Strona 1 z 1

Ostatnia Gospoda

: 06 maja 2020, 18:33
autor: ania
Ostatnia Gospoda, czyli historia o tym, że czasem nie trzeba walczyć, aby wygrać...

Po heroicznym zwycięstwie, że odnieśliśmy nad Eleganckim Złodziejem, oraz przemiłej pogawędce, którą odbyliśmy z nim przy ognisku, pożegnaliśmy się z nim i udali w dalszą drogę. Następnego dnia dotarliśmy do osady o nazwie Ostatnia Gospoda... Jej mieszkańcy i ich dobroć na pewno długo zostaną w naszej pamięci... Ale od początku..

Zaczęło się jeszcze przed bramami osady od naszego zdziwienia - ilość psów pasterskich dorównywała ilości Dawców Imion, których mijaliśmy! Psy były dość duże, bardzo dobrze wytresowane i... Każdy z nich lgnął do Caalsi... Wielce to zdziwiło naszych gospodarzy, no ale wtedy jeszcze nie pałali do nas taką sympatią, aby okazać te zdziwienie zbyt śmiało... Jeden z nich wskazał nam gospodę, gdzie mieliśmy pytać o miejsce na nocleg... Na miejscu, jak zwykle, chciałam pokazać właścicielowi, że nie z byle jakimi pierwszymi Adeptami ma do czynienia, płacąc złotem za strawę i nocleg, ale okazało się, że nie mam swojej sakiewki! Nie było jej przy pasie ani przy sakwach na koniu, no zniknęła... Jakby ją wiatr (lub wietrzniak) porwał... Caalsi chciała poprosić tych zacnych górali, aby pomogli nam szukać mojej sakiewki, ale została opacznie zrozumiana i już miało zrobić się nieprzyjemnie, gdy wpadłam na pomysł, aby zarobić na nocleg i jedzenie. Skoro nie mogłam za nie zapłacić, to chociaż mogłam umilić naszym drogim gospodarzom wieczór, za co, miałam nadzieję, odwdzięczą się chociaż napitkiem jakowym... Jak postanowiłam, tak zrobiłam, wyszłam na środek gospody i donośnym głosem oznajmiłam wszystkim obecnym jaki to zły los mnie spotkał, że nie mam swej sakiewki i niestety nie mam środków aby zapłacić za swój nocleg... Ale liczę na ich wrażliwość na dobrą muzykę, więc - graj muzyko! I zaczęłam śpiewać i podrywać do tańców to tego to tamtego! (Ja też tam byłem! ~Xino) Nie myliłam się co do ich wrażliwości ani gościnności, dostaliśmy pokój, dostaliśmy jadło i najważniejszy chyba dowód sympatii ludzi gór - starą kurwicę. Och, co to była za kurtyzana mocna! Powaliła w trymiga naszego wietrzniaka, którego lot nagle zaczął być niebezpiecznie krzywy, żeby zaraz zmusić go do awaryjnego lądowania pod szynkwasem... Na szczęście wasza skromna fechmistrzyni okazała się mieć lepszą głowę do góralskich alkoholi i dzielnie dotrzymywała kroku zarówno w tańcu jak i w napitku miejscowym!
Zaiste, wspaniała to była noc, która jednakże nie tylko zabawie służyła, jak się okazało. Dzięki sympatii, którą nasza drużyna zyskała w oczach mieszkańców, udało się w zamian za nasze konie juczne zdobyć ekwipunek wartością przewyższający wartość owych koni kilkukrotnie!

Do tego, Xino wszedł w posiadanie przepięknych malunków kwiatów górskich na twarzy, o których chętnie opowiada zapytany lub nie... A nade wszystko, starszyzna osady, w zamian za naszą dobroć i w dowód sympatii, powiedziała nam o człowieku, który był u nich parę dni wcześniej i kazał bacznie nas obserwować i wszystkie o nas szczegóły jemu przekazać, za co odwdzięczyć się chciał 20 złotymi monetami... Oj, wielce komuś misja nasza nie w smak, oj wielce.... Ale dzięki otrzymanemu kolejnemu ostrzeżeniu, wiemy już, że niebezpieczeństwo może czyhać na nas za każdym krzakiem, więc dalsza droga z pewnością będzie bardzo ciekawa!

