"Po drugiej stronie lustra"
- Jankoś
- Boski Arcyrozjebca +k1200
- Posty: 5242
- Rejestracja: 16 maja 2008, 12:31
- Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
- Kontakt:
"Po drugiej stronie lustra"
Wielki Targ. Centrum Barsawiańskiego handlu i jedno z najludniejszych miast Throalu nie przedstawia się imponująco. Wędrowca albo kupca z Travaru czy Urupy uderzy tu przede wszystkim chaos. Każde miasto ma pewną część gdzie skupia się handel, część zatłoczoną, brudną i głośną.Jest to najczęściej rynek. Wielki Targ nie posiada rynki on po prostu jest rynkiem. Nawet tak doświadczonych wędrowców jak Wy, którzy zapewne wielokrotnie już tu byli zastanawia jak kochające nad wszystko porządek Throalskie krasnoludy mogą znieść takie miejsce w swoim państwie.
-tkaniny !!! Wspaniałe tkaniny, barwione ręką wietrzniackich mistrzów- nawołuje krasnoludzki kupiec o chciwych oczkach pokazując przechodnią lniany materiał, na który ktoś najwyraźniej wylał dużo czerwonego wina
i zapomniał go uprać
-broń, najlepsza w Barsawii wykuta przez samego Kalibana Białobrodego z kuźni w Przyczółku- woła jakiś potężnie zbudowany Troll z jednym rogiem znamionujących obłożenie banicją przez własny klan
-zamtuz pod chętną trollicą najpiękniejsze w Barsawii, ba w całym świecie!!! Pokrzykuje szczerbaty człowiek, gładko przyjmując uwagi przedstawicieli innych ras na temat urody Trollic i to gdzie ją sobie może wsadzić. Oczywiście prócz Trolli, które nad wyraz chętnie korzystają z jego oferty.
Te i setki innych głosów, w co najmniej kilkunastu językach nie licząc rozmaitych dialektów pulsują w waszych głowach nie pozwalając się skupić, dodatkowo odurza zapach potu, uryny i odpadków pozostawianych przez kramarzy i ich klientów. Z każdym krokiem trudniej przeciskać się przez ciżbę, która rozstępuje się tylko, a i to z niechęcią przed królewskim gońcem bądź rozpędzonym wozem tratując zresztą wtedy siebie nawzajem.
Zaiste nieprzyjemne to miasto, zwłaszcza, że przepychając się przez tłum baczyć trzeba, czy sakiewka nadal spokojnie wisi na swoim miejscu. Bo na sennych i chowających się w cieniu przed ostrym słońcem i upałem strażników nie ma, raczej co liczyć.
Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość. Wielki Targ może nie jest tak piękny jak Travar, tak bezpieczny jak Throal, lecz to o nim mówi się, że tutejsi kupcy sprzedają wszystko, co istnieje na świecie, a jeśli nawet coś nie istnieje oni i tak to sprowadzą. Także Was zapewne ściągnęły tu zakupy albo interesy, po cóż przecież innego przybywa się do Wielkiego Targu? Trudno także o bardziej kosmopolityczne miasto:T`skrangi z niemal wszystkich areopagowi, Trolle ,Elfy, Wietrzniaki, Obsydianie, ludzie z za morza Arras, Shocharyjskie elfy patrzący z wyższością na Barsawiańskich pobratymców. Słowem wszyscy prócz orków, którzy teraz nie są mile widziane w Throalu. Zbliżająca się, a spowodowana przez nie zresztą wojnea nie załamała handlu, przeciwnie kwitnie on bujnie, bujniej kwitną i wzrastają jedynie ceny...
-------------------------------------------------------------------------------
Drodzy gracze przygoda rozpoczyna się w Wielkim Targu i tu znajdujecie się wszyscy, choć się nie znacie. Początek każdy będzie miał indywidualny. Czekam, więc na przedstawienie Waszych postaci, jak wyglądają, co robią w Wielkim Targu i po co tu przybyły?
-tkaniny !!! Wspaniałe tkaniny, barwione ręką wietrzniackich mistrzów- nawołuje krasnoludzki kupiec o chciwych oczkach pokazując przechodnią lniany materiał, na który ktoś najwyraźniej wylał dużo czerwonego wina
i zapomniał go uprać
-broń, najlepsza w Barsawii wykuta przez samego Kalibana Białobrodego z kuźni w Przyczółku- woła jakiś potężnie zbudowany Troll z jednym rogiem znamionujących obłożenie banicją przez własny klan
-zamtuz pod chętną trollicą najpiękniejsze w Barsawii, ba w całym świecie!!! Pokrzykuje szczerbaty człowiek, gładko przyjmując uwagi przedstawicieli innych ras na temat urody Trollic i to gdzie ją sobie może wsadzić. Oczywiście prócz Trolli, które nad wyraz chętnie korzystają z jego oferty.
Te i setki innych głosów, w co najmniej kilkunastu językach nie licząc rozmaitych dialektów pulsują w waszych głowach nie pozwalając się skupić, dodatkowo odurza zapach potu, uryny i odpadków pozostawianych przez kramarzy i ich klientów. Z każdym krokiem trudniej przeciskać się przez ciżbę, która rozstępuje się tylko, a i to z niechęcią przed królewskim gońcem bądź rozpędzonym wozem tratując zresztą wtedy siebie nawzajem.
Zaiste nieprzyjemne to miasto, zwłaszcza, że przepychając się przez tłum baczyć trzeba, czy sakiewka nadal spokojnie wisi na swoim miejscu. Bo na sennych i chowających się w cieniu przed ostrym słońcem i upałem strażników nie ma, raczej co liczyć.
Trzeba jednak oddać mu sprawiedliwość. Wielki Targ może nie jest tak piękny jak Travar, tak bezpieczny jak Throal, lecz to o nim mówi się, że tutejsi kupcy sprzedają wszystko, co istnieje na świecie, a jeśli nawet coś nie istnieje oni i tak to sprowadzą. Także Was zapewne ściągnęły tu zakupy albo interesy, po cóż przecież innego przybywa się do Wielkiego Targu? Trudno także o bardziej kosmopolityczne miasto:T`skrangi z niemal wszystkich areopagowi, Trolle ,Elfy, Wietrzniaki, Obsydianie, ludzie z za morza Arras, Shocharyjskie elfy patrzący z wyższością na Barsawiańskich pobratymców. Słowem wszyscy prócz orków, którzy teraz nie są mile widziane w Throalu. Zbliżająca się, a spowodowana przez nie zresztą wojnea nie załamała handlu, przeciwnie kwitnie on bujnie, bujniej kwitną i wzrastają jedynie ceny...
-------------------------------------------------------------------------------
Drodzy gracze przygoda rozpoczyna się w Wielkim Targu i tu znajdujecie się wszyscy, choć się nie znacie. Początek każdy będzie miał indywidualny. Czekam, więc na przedstawienie Waszych postaci, jak wyglądają, co robią w Wielkim Targu i po co tu przybyły?
"Rava urbs mea,societas "Secures" vita mea"
Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
- Ślimak
- Conan™ Seria Limitowana
- Posty: 1341
- Rejestracja: 16 maja 2008, 20:29
- Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
- Kontakt:
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Umysł owada jest prosty. Działa wedle jasnych i klarownych prawideł chemii organicznej. Bodziec - reakcja. Owad nie zadaje sobie pytań "dlaczego", "po co" oraz "co z tego wyniknie". Poprostu reaguje na bodziec. Dlatego życie owada jest piękne, proste i zazwyczaj krótkie. Posługując się niezmordowaną logiką bodźcowo-reakcjonistyczną pewna przszczoła frunęła pobrzekując radośnie w kierunku swojej zagłady. Nie wiedziała czemu i nic jej to nie obchodziło, poprostu wychwyciła w powietrzu coś co kazało jej ominąć stoisko z kuszącymi seksualnie kwiatami oraz z wonnymi słodkościami, które mogłaby zanieść swojej królowej i teraz z dziwnym podnieceniem i euforią jaką wytworzył jej maleńki centralny ośrodek nerwowy pędziła ku wielkiej ciemnej sylwetce na skraju jej niedoskonałego pszczelego postrzegania wzrokowego. Musiała użądlić, choć prawdopodobnie nie wiedziała, że potem zginie. Musiała. Bodziec - reakcja.
W końcu.
Owad stuknął o bruk obok stopy obutej w czarny elficki mokasyn. Cień przysłonił maleńkie truchło po czym ogarnęła je dłoń owinięta szczelnie w szmaty. Spod szmat owych koloru nocy i brudnych od ziemi wystawały jeno smukłe opalizująco-błękitne palce. Cetharél szepnął ktoś z elficka, lecz postać w czarnym kapturze nawet nie odwróciła głowy. Truchło maleńkiej pszczelej wojowniczki wylądowało w jednej z wielu sakiew przy pasie wędrowcy.
Wielki Targ. Czemu mnie tu ściągnąłeś? Czego chcesz z tego miejsca zgnilizny?
