dies Irae" jest dla mnie dużą motywacją do dalszego pisania. Puki co zamierzam przeredagować jeszcze jedno stare opowiadanie "Prorok", które też kiedyś zamieszczałem na poprzednim forum. Rozwinę je i poprawię aby dało sie pokazać ludziom, a potem (będzie zima i więcej czasu dla siebie) z pewnością znów usiądę za klawiaturą.
I dzięki za miłe słowa
To opowiadanie jest zamknięte i nie będzie kontynuowane ale wydarzenia z tego i innych są powiązane procesem przyczynowo-skutkowym.
To coś jak opowiadania Sapka o Geralcie. Niby każde jest inną historią, a tworzą pewną bazę, podstawę do całego uniwersum Wiedźmina.
Szczerze powiem, że wyróżnienie "Dies Irae" jest dla mnie dużą motywacją do dalszego pisania. Puki co zamierzam przeredagować jeszcze jedno stare opowiadanie "Prorok", które też kiedyś zamieszczałem na poprzednim forum. Rozwinę je i poprawię aby dało sie pokazać ludziom, a potem (będzie zima i więcej czasu dla siebie) z pewnością znów usiądę za klawiaturą.
I dzięki za miłe słowa
"Na harfach morze gra;
Kłębi się rajów pożoga;
I słońce, mój wróg słońce;
wschodzi wielbiąc Boga!"
Kłębi się rajów pożoga;
I słońce, mój wróg słońce;
wschodzi wielbiąc Boga!"