Re: Ostatnia Gospoda

: 06 maja 2020, 18:34
autor: Muffin
Drogi Mistrzu Hieronimie!
Jak zapewne sobie zdajesz sprawę z tego, że przedstawiciele mej rasy niezbyt chętnie spisują takie jak ta, czcze notatki ze swych wypraw. Ale to akurat zrobię ponieważ chyba nam nie uwierzysz… Piszę te słowa rankiem, siódmego dnia naszej podróży…

Przede wszystkim po wyjeździe z Ostatniej Gospody i otrzymaniu ostrzeżenia od mieszkających tam autochtonów byliśmy bardzo ostrożni. Caalsi pomagała nam rozbijać obóz tak, by nie był zbytnio widoczny z traktu, ja przygotowywałem pułapki… ogólnie cała drużyna coś robiła, tylko ten Ksenomanta, uczeń twego przyjaciela był taki jakiś smętny. Najwyraźniej brak mu wesołości i szczęścia w życiu.
Początek wyprawy w Góry Kaukawskie był przyjemny, staraliśmy się zacierać nasze ślady, lub przynajmniej wybierać drogę, dzięki której byłoby ich mniej. I wtedy nadeszła ta pamiętna noc.

W nocy budzi mnie ten smęt, Ksenomanta w sensie, mówiąc że ktoś idzie w kierunku naszego obozowiska. Bez zastanowienia bohatersko i bezszelestnie wyleciałem na zwiad. Byłem niewidoczny dla tych istot. Niestety nawet dla mnie było tam zbyt ciemno, widziałem tylko ich zarysy, wyciągnąłem miecz nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Kiedy wyszły bardziej w kierunku naszego ognia, okazało się, że na nasz obóz napadły takie wieeelkie góry mięsa. Pierwszy raz widziałem takie istoty! Były nieco głupie, ale okazali się być bardzo miłymi kompanami! Zjedliśmy bardzo dobrą strawę, a nawet chyba nauczyliśmy ich co to jest gotowanie! No, w porządku, Mirael im pokazała co to jest gotowanie. Właśnie! Taki największy z nich, podchodzi w pewnym momencie do naszej pięknej Elfki, kładzie jej swoją wielką dłoń na głowie, i zaczął tak śmiesznie nią kręcić. Oczywiście, nie tak, aby skręcić jej kark, tylko tak na boki. Oni pokazali nam coś w rodzaju swojego powitalnego gestu. Ale wracając do głównego wątku… O! Zanim jeszcze dotarliśmy na miejsce to widziałem taką wielką kupę głazików. Myślałem, że to nagrobek, ale był na takim… urwisku, albo takiej skarpie, w każdym razie wyżej niż trakt, którym podążaliśmy, dopiero później zorientowałem się, że to była amunicja dla tych ogrów, rzucali nimi, rozumiesz Mistrzu? Właśnie, bo mówię, że Ogry, moi drodzy kompani właśnie uświadomili mnie, że to są ogry kiedy je zobaczyliśmy. Kiedyś, przed Pogromem, byli chyba normalnymi Dawcami Imion, ale duża ilość magii ich wypaczyła. Współczuję im bardzo, bo wydają się być naprawdę w porządku. Potem jak już nauczyliśmy je gotowania, to Caalsi pokazała im jak się rozpala ogień i dali JEJ taki duży złoty samorodek. A to ja jej powiedziałem, żeby ich nauczyła jako Władczyni Zwierząt! Powiedziała, że się podzieli, ale ja tam nie wiem, może dam jej cenny dar, który może dawać innym moja Dyscyplina. No i te właśnie przygłupie (ale bardzo miłe!) kupy mięcha powiedziały nam, że na naszej drodze spotkamy większą ilość Trolli Jaskiniowych (wskazali na naszego Togula i pokazali, że większy, głupszy i generalnie taki buuu zły i Smęt zorientował się, że to właśnie prawdopodobnie o nie chodzi. Na coś się w sumie przydał.). Te trolle to też jakiś tutejszy rarytas, a z tego co wiem, to niewielu, którzy je widzieli przeżyli by o tym opowiedzieć! Ja, Xino będę jednym z tych Dawców Imion, Pasje mnie w tym wesprą! Mirael pouczyła ich Taktyki, coś chyba ustaliliśmy i to będzie ogólna korzyść i dla nas i dla naszych nowych kompanów, bo z tego co zrozumieliśmy, to tamte trolle to ich nawet zjeść potrafią! A to nie jest miłe, żeby robić coś takiego takim istotom!

Opowiem Ci o tym co tam zastaniemy kiedy się zobaczymy Mistrzu Hieronimie! Niech Pasje nad nami czuwają. Za chwilę wyruszamy na spotkanie przeznaczenia!