Czarna szata zafalowała na wietrze, brudnosiwe kosmyki wyjrzały na moment spod kaptura. Przybysz stał przez moment ni to nasłuchiwał ni to węszył po czym ruszył poprzez morze straganów, dotykając odruchowo różnych przedmiotów niczym ślepiec. Od niechcenia przeciągał ręką wzdłuż krawędzi straganu, to przejechał dłonią tuż nad świeżymi owocami, to pogładził leżący u zbrojmistrza jatagan. Verminas chłonął świat wszystkimi zmysłami nie ograniczając się do żałosnej mizerii wzroku.
Czuję ICH. W woni krwi w powietrzu, w dotyku krasnoludzkiej stali, w przechwałkach najemników, w gniewnych pomrukach trolli i w chichocie wietrzniaków. ONI tu są. To miejsce żyje ICH życiem, tętni ICH legendą. To dlatego mnie tu przysłałeś, abyśmy znowu skrzyżowali ścieżki. Zaprawdę dowcip godny samych Pasji.
Stał sam pośród ludzi. Samotny w kręgu rzesz kupujących. Zmieniali azymut, omijali go. Starali się nie dostrzegać. Był niewidzialny choć łatwo było go zauważyć. Owady zaczynały się gromadzić. Już wkrótce ktoś z nich zapewne poprosi go o dowiedzenie, że nie jest naznaczony piętnem, a wtedy on odpowie to co zawsze:
A to są ciała chyba,
Chyba groby,
Chłodne jak wody pręty,
To są ramiona trwogi,
Zmarłym odcięte.
A oni skonsternowani rozejdą się jak niepyszni i nawet nikt nie zaszczyci go rzuconym kamieniem, zbyt bowiem będą skrępowani jego bezwstydnym istnieniem. Tak jest zawsze. Świat rzadko kiedy postanawia się zmieniać.
Wiatr niósł woń zmiany. Niósł także woń uryny, krwi, potu, zgniłych warzyw i łajna. Bo tak zazwyczaj pachnie zachwianie równowagi. Veminas czekał.
W końcu.
Owad stuknął o bruk obok stopy obutej w czarny elficki mokasyn. Cień przysłonił maleńkie truchło po czym ogarnęła je dłoń owinięta szczelnie w szmaty. Spod szmat owych koloru nocy i brudnych od ziemi wystawały jeno smukłe opalizująco-błękitne palce. Cetharél szepnął ktoś z elficka, lecz postać w czarnym kapturze nawet nie odwróciła głowy. Truchło maleńkiej pszczelej wojowniczki wylądowało w jednej z wielu sakiew przy pasie wędrowcy.
Wielki Targ. Czemu mnie tu ściągnąłeś? Czego chcesz z tego miejsca zgnilizny?
Czarna szata zafalowała na wietrze, brudnosiwe kosmyki wyjrzały na moment spod kaptura. Przybysz stał przez moment ni to nasłuchiwał ni to węszył po czym ruszył poprzez morze straganów, dotykając odruchowo różnych przedmiotów niczym ślepiec. Od niechcenia przeciągał ręką wzdłuż krawędzi straganu, to przejechał dłonią tuż nad świeżymi owocami, to pogładził leżący u zbrojmistrza jatagan. Verminas chłonął świat wszystkimi zmysłami nie ograniczając się do żałosnej mizerii wzroku.
Czuję ICH. W woni krwi w powietrzu, w dotyku krasnoludzkiej stali, w przechwałkach najemników, w gniewnych pomrukach trolli i w chichocie wietrzniaków. ONI tu są. To miejsce żyje ICH życiem, tętni ICH legendą. To dlatego mnie tu przysłałeś, abyśmy znowu skrzyżowali ścieżki. Zaprawdę dowcip godny samych Pasji.
Stał sam pośród ludzi. Samotny w kręgu rzesz kupujących. Zmieniali azymut, omijali go. Starali się nie dostrzegać. Był niewidzialny choć łatwo było go zauważyć. Owady zaczynały się gromadzić. Już wkrótce ktoś z nich zapewne poprosi go o dowiedzenie, że nie jest naznaczony piętnem, a wtedy on odpowie to co zawsze:
A to są ciała chyba,
Chyba groby,
Chłodne jak wody pręty,
To są ramiona trwogi,
Zmarłym odcięte.
A oni skonsternowani rozejdą się jak niepyszni i nawet nikt nie zaszczyci go rzuconym kamieniem, zbyt bowiem będą skrępowani jego bezwstydnym istnieniem. Tak jest zawsze. Świat rzadko kiedy postanawia się zmieniać.
Wiatr niósł woń zmiany. Niósł także woń uryny, krwi, potu, zgniłych warzyw i łajna. Bo tak zazwyczaj pachnie zachwianie równowagi. Veminas czekał.
Religion is like a penis. It's fine to have one and it's fine to be proud of it, but please don't whip it out in public and start waving it around... and PLEASE don't try to shove it down my child's throat.
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Hektor wskazał na zawartość swej miski:
- Co to jest?
- Nie wiem, ja tu tylko sprzątam.
- Aha.
I rzeczywiście człowiek wyjął ścierkę i zaczął przecierać drewnianą podłogę. Krasnolud rozejrzał się, lecz niezarejestrowawszy żadnych innych poruszających się punków w karczmie usiadł na krześle. Wciąż czekał. Kazano mu tu przyjść. Sprawę u swojego mistrza już załatwił, więc warto było spróbować. Miała być podobno jakaś zapłata, a to już coś. Ostatnio z pieniędzmi było nienajlepiej. Po tym jak ten mały, latający skurwiel zwinął mu sakiewkę zaraz po wejściu przez Throalskie bramy.
Hektor rozglądał się znudzony po karczmie. Wzrok jego utkwił na sprzątająbym człowieku.
- A długo tutaj sprzątasz? - zagaił rozmowę krasnolud.
- No już z kilka minut.
- Aha - Hektor zrezygnował z dalszego dialogu, gdyż sprzątacz już w pierwszym zdaniu wyjaśnił, że za długo był ostatnio na słońcu.
Szczęśliwie w drzwiach pojawił się człowiek, którego Hektor widział wczoraj wieczorem.
- Ach, jak miło cię widzieć poczciwy krasnoludzie. Jednak zdecydowałeś się przybyć i skorzystać z mej oferty. Jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że nietęgi z ciebie wojownik.
- Tak, tak. To się zdaję wszystko zgadza.
- No właśnie. Ale co ja cię tu trzymam, przecież pewnie przyszedłeś dowiedzieć się o co mnie właściwie chodzi.
- Tak, właśnie.
- A więc, chciałbym byś się stawił dziś o 20.00 przy ul. Targowej 7. Tam jest taka brama. Wejdź w tą bramę. Będzie ciekawie, obiecuję.
Człek wyszczerzył zębiska, mocno napoczęte przez takie dziwne, czarne coś i na odchodne rzekł:
- Oczywiście sowicie będziesz tam wynagrodzony. Życzę szczęścia.
Krasnlod zastanowił się chwilę, po czym wychylił reszte piwa.
********************************
Mimo już późnej godziny na Targowej wciąż panował niemały gwar, choć w porównaniu z godzinami popołudniowymi było to małe zamieszanie. Hektor pewnie kroczył przez środek ulicy. Nie sprawiało mu to kłopotu, bo większość się odsuwała na widok sporej masy nadciągającej z naprzeciwka. Wreszcie dobrnął do numeru 7. Miejsce nie przedstawiało się zbyt okazale. Szczególnie brama. Po dosłownie kilku metrach nikneła w kompletnym mroku. Mimo to Hektor pewnie w nią wkroczył. Po ok. 10m usłyszał, że za jego plecami odzywa się cichy czept:
- Witaj, mały przyjacielu. Jak ci mija dzień?
- Dobrze - przez zęby odpowiedział krasnolud.
- A chcesz, żeby dalej tak było? To oddaj proszę zawartość swojej sakiewki, a obiecuję, że dzień będzie wręcz przecudny.
Hektor skoczył wprzód dobywając topór i odwrócił się chcąc dojrzeć rywala. Okazało się, iż rywali było 4 i trzymali coś podłużnego w dłoniach, a jak ktoś trzyma coś podłużnego w dłoni i idze w twoim kierunku, trzeba sobie jasno stwierdzić, że nie jest dobrze. Ale w sumie, to przecież tylko 4 ludzi z podłużnymi cosiami...
- Co to jest?
- Nie wiem, ja tu tylko sprzątam.
- Aha.
I rzeczywiście człowiek wyjął ścierkę i zaczął przecierać drewnianą podłogę. Krasnolud rozejrzał się, lecz niezarejestrowawszy żadnych innych poruszających się punków w karczmie usiadł na krześle. Wciąż czekał. Kazano mu tu przyjść. Sprawę u swojego mistrza już załatwił, więc warto było spróbować. Miała być podobno jakaś zapłata, a to już coś. Ostatnio z pieniędzmi było nienajlepiej. Po tym jak ten mały, latający skurwiel zwinął mu sakiewkę zaraz po wejściu przez Throalskie bramy.
Hektor rozglądał się znudzony po karczmie. Wzrok jego utkwił na sprzątająbym człowieku.
- A długo tutaj sprzątasz? - zagaił rozmowę krasnolud.
- No już z kilka minut.
