23 listopada 1993 roku w sklepach pojawia się „Spaghetti Incident?”. Średnio udany album – 12 coverów, 0 nowych piosenek i raczej rozczarowanie. W niecałe pół roku później Axl pojawia się gościnnie na koncercie Bruce’a Springsteen’a, jak się później okazało na scenę kolejny raz zawitał w 7 lat później. A w między czasie same złe wiadomości – 1995: Slash odchodzi; 1997: odchodzą Matt (Sorum) i Duff. Guns n’ Roses przestają istnieć. Rok 1998 to batalia sądowa nad prawami do nazwy zespołu. Zwycięska dla Axl’a. W 10 lat później ten człowiek udowodnił, że komentarze z onetu („bez Slash’a i Duff’a to nie Gn’R) mają gówno wspólnego z prawdą. Udowodnił, że Axl Rose = Guns n’ Roses.
O tym albumie można pisać książki (Sąsiad – to tylko sugestia
). Podobno kosztował 14 milionów dolarów, w 15 lat od ostatniego albumu dostaliśmy 14 nowych piosenek – czy było warto? Już po pierwszym odsłuchaniu okazuje się, że było. Tutaj jest wszystko. Cząstka Appetite for Destruction – silne rockowe riffy; trochę z Use Your Illusion – monumentalne ballady, a reszta? Reszta to tzw. newGn’R.
Opisze każdą piosenke po kolei, żebyście mieli jakikolwiek obraz tego jak odbieram ten album:
1. Chinese Democracy – gdyby nie Welcome to the Jungle byłby to najlepszy „opener” albumu w historii tego zespołu. Na początku tajemniczy, potem daje sobą przypomnieć hard-rock jaki zespół grał w latach 80’ – 9/10
2. Shackler’s Revenge – gdy pierwszy raz usłyszałem ten początek powiedziałem – what the fuck?! To jest Axl?! To jest Gn’R?! Aż pojawił się refren... Gdy go usłyszycie nie będzie wychodził wam z głów przez tydzień. – 9/10
3. Better – również trochę dziwny początek, ale reszta utworu to niesamowita rzecz. Mocny refren, znakomita solówka i całość zasługuje na 10/10.
4. Street of Dreams – pierwszy raz pojawia się pianino; ballada rozkręca się powoli, ale konstrukcją samą w sobie i solówką rzuca na kolana. – 9/10
5. If the World – utwór, o który jest najwięcej kontrowersji. Eksperyment Axl’a i Pitman’a (klawiszowca Gn’R) – nie brzmi zupełnie jak Gunsi, ale ma coś w sobie czym oczarowuje. Gdy się tego słucha od razu na myśl przychodzą sceny z Bond’em, który poraz kolejny uratował świat. Ta piosenka jest czymś niesamowitym. – 10/10.
6. There Was A Time – wreszcie… Absolutny faworyt. Około 4 minutowa solówka wprost genialna i znakomity wokal. Skrót od tego utworu to TWAT, radzę sobie wpisać w słowniku języka angielskiego on-line co oznacza i o czym jest tekst. J Jeśli musiałbym wybierać to jest najlepszy utwór na Chinese Democracy.
7. Catcher in the Rye – bardzo Queen’owski utwór. Solówkę w oryginale grał w nim gościnnie Brian May, ale nie została wykorzystana. Przyjemne ballada, ale bez rewelacji. 7/10
8. Scraped – to samo co w przypadku Shackler’s – początek jest przedziwny. Ale potem pojawia się motto tego albumu – Axl wykrzykuje: Don’t You try to stop Us now! I tego utworu rzeczywiście nie da się zarzymać – niesamowity power. – 9/10
9. Riad n’ the Beduins – jeśli musiałbym wybierać – najsłabszy kawałek na płycie. Ma kopa, ale nie ma tego czegoś co ma np. Scraped. Wokalnie też przeciętnie – 7/10
10. Sorry – na początku średnio mi się podobało. Ale po parokrotnym przesłuchaniu stał się jednym z faworytów tej płyty. To jest niczym drugie Don’t cry. – 10/10
11. I.R.S - Internal Revenue Service, czyli po polsku Urząd Skarbowy. Niezły tekst, ale siłą tego kawałka jest muzyka i wokal. Świetnie to wyszło – 9/10.
12. Madagascar – genialny tekst i środek utworu z cytatami Martina Lutera Kinga. Przesłaniem ten utwór jak dla mnie przebija Civil War. Główny atut to nastrój tego utworu. – 9/10.
13. This I Love – Don’t Cry, November Rain i Estrenged – to jest 4 część tej dotychczas trylogii. Świetna ballada, choć nie tak monumentalna jak NR, czy Estrenged, ale jest świetna. A co najbardziej dziwi – solówka jest tu chyba najlepsza na płycie. Jeśli jeszcze ktoś będzie miał wątpliwości, czy tutaj brakuje Slash’a – ta solówka je rozwieje. – 10/10.
14. Prostitute – świetne zakończenie albumu. Na początku też mnie nie rajcował ten kawałek, ale przekonałem się. Świetny refren i połączenie pianina z gitarą. 9/10
Panie i Panowie, przed Wami najlepsza płyta Guns n’ Roses. Przede wszystkim dzięki różnorodności. To nie jest odgrzewanie kotleta sprzed 15 lat, to nie jest Velvet Revolver („wielce udany” projekt Slash’a, Duff’a i Matt’a). To jest nowoczesne spojrzenie na rock’a i potwierdzenie najważniejszej tezy – warto było czekać.
P.S Przepraszam za taki chaotyczny opis, ale trudno opisać coś, czego jak dla mnie opisać się nie da. Trzeba zgasić w pokoju światło i włączyć play – wtedy zrozumiecie o co mi chodzi.