Re: Ostatnia Gospoda

: 06 maja 2020, 18:35
autor: Muffin
Byliśmy w wąwozie, rozbiliśmy mały obóz wraz z naszymi nowymi kompanami (Tak, mam na myśli Ogry), kiedy Togul wpadł na pomysł, aby pójść do Trolli i z nimi negocjować o nasze przejście. Starałem się wyperswadować mu, że źle robi i to bardzo niebezpieczne, ale nie chciał mnie posłuchać mówiąc, że mam „mały móżdżek”. Za to co powiedział, to kiedy tylko opuścił obóz poprzestawiałem mu wszystko do innych sakiewek, przegródek, pomieszałem buteleczki i tego typu sprawy. Chciałem powiedzieć mu jak się zorientuje „Czyżbyś miał na tyle mały móżdżek i nie pamiętasz gdzie zostawiłeś swoje rzeczy Togulu, przyjacielu?”, ale niestety nawet się nie odezwał słowem kiedy to zauważył i nie było akurat okazji na wtrącenie tak błyskotliwej riposty.

W każdym razie jeszcze zanim to zauważył i nastała cała ta sytuacja. Spotkałem k’stulaami! Całe moje krótkie życie tylko słyszałem o tych przedziwnych Dawcach Imion, ale nigdy takiego nie widziałem na własne oczy! A tu się okazało, że bardzo prawdopodobnym jest, że będę z nią podróżował! Nawet sobie nie wyobrażasz jakie było moje zdziwienie kiedy ją zobaczyłem. Nie mogłem oderwać wzroku od kogoś, kto nie jest kooweesh! W końcu ktoś, kto nie jest tak przywiązany do ziemi jak reszta mojej drużyny!

Z początku spostrzegła ją Caalsi, z jej opisu od razu pomyślałem, że to Espagra. To strasznie niebezpieczne stworzenie i poszliśmy we dwoje aby to sprawdzić, podleciałem do miejsca gdzie domniemana espagra wylądowała, ale okazało się, że nie jest to zwierzę, a T’skrang z gatunku K’stulaami! Podleciałem do niej starając się nie wyglądać jakbym się jej specjalnie bardzo przyglądał. Ona wylądowała, nie tak pięknie i z gracją jak ja ale nie ujmuję jej niczego, a ja obok niej. Porozmawialiśmy chwilę, przedstawiliśmy się sobie i przyprowadziłem ją do obozu. I właśnie chwilę później Togul poszedł do wąwozu i straciliśmy go z oczu. A ja zająłem się tym co należało zrobić w danym momencie. Czyli narobiłem mu bajzlu w sakwach.

Porozmawialiśmy jeszcze trochę ze sobą. A ja w międzyczasie wpadłem na pewien pomysł! Co jeśli te trolle mają jakiegoś wodza i jego wystarczy pokonać by przejść dalej? Coś w rodzaju honorowego pojedynku. Jak już wrócił (Nasz Togul oczywiście) okazało się, że jest w samej skórzni i przepasce biodrowej (myślałem, że nie zdołam powstrzymać śmiechu). Trolle zabrały mu jego szatę. Właściwie nie powiedział dlaczego, ale raczej na pewno dlatego, żeby dali mu odejść w spokoju. I właśnie wtedy stała się rzecz straszna… Doszliśmy do wniosku, że Mirael musi walczyć, ale nie była na to zbytnio chętna. Wtedy ja stwierdziłem, że jeśli nie czuje się na siłach to ja mogę spróbować za nią. Spojrzała tylko na mnie z politowaniem. Wyzwałem ją wtedy na pojedynek szermierczy. Złodziej kontra Fechmistrzyni. Zastanawiasz się pewnie dlaczego postanowiłem zrobić coś takiego? Odpowiem prosto. Poczułem, że moja duma została urażona, to najważniejszy powód. Innym jest to, że nigdy nie mierzyłem się z Fechmistrzem. Zaatakowałem Mirael z zaskoczenia, ciąłem lecąc jak błyskawica, lecz to było za mało. Fechmistrzyni zręczną ripostą skontrowała mój atak i wyprowadziła własny. Porządnie tym ciosem oberwałem, spróbowałem zaatakować raz jeszcze lecz zostałem rozbrojony. Przyjąłem porażkę, podniosłem mą broń i poszedłem do ogniska. Wypiłem jeden z moich eliksirów zdrowienia, poczułem się lekko lepiej. Podeszła do mnie Mirael proponując mi, że pouczy mnie szermierki. Uśmiechnąłem się delikatnie i zgodziłem się, ale nie chciałem żeby teraz ktoś mi przeszkadzał. Poleciałem również do lasu pokontemplować dłuższą chwilę. Gdy wróciłem, zauważyłem, że nasza elfka szykuje się już do walki. Zdjąłem mój medalion z symbolem Jaspree i antracytem z szyi, podleciałem do niej bez słowa, ukłoniłem się wyrażając swój podziw dla niej i oddałem jej medalion, by i moja Pasja była przy niej podczas tego ciężkiego pojedynku, który był przed nią.