- Aha - Hektor zrezygnował z dalszego dialogu, gdyż sprzątacz już w pierwszym zdaniu wyjaśnił, że za długo był ostatnio na słońcu.
Szczęśliwie w drzwiach pojawił się człowiek, którego Hektor widział wczoraj wieczorem.
- Ach, jak miło cię widzieć poczciwy krasnoludzie. Jednak zdecydowałeś się przybyć i skorzystać z mej oferty. Jak tylko cię zobaczyłem, wiedziałem, że nietęgi z ciebie wojownik.
- Tak, tak. To się zdaję wszystko zgadza.
- No właśnie. Ale co ja cię tu trzymam, przecież pewnie przyszedłeś dowiedzieć się o co mnie właściwie chodzi.
- Tak, właśnie.
- A więc, chciałbym byś się stawił dziś o 20.00 przy ul. Targowej 7. Tam jest taka brama. Wejdź w tą bramę. Będzie ciekawie, obiecuję.
Człek wyszczerzył zębiska, mocno napoczęte przez takie dziwne, czarne coś i na odchodne rzekł:
- Oczywiście sowicie będziesz tam wynagrodzony. Życzę szczęścia.
Krasnlod zastanowił się chwilę, po czym wychylił reszte piwa.
********************************
Mimo już późnej godziny na Targowej wciąż panował niemały gwar, choć w porównaniu z godzinami popołudniowymi było to małe zamieszanie. Hektor pewnie kroczył przez środek ulicy. Nie sprawiało mu to kłopotu, bo większość się odsuwała na widok sporej masy nadciągającej z naprzeciwka. Wreszcie dobrnął do numeru 7. Miejsce nie przedstawiało się zbyt okazale. Szczególnie brama. Po dosłownie kilku metrach nikneła w kompletnym mroku. Mimo to Hektor pewnie w nią wkroczył. Po ok. 10m usłyszał, że za jego plecami odzywa się cichy czept:
- Witaj, mały przyjacielu. Jak ci mija dzień?
- Dobrze - przez zęby odpowiedział krasnolud.
- A chcesz, żeby dalej tak było? To oddaj proszę zawartość swojej sakiewki, a obiecuję, że dzień będzie wręcz przecudny.
Hektor skoczył wprzód dobywając topór i odwrócił się chcąc dojrzeć rywala. Okazało się, iż rywali było 4 i trzymali coś podłużnego w dłoniach, a jak ktoś trzyma coś podłużnego w dłoni i idze w twoim kierunku, trzeba sobie jasno stwierdzić, że nie jest dobrze. Ale w sumie, to przecież tylko 4 ludzi z podłużnymi cosiami...
- ^sadam
- Katowski No. 666
- Posty: 795
- Rejestracja: 05 wrz 2008, 15:20
- Lokalizacja: Ułan Bator!
- Kontakt:
Re: "Po drugiej stronie lustra"
[...koło życia...] Pośród hałaśliwych tłumów, zainteresowanych kramami osób, przez [...doskonałość...] gwar i wrzwawę da się dosłyszeć słowa zupełnie [...poświęcić...] inne, głos inny niż te mówiące o broni, wychwalające najnowsze tkaninach, zachęcające do kupna świerzych rybach, głos charyzmatyczny i donośny.
Gdyby przepchnąć się przez tłum [...krew...], w stronę tegoż głosu, możnaby z czasem, ponad głowami, dojrzeć od czasu do czasu unoszoną w górę pięść [...ból...] i zwieńczenie drewnianego kija wznoszonego ku słońcu , lecz bliżej... [...łzy...]
"Czy widzicie koło które narysowałem na ziemi? Powiedzcie, gdzie jest początek? A gdzie koniec? Aha! Nie możecie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ na nie odpowiedzi nie ma! Podobno zawsze jest jakiś początek i koniec, lecz tu.. nie ma ani jednego, ani drugiego. Jest jedność!!"
Na lichej, chwiejącej się, drewnianej skrzynce stał mężczyzna o ciemnej karnacji, głowę miał całkowicie łysą, słońce odbijało się od jego spoconej glacy jak od lustra. Od czubka głowy po przestrzeń między brwiami, na całej przedniej części czaszki miał wytatułowane dziwne znaki i symbole. Gęste brwi, ciemne oczy, wydatne wały nadoczodołowe. Po twarzy całymi wręcz strużkami spływał mu pot, lecz ten ani razu go nie wytarał, był tak zaaferowany swą przemową. Co chwilę wznosił ku niebu drewniany kostur, okuty na końcach metalowymi płytkami.
"Tak jak to koło historia nie ma początku ani końca. Zanim nastał nasz świat istniał już inny, a gdy ten się skończy, na jego miejsce przyjdzie nowy, a nasze dusze spadną weń tak pod ciężarem wielkich jak i podłych uczynków! Starajmy się więc by nasze życie pełne tych pierwszych! Starajmy sie żyć szlachetnie, bądźmy życzliwi dla siebie, odnośmy się z szacunkiem do innych, ponieważ to może zaprocentować. Nie wachajmy się poświęcić cząstki siebie, by dać coś innym, nawet bezinteresownie!"
Jasnobrązowa, lekka koszulinka, lekko postrzępiona na brzegach, falowała z każdym ruchem mężczyzny. Coś co miał zawieszone na rzemieniu, na szyi nikło w jej odmętach. Odziany w buroszare, cienkie spodenki, przewiązane w pasie kawałkiem grubego sznura, sięgające prawie do kolana. Na brudnych, czarnch wręcz stopach, plecione sandały.
Co dziwne, w pięknej pochwie, za "pas" zatknięty był niespotykany zakrzywiony miecz, o ściętym końcu. Obok niego zaś, w podobnie zdobionej pochwie, wyłaniał się czasami ni to długi sztylet, ni krótki mieczyk. Obydwie te bronie zupełnie nie pasowały do całego wyglądu tego obszarpanego, spoconego, nie grzeszącego czystością człowieka.
Ludzie mijali go bez większej uwagi, czasami ktoś przystanął i posłuchał, lecz chwilę później nikł w tłumie. Mężczyzna wogóle na to zwracał uwagi, przemawiał dalej swym dźwięcznym, niskim głosem. Koło skrzynki leżał mały tobołek, przewiązany rzemieniem. Mężczyzna na chwilę zamilkł, zamyślił się, podrapał się po brodzie, po czym energicznie zeskoczył ze skrzynki. Wydaje się jakby jego mięśnie były zaprogramowane, każde ścięgno jakby pulsowało własnym życiem, a w całości stanowiły jedność. Mężczyzna był niezwykłej atletycznej budowy, jak gdyby rzeźbiony z kamienia i to przez najlepszego artyste. Teraz w słońcu jego opalone ciało świeciło, mieniło się całe od potu co jeszcze bardziej potęgowało efekt jego postury. Wszystko było prawie doskonałe.. prawie..
Sięgnął do tobołka zrobił, zrobił łyka wody (?) ze starego bukłaka (a może tylko zwilżył usta?) po czym równie sprężystym ruchem wskoczył na swoje miejsce na jego mównicy. Spojrzał na chwilę w niebo, zamyślił się, zamamrotał coś pod nosem [..krew, pot, łzy...], po czym znów zaczął grzmieć, równie donoścnie co wcześniej
"Róbmy tak by Pasje były z nas zadowolone, prośmy je o pomoc w każdej chwili zwątpienia. Lecz pamiętajcie, Pasje to nie dobrotliwe bożki i nie zawsze spełnią naszą prośbę, łatwo je rozzłościć, a ich gniew bywa potężny, lecz równie łatwo jest je ułaskawić za pomocą ofiar. Najlepsza ofiara, to ofiara z samego siebie, samodoskonalenie przez ból, łzy i ciężką pracę uszlachetnia, pozwala odnaleźć własne przeznaczenie.. A więc nie bójmy się! Żyjmy pełnią życia! Bowiem wszyscy jesteśmy równi! staniemy się identyczną iskierką życia! Czy jesteśmy Adeptami czy zwykłymi ludźmi, bogaczami czy nędznikami, nie obawiajmy się niczego, nie lękajmy się śmierci, gdyż nasz świat jest jedynie jednym z miliarda innych istniejących równocześnie światów. Kiedy nasze dusze odejdą z tego świata, udadzą się do innego by tam dać nowe życie. Świat materialny jest chwilowy i nie jest istotny dla nieśmiertelnej duszy, na którą nie ma żadnego wpływu. Ten świat nie jest warty żadnych pieniędzy, po cóż nam bogactwa, po cóż piękne stroje, po cóż zamki i pałace? Gdy porzucimy naszą materialną powłokę nie nie zabierzemy tego ze sobą!
Oto droga wszystkich rzeczy, droga, której się musicie wszyscy nauczyć! Droga do doskonałości! Tylko tak odnajdziecie się na tym padole smutku i żalu!
Przemawiam do Was raz jeszcze, zastanówcię się co robicie, czy wasze życie nie jest szare i puste? Co możecie w nim zmienić, aby Wam i innym żyło się lepiej. Uszlachetniajmy siebie..
Krew, ból, łzy...
Gdyby przepchnąć się przez tłum [...krew...], w stronę tegoż głosu, możnaby z czasem, ponad głowami, dojrzeć od czasu do czasu unoszoną w górę pięść [...ból...] i zwieńczenie drewnianego kija wznoszonego ku słońcu , lecz bliżej... [...łzy...]
"Czy widzicie koło które narysowałem na ziemi? Powiedzcie, gdzie jest początek? A gdzie koniec? Aha! Nie możecie odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ na nie odpowiedzi nie ma! Podobno zawsze jest jakiś początek i koniec, lecz tu.. nie ma ani jednego, ani drugiego. Jest jedność!!"
Na lichej, chwiejącej się, drewnianej skrzynce stał mężczyzna o ciemnej karnacji, głowę miał całkowicie łysą, słońce odbijało się od jego spoconej glacy jak od lustra. Od czubka głowy po przestrzeń między brwiami, na całej przedniej części czaszki miał wytatułowane dziwne znaki i symbole. Gęste brwi, ciemne oczy, wydatne wały nadoczodołowe. Po twarzy całymi wręcz strużkami spływał mu pot, lecz ten ani razu go nie wytarał, był tak zaaferowany swą przemową. Co chwilę wznosił ku niebu drewniany kostur, okuty na końcach metalowymi płytkami.
"Tak jak to koło historia nie ma początku ani końca. Zanim nastał nasz świat istniał już inny, a gdy ten się skończy, na jego miejsce przyjdzie nowy, a nasze dusze spadną weń tak pod ciężarem wielkich jak i podłych uczynków! Starajmy się więc by nasze życie pełne tych pierwszych! Starajmy sie żyć szlachetnie, bądźmy życzliwi dla siebie, odnośmy się z szacunkiem do innych, ponieważ to może zaprocentować. Nie wachajmy się poświęcić cząstki siebie, by dać coś innym, nawet bezinteresownie!"
Jasnobrązowa, lekka koszulinka, lekko postrzępiona na brzegach, falowała z każdym ruchem mężczyzny. Coś co miał zawieszone na rzemieniu, na szyi nikło w jej odmętach. Odziany w buroszare, cienkie spodenki, przewiązane w pasie kawałkiem grubego sznura, sięgające prawie do kolana. Na brudnych, czarnch wręcz stopach, plecione sandały.
Co dziwne, w pięknej pochwie, za "pas" zatknięty był niespotykany zakrzywiony miecz, o ściętym końcu. Obok niego zaś, w podobnie zdobionej pochwie, wyłaniał się czasami ni to długi sztylet, ni krótki mieczyk. Obydwie te bronie zupełnie nie pasowały do całego wyglądu tego obszarpanego, spoconego, nie grzeszącego czystością człowieka.
Ludzie mijali go bez większej uwagi, czasami ktoś przystanął i posłuchał, lecz chwilę później nikł w tłumie. Mężczyzna wogóle na to zwracał uwagi, przemawiał dalej swym dźwięcznym, niskim głosem. Koło skrzynki leżał mały tobołek, przewiązany rzemieniem. Mężczyzna na chwilę zamilkł, zamyślił się, podrapał się po brodzie, po czym energicznie zeskoczył ze skrzynki. Wydaje się jakby jego mięśnie były zaprogramowane, każde ścięgno jakby pulsowało własnym życiem, a w całości stanowiły jedność. Mężczyzna był niezwykłej atletycznej budowy, jak gdyby rzeźbiony z kamienia i to przez najlepszego artyste. Teraz w słońcu jego opalone ciało świeciło, mieniło się całe od potu co jeszcze bardziej potęgowało efekt jego postury. Wszystko było prawie doskonałe.. prawie..
Sięgnął do tobołka zrobił, zrobił łyka wody (?) ze starego bukłaka (a może tylko zwilżył usta?) po czym równie sprężystym ruchem wskoczył na swoje miejsce na jego mównicy. Spojrzał na chwilę w niebo, zamyślił się, zamamrotał coś pod nosem [..krew, pot, łzy...], po czym znów zaczął grzmieć, równie donoścnie co wcześniej
"Róbmy tak by Pasje były z nas zadowolone, prośmy je o pomoc w każdej chwili zwątpienia. Lecz pamiętajcie, Pasje to nie dobrotliwe bożki i nie zawsze spełnią naszą prośbę, łatwo je rozzłościć, a ich gniew bywa potężny, lecz równie łatwo jest je ułaskawić za pomocą ofiar. Najlepsza ofiara, to ofiara z samego siebie, samodoskonalenie przez ból, łzy i ciężką pracę uszlachetnia, pozwala odnaleźć własne przeznaczenie.. A więc nie bójmy się! Żyjmy pełnią życia! Bowiem wszyscy jesteśmy równi! staniemy się identyczną iskierką życia! Czy jesteśmy Adeptami czy zwykłymi ludźmi, bogaczami czy nędznikami, nie obawiajmy się niczego, nie lękajmy się śmierci, gdyż nasz świat jest jedynie jednym z miliarda innych istniejących równocześnie światów. Kiedy nasze dusze odejdą z tego świata, udadzą się do innego by tam dać nowe życie. Świat materialny jest chwilowy i nie jest istotny dla nieśmiertelnej duszy, na którą nie ma żadnego wpływu. Ten świat nie jest warty żadnych pieniędzy, po cóż nam bogactwa, po cóż piękne stroje, po cóż zamki i pałace? Gdy porzucimy naszą materialną powłokę nie nie zabierzemy tego ze sobą!
Oto droga wszystkich rzeczy, droga, której się musicie wszyscy nauczyć! Droga do doskonałości! Tylko tak odnajdziecie się na tym padole smutku i żalu!
Przemawiam do Was raz jeszcze, zastanówcię się co robicie, czy wasze życie nie jest szare i puste? Co możecie w nim zmienić, aby Wam i innym żyło się lepiej. Uszlachetniajmy siebie..
Krew, ból, łzy...
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Muzyka zmienia życie.
Dźwięk bębnów na polu walki zagrzewa do boju, nuty kobzy grane nad przyjacielem oddają mu ostatnią cześć, pieśń zakochanego mężczyzny erotycznie dotyka dusze jego wybranki.
Te dźwięki były inne niż wszystkie, powolnie jednostajnie wzrastało w nich napięcie, rosło niczym zboże na polu, kołysały się, wiły wokół uczuć widzów, przykuwały ich uwagę i nagle odrzucały. Szarpnięcie struny, twarde, brutalne, gwałtowne, takie męskie. Dźwięki rozbrzmiewające dotąd w jaźni widzów, doprowadziły do gęsiej skórki na ich ciałach zerwały się i dotarły do granic fantazji. Muzyka wzbijała się na szczyty uniesień, euforii, magii. I tak jak raptownie wzleciała tak raptownie i brutalnie umilkła. Widzowie rozmarzeni, kajając się u stóp muzyka, jeszcze oszołomieni przeżyciem nagle zamarli w bezruchu. Cisza. Martwa cisza na Sali. Tylko oddechy widowni i lekki, nieśmiały, delikatny szept muzyka.
- Dziękuję.
Brunatny kaptur łagodnie opadł na nagie ramiona. Ukazał smukłe, kształtne lico. Twarz zasmucona, poważna, i jednocześnie pełna życia w ognikach oczu spoglądała na stado gapiów pod podestem. Palce delikatnie szarpnęły jeszcze raz struny lutni wydobywając z niech kolejną partię dźwięków, emocji, magii, czarów pożądania i widma wszelkiej rozkoszy. Muzyka ucichła. Postać sprężystym skokiem zbiegła ze sceny. Tylko wśród tłumu wyróżniał ją zmysłowy ruch, delikatny zapach i ….. lutnia ze złotymi ornamentami.
-Widziołżech ty tego jelfa? Wielki gruboskóry ork wlewając w siebie kolejną partię taniego cienkusza gapił się na znikająca sprężystymi krokami postać.
- Nooo. Ale groł. Piknie ale smutnie. Kumpel od picia już ledwo patrzący na oczy przekrwione od ilości alkoholu również odprowadzał wzrokiem znikającego elfa..
- Ee wy durnoty jedne. Hehehehe. To nie elf cymbały jeno kobitka jelfka. Dyc nie widzieliśta jej kibici. Jej ramionek i cycuszków? Pijoczyne jedne wara mnie ze stoła. Karczmarz rubasznym śmiechem i poganiając ścierą pamiętającą jeszcze ostatni pogrom trafia w pysk orka. No już płacicie czy mam wezwać Targa?
Karaluch wspinał się po drewnianej nodze od stołu. Powoli rytmicznie, bez celu szedł do przodu. A może to jego właśnie cel? Iść do przodu? Byle dalej? Byle szybciej? Dochodzi do granicy blatu i teraz pewnie ma dylemat. Jak tam wejść? Jak zdobyć to co tam się znajduje ? Resztki kolacji, obiadu, śniadania.
Rude długie włosy opadają łagodnie na ramiona. Płaszcz rzucony niedbale na podłogę wznosi tuman kurzu. Szelest zdejmowanych skórzanych spodni wybija karalucha ze swojego monotonnego marszu. Stoi oto ona i on. Ona piękna, smukła, powabna swym ciałem i on, paskudny mały czarny robal wijący swymi czułkami we wszystkie strony świata. A jednak czuć podobieństwo. I tylko na zewnątrz widać różnice.
Sztylet przeciął powietrze i utkwił w środku czułek robala. Przestały się wić. Maleńkie ciałko zamarło w bezruchu. Jak łatwo dać śmierć? Jak trudno dać życie?
Naga kobieta leniwie opadła na łóżko. Zamknęła oczy i powędrowała nimi w swe marzenia. Sen.
Dźwięk bębnów na polu walki zagrzewa do boju, nuty kobzy grane nad przyjacielem oddają mu ostatnią cześć, pieśń zakochanego mężczyzny erotycznie dotyka dusze jego wybranki.
Te dźwięki były inne niż wszystkie, powolnie jednostajnie wzrastało w nich napięcie, rosło niczym zboże na polu, kołysały się, wiły wokół uczuć widzów, przykuwały ich uwagę i nagle odrzucały. Szarpnięcie struny, twarde, brutalne, gwałtowne, takie męskie. Dźwięki rozbrzmiewające dotąd w jaźni widzów, doprowadziły do gęsiej skórki na ich ciałach zerwały się i dotarły do granic fantazji. Muzyka wzbijała się na szczyty uniesień, euforii, magii. I tak jak raptownie wzleciała tak raptownie i brutalnie umilkła. Widzowie rozmarzeni, kajając się u stóp muzyka, jeszcze oszołomieni przeżyciem nagle zamarli w bezruchu. Cisza. Martwa cisza na Sali. Tylko oddechy widowni i lekki, nieśmiały, delikatny szept muzyka.
- Dziękuję.
Brunatny kaptur łagodnie opadł na nagie ramiona. Ukazał smukłe, kształtne lico. Twarz zasmucona, poważna, i jednocześnie pełna życia w ognikach oczu spoglądała na stado gapiów pod podestem. Palce delikatnie szarpnęły jeszcze raz struny lutni wydobywając z niech kolejną partię dźwięków, emocji, magii, czarów pożądania i widma wszelkiej rozkoszy. Muzyka ucichła. Postać sprężystym skokiem zbiegła ze sceny. Tylko wśród tłumu wyróżniał ją zmysłowy ruch, delikatny zapach i ….. lutnia ze złotymi ornamentami.
-Widziołżech ty tego jelfa? Wielki gruboskóry ork wlewając w siebie kolejną partię taniego cienkusza gapił się na znikająca sprężystymi krokami postać.
- Nooo. Ale groł. Piknie ale smutnie. Kumpel od picia już ledwo patrzący na oczy przekrwione od ilości alkoholu również odprowadzał wzrokiem znikającego elfa..
- Ee wy durnoty jedne. Hehehehe. To nie elf cymbały jeno kobitka jelfka. Dyc nie widzieliśta jej kibici. Jej ramionek i cycuszków? Pijoczyne jedne wara mnie ze stoła. Karczmarz rubasznym śmiechem i poganiając ścierą pamiętającą jeszcze ostatni pogrom trafia w pysk orka. No już płacicie czy mam wezwać Targa?
Karaluch wspinał się po drewnianej nodze od stołu. Powoli rytmicznie, bez celu szedł do przodu. A może to jego właśnie cel? Iść do przodu? Byle dalej? Byle szybciej? Dochodzi do granicy blatu i teraz pewnie ma dylemat. Jak tam wejść? Jak zdobyć to co tam się znajduje ? Resztki kolacji, obiadu, śniadania.
Rude długie włosy opadają łagodnie na ramiona. Płaszcz rzucony niedbale na podłogę wznosi tuman kurzu. Szelest zdejmowanych skórzanych spodni wybija karalucha ze swojego monotonnego marszu. Stoi oto ona i on. Ona piękna, smukła, powabna swym ciałem i on, paskudny mały czarny robal wijący swymi czułkami we wszystkie strony świata. A jednak czuć podobieństwo. I tylko na zewnątrz widać różnice.
Sztylet przeciął powietrze i utkwił w środku czułek robala. Przestały się wić. Maleńkie ciałko zamarło w bezruchu. Jak łatwo dać śmierć? Jak trudno dać życie?
Naga kobieta leniwie opadła na łóżko. Zamknęła oczy i powędrowała nimi w swe marzenia. Sen.
- Jankoś
- Boski Arcyrozjebca +k1200
- Posty: 5242
- Rejestracja: 16 maja 2008, 12:31
- Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
- Kontakt:
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Ślimak:
Złośliwy chichot pasji rozległ się w twej głowie jeszcze donośniej niż dotychczas. Czemu?! Czterech krasnoludzkich strażników miejskich wyłoniło się nagle z tłumu i wyraźnie zmierza w Twoim kierunku. Strażników miejskich... Tak jak ich konfratrzy źle wyekwipowani, znudzeni i leniwi. Jednak Ty od razu dostrzegłeś w nich coś więcej... Nie dostrzegłeś. Wyczułeś. Tego ktoś taki jak Ty NIGDY nie przeoczy. Jeden z nich poczuł już lodowate tchnienie śmierci i ktoś wydobył za pomocą magii jego duszę z za ciemnego muru, z krainy pyłu i szarości. Przywrócił go do życia.
Szybko stanęli tuż obok Ciebie i najstarszy stopniem spokojnym i cichym głosem, pełnym jednak stanowczości rzekł:
-Jest Pan zatrzymany pod zarzutem uprawiania czarnej Ksenomancji. Proszę nie stawiać oporu. Zgodnie z Throalskim prawem ma pan prawo do uczciwego procesu i obrońcy. Proszę oddać mi broń i iść do tamtego wozu.
Wskazał na jeden z tych niskich, solidnie zbudowanych wozów zaprzężonych w duże podobne do Waranów Jaszczury. Wiesz dobrze, że takie właśnie wozy mogą zjeżdżać pod powierzchnię ziemi do olbrzymiego labiryntu jaskiń tworzących Throal właściwy. Ten jednak różni się od zwykłych używanych przez kupców i podróżnych. Grube deski wzmacniane są w wielu miejscach metalowymi okuciami i oznaczone są insygniami Throalskiej straży.
------------------------------------------------------------------------------------
Drwiciel
Równie zmęczony i zirytowany(oprychy okazały się o dziwo niezłymi rębajłami, masz nawet dwie drobne rany:na udzie i na policzku) wyszedłeś z bramy, w której musiałeś pozbawić życia kolejnych głupców. Już ruszyłeś szukać spokojniejszego miejsca gdzie trudniej byłoby o sztylet w nerkach, a łatwiej o porządną godną Wojownika pracę, gdy usłyszałeś dźwięk klaskania. Instynktownie spojrzałeś w kierunku, z którego rozlegał się dość niespodziewany odgłos, gdzie ujrzałeś elfa miarowo klaszczącego w dłonie. Ciężko powiedzieć Ci o nim coś więcej gdyż stoi w cieniu, jakby naturalnie zlewając się półmrokiem panującym w bramie, na pewno nie ma widocznej z daleka broni, jest wysoki(nawet jak na elfa) i bardzo szczupły. Tylko tyle możesz dostrzec.
-Dobra robota! Gdyby nie, wrodzony instynkt leżałbym teraz na ich miejscu - głos ma suchy wręcz zgrzytliwy, nieprzyjemny. Tak się składa, że miałbym coś bardziej godnego twych wielkich umiejętności niż pokonanie tych głupców. Nie obawiaj się,to nie będzie nic, co uwłaczałoby honorowi wojownika. Czy mogę podejść bez obawy? Zresztą, po co pytam-zaśmiał się krótko, jakby wymuszenie. Wojownik nie zaatakuje przecież bezbronnego. Prawda?
--------------------------------------------------------------------------------
Sadam
Spoglądasz na niewielką grupkę Dawców Imion tonącą w tłumie pędzącym, aby załatwiać swoje sprawy, ubijać interesy... Biegnący tak naprawdę bez celu, co gorsza nie zdając sobie z tego sprawy... Są chwilę, gdy zaczynasz się zastanawiać, wątpić... Czemu nie dostrzegają prawdy w twych słowach?! Dlaczego nie pojmują tego, co w życiu jest istotne, a co jest jedynie marnym pyłem? Taki moment właśnie nadszedł. Twój wzrok z pędzącego, zmieniającego się w twych oczach w kolorową, bezrozumną masę tłumu, przesuwa się na twych słuchaczy z nadzieją.
Ktoś mądry napisał, że nadzieja umiera ostatnia. To prawda, lecz niestety nie jest nieśmiertelna... Jeden ze słuchaczy rzuca od niechcenia:
- Chodźmy do tego obok, tamten jest, chociaż śmieszny, nie ma jednej nogi i sepleni, a ten strasznie nudzi
- Taa, straszne pierdoły - poparł go ktoś inny.
Mimo twych żarliwych nawoływań zostajesz sam,nadzieja umiera... Tak jak mówili. Ostatnia. Zaraz… Czy na pewno sam? Duże, błękitne oczy krasnoludzkiej niewiasty wpatrują się w Ciebie z nadzieją i oczekiwaniem. Niewiasta ta pochodzi zapewne z elit klanowych Throalu sądząc po bogatym odzieniu biżuterii. Tym dziwniejsze, że jest tu bez asysty mężczyzn. Lecz Ty tego nie dostrzegasz, widzisz w niej tylko przywróconą iskierkę nadziei.
-Mistrzu, czy mógłbyś powiedzieć mi więcej? Wyjaśnić? Tak bardzo chciałabym zrozumieć?- Jej nieśmiały z lekka drżący głos i płonące wewnętrznym żarem oczy dają Ci radość. Ona jedna poczuła, że jej życie jest puste, może jeszcze nie zrozumiała, czemu, ale na to przyjdzie jeszcze czas...
-Usiądźmy gdzieś w ciszy i pozwól mi zgłębić Twą naukę. Proszę…
-------------------------------------------------------------------------------------
Kraszan
Z początku lekkie, później nieco bardziej stanowcze, lecz nieprzekraczające w natarczywości dobrego smaku pukanie budzi Cię ze snu.
-Pani Trubadurko – mówi niepewnym głosem karczmarz, Gość do Pani. Jakiś młody mężczyzna chciałby się z Panią zobaczyć. Kazał przekazać bukiet przepięknych kwiatów i liścik jakowy w nich umieszczony.Czeka na dole, co też Pani zdecyduje. Mogę podać ten prezent? - Lekko speszony głos karczmarza, wskazuje Twemu wyczulonemu uchu,że boi się Twej reakcji i jest mu głupio mieszać się w takie sprawy. Twój Wielbiciel musiał się bardzo postarać by Twego z natury wstydliwego gospodarza, (co dość dziwne w tym fachu) przekonać do pomocy.
Twój ciekawy kobiecy umysł mimo zaspania zaczął szybko analizować, kto może być tym niespodziewanym i nad wyraz śmiałym gościem.
Przypominasz sobie wczorajszy występ i tych, którzy rzucali Ci małe bukieciki kwiatów sprzedawane po drugiej stronie ulicy za srebrnika, tych, którym dawałaś autografy, którzy stawiali wino i najlepsze jadło, słowem: wszyscy chcieli Cię raczej nieudolnie poderwać.
Norma, przywykłaś. Tak jak przywykłaś do karaluchów na łóżku czy do sprośnych żartów na Twój temat.
Nauczyłaś się radzić sobie z tym doskonale, zazwyczaj wystarcz cięta uwaga by zbyt natarczywy absztyfikant jak niepyszny czmychnął z karczmy, goniony salwami śmiechu.
Gdy to nie wystarcza łatwo napuścić jednego wielbiciela na drugiego. Przecież mężczyźni są jak dzieci zawsze staną w obronie bezbronnej kobiety(rozczuleniem wspominasz jak chudziutki elf rzucił się z pięściami na mocarnego orka, który Cię obraził)Wtedy okazało się, że kobieta wcale nie jest taka bezbronna...Ale to temat na inną opowieść.
Kolejna seria pukania przywraca Cię do rzeczywistości, właściwie do dzisiejszego występu, w myślach eliminujesz kolejnych kandydatów: ten zbyt nieśmiały, ten zbyt biedny by zapłacić karczmarzowi więcej niż Ty za niezakłócanie Twojego spokoju, ten z kolei zbyt tępy by to wymyślić. Reszta zbyt pijana by zrobić cokolwiek sensownego.Tak to musi być On...Już na początku zwrócił Twoją uwagę, stał nieco z boku, ale blisko, przypatrywał się Ci się swymi ciemnobrązowymi oczami. Po występie podszedł ostatni i ciepłym, cichym głosem powiedział patrząc Ci głęboko w oczy:
-Pani wybacz, jeśli Cię urażę mymi słowy, ale płyną one z głębi mej duszy, Jesteś Piękną niewiastą, zapewne najpiękniejszą Dawczynią Imion, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, ale jest coś piękniejszego... Twój głos Pani, w nim, samym, w jego barwie, łagodnej sile i wdzięku zakochałem się bez pamięci. Dziękuje!
Za nim zdążyłaś zareagować złożył Ci dworski ukłon i zniknął w tłumie. Tak to musi być on.
Złośliwy chichot pasji rozległ się w twej głowie jeszcze donośniej niż dotychczas. Czemu?! Czterech krasnoludzkich strażników miejskich wyłoniło się nagle z tłumu i wyraźnie zmierza w Twoim kierunku. Strażników miejskich... Tak jak ich konfratrzy źle wyekwipowani, znudzeni i leniwi. Jednak Ty od razu dostrzegłeś w nich coś więcej... Nie dostrzegłeś. Wyczułeś. Tego ktoś taki jak Ty NIGDY nie przeoczy. Jeden z nich poczuł już lodowate tchnienie śmierci i ktoś wydobył za pomocą magii jego duszę z za ciemnego muru, z krainy pyłu i szarości. Przywrócił go do życia.
Szybko stanęli tuż obok Ciebie i najstarszy stopniem spokojnym i cichym głosem, pełnym jednak stanowczości rzekł:
-Jest Pan zatrzymany pod zarzutem uprawiania czarnej Ksenomancji. Proszę nie stawiać oporu. Zgodnie z Throalskim prawem ma pan prawo do uczciwego procesu i obrońcy. Proszę oddać mi broń i iść do tamtego wozu.
Wskazał na jeden z tych niskich, solidnie zbudowanych wozów zaprzężonych w duże podobne do Waranów Jaszczury. Wiesz dobrze, że takie właśnie wozy mogą zjeżdżać pod powierzchnię ziemi do olbrzymiego labiryntu jaskiń tworzących Throal właściwy. Ten jednak różni się od zwykłych używanych przez kupców i podróżnych. Grube deski wzmacniane są w wielu miejscach metalowymi okuciami i oznaczone są insygniami Throalskiej straży.
------------------------------------------------------------------------------------
Drwiciel
Równie zmęczony i zirytowany(oprychy okazały się o dziwo niezłymi rębajłami, masz nawet dwie drobne rany:na udzie i na policzku) wyszedłeś z bramy, w której musiałeś pozbawić życia kolejnych głupców. Już ruszyłeś szukać spokojniejszego miejsca gdzie trudniej byłoby o sztylet w nerkach, a łatwiej o porządną godną Wojownika pracę, gdy usłyszałeś dźwięk klaskania. Instynktownie spojrzałeś w kierunku, z którego rozlegał się dość niespodziewany odgłos, gdzie ujrzałeś elfa miarowo klaszczącego w dłonie. Ciężko powiedzieć Ci o nim coś więcej gdyż stoi w cieniu, jakby naturalnie zlewając się półmrokiem panującym w bramie, na pewno nie ma widocznej z daleka broni, jest wysoki(nawet jak na elfa) i bardzo szczupły. Tylko tyle możesz dostrzec.
-Dobra robota! Gdyby nie, wrodzony instynkt leżałbym teraz na ich miejscu - głos ma suchy wręcz zgrzytliwy, nieprzyjemny. Tak się składa, że miałbym coś bardziej godnego twych wielkich umiejętności niż pokonanie tych głupców. Nie obawiaj się,to nie będzie nic, co uwłaczałoby honorowi wojownika. Czy mogę podejść bez obawy? Zresztą, po co pytam-zaśmiał się krótko, jakby wymuszenie. Wojownik nie zaatakuje przecież bezbronnego. Prawda?
--------------------------------------------------------------------------------
Sadam
Spoglądasz na niewielką grupkę Dawców Imion tonącą w tłumie pędzącym, aby załatwiać swoje sprawy, ubijać interesy... Biegnący tak naprawdę bez celu, co gorsza nie zdając sobie z tego sprawy... Są chwilę, gdy zaczynasz się zastanawiać, wątpić... Czemu nie dostrzegają prawdy w twych słowach?! Dlaczego nie pojmują tego, co w życiu jest istotne, a co jest jedynie marnym pyłem? Taki moment właśnie nadszedł. Twój wzrok z pędzącego, zmieniającego się w twych oczach w kolorową, bezrozumną masę tłumu, przesuwa się na twych słuchaczy z nadzieją.
Ktoś mądry napisał, że nadzieja umiera ostatnia. To prawda, lecz niestety nie jest nieśmiertelna... Jeden ze słuchaczy rzuca od niechcenia:
- Chodźmy do tego obok, tamten jest, chociaż śmieszny, nie ma jednej nogi i sepleni, a ten strasznie nudzi
- Taa, straszne pierdoły - poparł go ktoś inny.
Mimo twych żarliwych nawoływań zostajesz sam,nadzieja umiera... Tak jak mówili. Ostatnia. Zaraz… Czy na pewno sam? Duże, błękitne oczy krasnoludzkiej niewiasty wpatrują się w Ciebie z nadzieją i oczekiwaniem. Niewiasta ta pochodzi zapewne z elit klanowych Throalu sądząc po bogatym odzieniu biżuterii. Tym dziwniejsze, że jest tu bez asysty mężczyzn. Lecz Ty tego nie dostrzegasz, widzisz w niej tylko przywróconą iskierkę nadziei.
-Mistrzu, czy mógłbyś powiedzieć mi więcej? Wyjaśnić? Tak bardzo chciałabym zrozumieć?- Jej nieśmiały z lekka drżący głos i płonące wewnętrznym żarem oczy dają Ci radość. Ona jedna poczuła, że jej życie jest puste, może jeszcze nie zrozumiała, czemu, ale na to przyjdzie jeszcze czas...
-Usiądźmy gdzieś w ciszy i pozwól mi zgłębić Twą naukę. Proszę…
-------------------------------------------------------------------------------------
Kraszan
Z początku lekkie, później nieco bardziej stanowcze, lecz nieprzekraczające w natarczywości dobrego smaku pukanie budzi Cię ze snu.
-Pani Trubadurko – mówi niepewnym głosem karczmarz, Gość do Pani. Jakiś młody mężczyzna chciałby się z Panią zobaczyć. Kazał przekazać bukiet przepięknych kwiatów i liścik jakowy w nich umieszczony.Czeka na dole, co też Pani zdecyduje. Mogę podać ten prezent? - Lekko speszony głos karczmarza, wskazuje Twemu wyczulonemu uchu,że boi się Twej reakcji i jest mu głupio mieszać się w takie sprawy. Twój Wielbiciel musiał się bardzo postarać by Twego z natury wstydliwego gospodarza, (co dość dziwne w tym fachu) przekonać do pomocy.
Twój ciekawy kobiecy umysł mimo zaspania zaczął szybko analizować, kto może być tym niespodziewanym i nad wyraz śmiałym gościem.
Przypominasz sobie wczorajszy występ i tych, którzy rzucali Ci małe bukieciki kwiatów sprzedawane po drugiej stronie ulicy za srebrnika, tych, którym dawałaś autografy, którzy stawiali wino i najlepsze jadło, słowem: wszyscy chcieli Cię raczej nieudolnie poderwać.
Norma, przywykłaś. Tak jak przywykłaś do karaluchów na łóżku czy do sprośnych żartów na Twój temat.
Nauczyłaś się radzić sobie z tym doskonale, zazwyczaj wystarcz cięta uwaga by zbyt natarczywy absztyfikant jak niepyszny czmychnął z karczmy, goniony salwami śmiechu.
Gdy to nie wystarcza łatwo napuścić jednego wielbiciela na drugiego. Przecież mężczyźni są jak dzieci zawsze staną w obronie bezbronnej kobiety(rozczuleniem wspominasz jak chudziutki elf rzucił się z pięściami na mocarnego orka, który Cię obraził)Wtedy okazało się, że kobieta wcale nie jest taka bezbronna...Ale to temat na inną opowieść.
Kolejna seria pukania przywraca Cię do rzeczywistości, właściwie do dzisiejszego występu, w myślach eliminujesz kolejnych kandydatów: ten zbyt nieśmiały, ten zbyt biedny by zapłacić karczmarzowi więcej niż Ty za niezakłócanie Twojego spokoju, ten z kolei zbyt tępy by to wymyślić. Reszta zbyt pijana by zrobić cokolwiek sensownego.Tak to musi być On...Już na początku zwrócił Twoją uwagę, stał nieco z boku, ale blisko, przypatrywał się Ci się swymi ciemnobrązowymi oczami. Po występie podszedł ostatni i ciepłym, cichym głosem powiedział patrząc Ci głęboko w oczy:
-Pani wybacz, jeśli Cię urażę mymi słowy, ale płyną one z głębi mej duszy, Jesteś Piękną niewiastą, zapewne najpiękniejszą Dawczynią Imion, jaka kiedykolwiek stąpała po ziemi, ale jest coś piękniejszego... Twój głos Pani, w nim, samym, w jego barwie, łagodnej sile i wdzięku zakochałem się bez pamięci. Dziękuje!
Za nim zdążyłaś zareagować złożył Ci dworski ukłon i zniknął w tłumie. Tak to musi być on.
"Rava urbs mea,societas "Secures" vita mea"
Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
Dajcie żyć po swojemu - grzesznemu,
A i świętym żyć będzie przyjemniej!
- Ślimak
- Conan™ Seria Limitowana
- Posty: 1341
- Rejestracja: 16 maja 2008, 20:29
- Lokalizacja: Rawa Mazowiecka
- Kontakt:
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Postać w czarnej szacie stała bez ruchu, w skupieniu obserwując swoich rozmówców.
Och, wyśmienicie. Jest cyrk musi być i małpa. Tym razem jak sądzę gramy komedię "Ujecię groźnego ksenomanty", lud musi widzieć, że jest prawo i sprawiedliwość... Niech i tak będzie, dla mnie lepiej, nie będę musiał grać swojej własnej komedii "Co zrobić, żeby znaleźć się w centrum wydarzeń zgodnie z TWOJĄ wolą", zaprawdę, ten strój czyni cuda, nigdy nie muszę szukać przygód, to one znajdują mnie...
- Jestem niewinny Panie Oficerze. - ironiczny usmiech jakoś tak sam zdradliwie wpełzł na twarz Verminasa - Nie mam nawet pojęcia czym jest owa "czarna ksenomancja", o której mówicie, ale niechybnie wasi mocodawcy raczą mi to wyjasnić, bo najwyraźniej mają w tej materii znacznie większą ode mnie wiedzę. - kontynuował Verminas patrząc teraz bezczelnie wprost na ożywionego wojownika - Co do broni zaś, to nie posiadam żadnej, no może oprócz tego...
Czterdzieści siedem słów. Ktoś za to zapłaci...
Gdy zaciśnięta w pięść ręka przybysza wysunęła się powoli w jego kierunku, dowódca patrolu poczuł się dziwnie. Jakąż to broń można ukryć w dłoni? Mimo to jego obowiązkiem było odebranie przedmiotu i zamierzał tego obowiązku dopełnić. Gdy jednak na jego dłoni wylądowało truchło szerszenia jego zdumienie nie miało granic. Tym bardziej, że mimo obrzydzenia i podświadomego starchu, wedle prawa musiał zachować ten... obiekt.
- Prowadźcie Panowie. - rzeczowo powiedział aresztowany.
- Kurwa! - zawył nagle dowódca, trzymając się za zaciśniętą pięść.
Spod kaptura skrywającego twarz Verminasa, dobiegło zduszone parsknięcie. Użądlenia szerszeni są naprawdę bolesne.
Przedstawienie musi trwać.
===============================================
Żeby nie było później niedomówień. Tkesty pisane kursywą nie są dialogami a jedynie projekcjami tego co Verminas myśli.
Edit: dokonałem zmian w sposobie edycji tekstu aby ujednolicić system z Sadamem.
Och, wyśmienicie. Jest cyrk musi być i małpa. Tym razem jak sądzę gramy komedię "Ujecię groźnego ksenomanty", lud musi widzieć, że jest prawo i sprawiedliwość... Niech i tak będzie, dla mnie lepiej, nie będę musiał grać swojej własnej komedii "Co zrobić, żeby znaleźć się w centrum wydarzeń zgodnie z TWOJĄ wolą", zaprawdę, ten strój czyni cuda, nigdy nie muszę szukać przygód, to one znajdują mnie...
- Jestem niewinny Panie Oficerze. - ironiczny usmiech jakoś tak sam zdradliwie wpełzł na twarz Verminasa - Nie mam nawet pojęcia czym jest owa "czarna ksenomancja", o której mówicie, ale niechybnie wasi mocodawcy raczą mi to wyjasnić, bo najwyraźniej mają w tej materii znacznie większą ode mnie wiedzę. - kontynuował Verminas patrząc teraz bezczelnie wprost na ożywionego wojownika - Co do broni zaś, to nie posiadam żadnej, no może oprócz tego...
Czterdzieści siedem słów. Ktoś za to zapłaci...
Gdy zaciśnięta w pięść ręka przybysza wysunęła się powoli w jego kierunku, dowódca patrolu poczuł się dziwnie. Jakąż to broń można ukryć w dłoni? Mimo to jego obowiązkiem było odebranie przedmiotu i zamierzał tego obowiązku dopełnić. Gdy jednak na jego dłoni wylądowało truchło szerszenia jego zdumienie nie miało granic. Tym bardziej, że mimo obrzydzenia i podświadomego starchu, wedle prawa musiał zachować ten... obiekt.
- Prowadźcie Panowie. - rzeczowo powiedział aresztowany.
- Kurwa! - zawył nagle dowódca, trzymając się za zaciśniętą pięść.
Spod kaptura skrywającego twarz Verminasa, dobiegło zduszone parsknięcie. Użądlenia szerszeni są naprawdę bolesne.
Przedstawienie musi trwać.
===============================================
Żeby nie było później niedomówień. Tkesty pisane kursywą nie są dialogami a jedynie projekcjami tego co Verminas myśli.
Edit: dokonałem zmian w sposobie edycji tekstu aby ujednolicić system z Sadamem.
Religion is like a penis. It's fine to have one and it's fine to be proud of it, but please don't whip it out in public and start waving it around... and PLEASE don't try to shove it down my child's throat.
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Hektor uważnie przyjrzał się postaci w mroku.
- Prawda, elfie.
Odpowiedział krótko i milczał przez kolejną chwilę. Spróbował dobrze obejrzeć całą postać, lecz nie dojrzał niczego, poza tym co rzuciło mu się na pierwszy rzut oka.
- Oklaski są tu niepotrzebne. Głupcom i przestępcom należy się topór i tyle. A jeśli chodzi o pracę, to... Cóż, sam już nie wiem... Jeśli jak pan mówi, że to nic naruszającego mą godność, to myślę, że się skuszę. A teraz proszę wyjść z cienia, nie lubię patrzeć na kogoś nie widząc jego twarzy...
- Prawda, elfie.
Odpowiedział krótko i milczał przez kolejną chwilę. Spróbował dobrze obejrzeć całą postać, lecz nie dojrzał niczego, poza tym co rzuciło mu się na pierwszy rzut oka.
- Oklaski są tu niepotrzebne. Głupcom i przestępcom należy się topór i tyle. A jeśli chodzi o pracę, to... Cóż, sam już nie wiem... Jeśli jak pan mówi, że to nic naruszającego mą godność, to myślę, że się skuszę. A teraz proszę wyjść z cienia, nie lubię patrzeć na kogoś nie widząc jego twarzy...
- ^sadam
- Katowski No. 666
- Posty: 795
- Rejestracja: 05 wrz 2008, 15:20
- Lokalizacja: Ułan Bator!
- Kontakt:
Re: "Po drugiej stronie lustra"
...natomiast wiara w siebie i we własne siły pozwoli nam na pojednanie duszy i ciała! - mężczyzna był w prawdziwym amoku, w swoim żywiole, wykrzykiwał słowa z taką euforią, że[...Proszę...] prawie nie zauważył niepozornej osóbki która kierowała swoje słowa własnie do niego..
- Bądźmy niczym rzeka, która.. - przerwał momentalnie, zamarł w zdobywczej pozycji, z lewą dłonią położoną na sercu, z prawą zaś wzniesioną ku niebu. Rozejrzał się, w lewo.. w prawo.. znów w lewo.. i.. dopiero teraz skupił swój wzrok na krasnoludce.
- Proszę.. - powtórzyła
Jednak! Nie strzępię mego języka nadaremno, wiedziałem.. upór przynosi efekty.. - pomyślał mówca, po czym wyprężył się jak struna, zeskoczył ze skrzynki tuż obok krasnoludzkiej kobiety. Spojrzał jej prosto w oczy , ta aż lekko się zaczerwieniła i spuściła wzrok..
- Hmm, czysta i niewinna dusza lecz wyczuwa się brak pewności siebie, myślę, że nada się na początek, choć nie taki jest mój cel. Jestem przecież.. wybrany.. może to jest moja droga do doskonałości, akcja i reakcja, przyczyna i skutek, nie bez powodu ona się tu znalazła.. ciekawe na jaką próbę ona mnie wystawi, takk..
Stali tak, w milczeniu parę ładnych chwil, po czym mężczyzna odważył się w końcu zagaić:
- Witaj, piękna Pani, cóż taka niewinna osoba robi w takim plugawym, pełnym mętów miejscu jak to? Twe miejsce jest gdzie indziej.. - spojrzał na nią jeszcze raz przenikliwym wzrokiem, wnikliwie analizując
Pozwól Pani, że się przedstawię..- błyskawicznym ruchem przykląkł na jedno kolano, ujął swoją dłonią jej maleńką dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek.
- Me imie Xan'Hart - wyszeptał. Wstał, nie puszczając jej dłoni
- Rad jestem, że mogę Ci pomóc, o niezmierzona ma radość, gdy widzę kogoś zaiteresowanego mymi słowami, postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy byś mogła lepiej zrozumieć to co pragnę przekazać.
Zamyślił się, spojrzał w niebo, po czym energicznie potrząsnął głową..
- Emm... a szanownej Pani jak na imię, jeśli wolno zapytać?
========
dialogi
myśli
Sądzę, że lepiej jest dialogi pisać z pogrubieniem..
- Bądźmy niczym rzeka, która.. - przerwał momentalnie, zamarł w zdobywczej pozycji, z lewą dłonią położoną na sercu, z prawą zaś wzniesioną ku niebu. Rozejrzał się, w lewo.. w prawo.. znów w lewo.. i.. dopiero teraz skupił swój wzrok na krasnoludce.
- Proszę.. - powtórzyła
Jednak! Nie strzępię mego języka nadaremno, wiedziałem.. upór przynosi efekty.. - pomyślał mówca, po czym wyprężył się jak struna, zeskoczył ze skrzynki tuż obok krasnoludzkiej kobiety. Spojrzał jej prosto w oczy , ta aż lekko się zaczerwieniła i spuściła wzrok..
- Hmm, czysta i niewinna dusza lecz wyczuwa się brak pewności siebie, myślę, że nada się na początek, choć nie taki jest mój cel. Jestem przecież.. wybrany.. może to jest moja droga do doskonałości, akcja i reakcja, przyczyna i skutek, nie bez powodu ona się tu znalazła.. ciekawe na jaką próbę ona mnie wystawi, takk..
Stali tak, w milczeniu parę ładnych chwil, po czym mężczyzna odważył się w końcu zagaić:
- Witaj, piękna Pani, cóż taka niewinna osoba robi w takim plugawym, pełnym mętów miejscu jak to? Twe miejsce jest gdzie indziej.. - spojrzał na nią jeszcze raz przenikliwym wzrokiem, wnikliwie analizując
Pozwól Pani, że się przedstawię..- błyskawicznym ruchem przykląkł na jedno kolano, ujął swoją dłonią jej maleńką dłoń, po czym złożył na niej delikatny pocałunek.
- Me imie Xan'Hart - wyszeptał. Wstał, nie puszczając jej dłoni
- Rad jestem, że mogę Ci pomóc, o niezmierzona ma radość, gdy widzę kogoś zaiteresowanego mymi słowami, postaram się zrobić wszystko co w mojej mocy byś mogła lepiej zrozumieć to co pragnę przekazać.
Zamyślił się, spojrzał w niebo, po czym energicznie potrząsnął głową..
- Emm... a szanownej Pani jak na imię, jeśli wolno zapytać?
========
dialogi
myśli
Sądzę, że lepiej jest dialogi pisać z pogrubieniem..
Re: "Po drugiej stronie lustra"
Delikatny powiew morskiego powietrza smagał moje nagie ciało. Jego ręce były jak ogień. Dotyk smukłych palców rozpalał, ciało wodził na smyczy zmysły, gnębił dusze. Oczy błękitne jak głębia oceanu wpatrywały się we mnie. Czekały na znak mego ciała. Na Impuls. I był. Szybko nadszedł. Przepłynął energią od czubeczka palców po końcówki włosów. Me ciało rozświetliła karma, czerwona z namiętności. ….
Natarczywe pukanie wyrwało umysł ze snu. Brudne, odrapane ściany pokoju, karaluch przygwożdżony sztyletem, porozrzucane ubranie tak, to ta zapadła dziura. Raj znikł. Raju nie ma.
Zabije tego co pozbawił mnie raju, kimkolwiek jest i cokolwiek chce.
-Czego…. Jestem zajęta… aa to ty wejdź.
Zalotnie siadam opierając ręce o kant łóżka. hmmmm. Kiedyś tego biedaka doprowadze tym do zawału serca. Trudno. Taki ich los. Muszą wiedzieć kto światem rządzi.
-No co tam masz kochaniutki?? Oj przepraszam już czmycham się przyodziać.
Powoli gibko prężąc ciało zakładam tunikę.
-hmmm. Bilecik. Interesujący. I nie ma imienia. Chętnie więc poznam. Zejdę oczywiście. Dziekuję za kwiaty.
Szybkim zwinnym ruchem dopadam do spoconego czółka karczmarza, Stając na jednej nodze i łapiąc oburącz oszołomiona przyzwoitą gębę karczmarzyny daje dziecięcego całusa w czoło.
-Wiec zejde .
Natarczywe pukanie wyrwało umysł ze snu. Brudne, odrapane ściany pokoju, karaluch przygwożdżony sztyletem, porozrzucane ubranie tak, to ta zapadła dziura. Raj znikł. Raju nie ma.
Zabije tego co pozbawił mnie raju, kimkolwiek jest i cokolwiek chce.
-Czego…. Jestem zajęta… aa to ty wejdź.
Zalotnie siadam opierając ręce o kant łóżka. hmmmm. Kiedyś tego biedaka doprowadze tym do zawału serca. Trudno. Taki ich los. Muszą wiedzieć kto światem rządzi.
-No co tam masz kochaniutki?? Oj przepraszam już czmycham się przyodziać.
Powoli gibko prężąc ciało zakładam tunikę.
-hmmm. Bilecik. Interesujący. I nie ma imienia. Chętnie więc poznam. Zejdę oczywiście. Dziekuję za kwiaty.
Szybkim zwinnym ruchem dopadam do spoconego czółka karczmarza, Stając na jednej nodze i łapiąc oburącz oszołomiona przyzwoitą gębę karczmarzyny daje dziecięcego całusa w czoło.
-Wiec zejde .