Plan był prosty. Mirael miała pójść do walki z Powietrzną Zbroją od Togula i nasz smęt też miał coś zrobić, ale nie usłyszałem co dokładnie. Ja natomiast, przekradając się za linią wroga miałem przenieść nasze cenne pudełko na drugą stronę wąwozu. Będąc już w drodze usłyszałem, że przedstawienie się rozpoczęło. Obróciłem tylko głowę by zobaczyć niebywałą zwinność i umiejętności naszej Fechmistrzyni. Zwolniłem nieco, skradając się i obserwując całą sytuację. Finty, riposty i uniki, których dokonywała nasza Fechmistrzyni były zaprawdę godne podziwu. Zadała temu trollowemu wodzowi wiele ran, z których tryskała krew. Kiedy w jednej tylko chwili, chyba riposta nie udała się tak jak miała się udać. Mirael dostała potężny cios młotem od tej wielkiej góry mięcha. Runęła kilka metrów do tyłu (nie wypuszczając z dłoni rapiera) i uderzyła plecami o skały. Troll wyskoczył i zrobił ogromny zamach do tyłu swoim młotem. Już miałem tam lecieć i chrzanić ten transport, życie mojej towarzyszki było ważniejsze, ale wtem patrzę, jednym tylko błyskawicznym ruchem ręki (który niestety boleśnie odbił się również na mnie) wyjęła swój lotny sztylet, rzuciła go i wbiła aż po rękojeść w oczodole tego wielkiego monstrum. Odetchnąłem z ulgą i już miałem lecieć dalej, kiedy patrzę, a ten wielkolud się podnosi! Bez zastanowienia, jak strzała ruszyłem pędem w tamtym kierunku już z mieczem w ręku. Jednym ciosem z rozpędu rozpłatałem połowę szyi tej istoty. Później się okazało, że to ten smęt ksenomanta po prostu kontrolował jego szkielet. To było jego zadanie, wtedy dopiero sobie przypomniałem. Ksenomanta podszedł do niego, tamten klęknął, elf położył mu dłoń na głowię i kazał jego szyi skręcić się tak że jakby ten troll żył to mógłby patrzeć uciekając czy nikt go nie goni. W każdym razie, Mirael przeżyła, zemdlała ale przeżyła. Wyciągnąłem jej sztylet z oczodołu, wyczyściłem go i schowałem tam skąd go wyciągnęła. Ksenomanta chyba zabrał oko tego trolla, bleh. Ruszyliśmy przez wąwóz dalej, cały czas nie mogłem oderwać wzroku od naszej elfki, byłem pod głębokim wrażeniem tego co zrobiła. Później, kawałek drogi dalej jak rozbiliśmy obóz starałem się dbać o nią jak mogłem i byłem pierwszą osobą, którą ujrzała po odzyskaniu przytomności. Uśmiechnąłem się do niej i odpowiedziałem na wszystkie jej pytania. Niedługo, kiedy odpoczniemy będziemy ruszali dalej. Teraz na drodze mamy chyba jakąś faktorię handlową!

Re: Ostatnia Gospoda

: 11 maja 2020, 19:18
autor: Gulczas
7 dzień podróży kompanii Wiecznej Róży
Góry Kaukawskie
Dzisiejszego dnia po rozbiciu obozu przy wejściu do wąwozu zamieszkałego przez klan trolli jaskiniowych, nasza kompania prowadziła debatę na temat co powinniśmy uczynić żeby przejść przez wąwóz bez utraty żadnego członka. Po krótkiej wymianie zdań z Xino postanowiłem samemu udać się do wąwozu ażeby nawiązać kontakt z wodzem klanu. W tym czasie Lethanavir i Mirael udali się na krótki spacer a Calssi i Xino ruszyli tropem czegoś co ujrzeli na nieboskłonie i uznali za espagrę. Zauważywszy pierwszą z jaskiń spróbowałem nawiązać kontakt w moim ojczystym języku, ażeby zyskać atencję innych trolli. Po krótkich i mało wartościowych pertraktacjach z wodzem klanu, w których ustaliłem że przyprowadzimy im bandę ogrów, które z nami podróżowały, jako posiłek w zamian za to iż my zdołamy przejść bez uszczerbku na zdrowiu. Oczywiście nie był bym godzien nazywania się Adeptem gdybym naprawdę postąpił w taki sposób i naprawdę doprowadził do takiego mordu. Chciałem zbadać sytuację i przeanalizować wszystkie możliwe wyjścia. W tym czasie Złodziej i Władczyni Zwierząt idąc tropem domniemanej Espagry, odnaleźli samotnie podróżująca przedstawicielkę rzadkiego gatunku T'skarangów K'stulaami o imieniu B'lanka. Ja powróciwszy to obozu bez swej szaty, która oddałem pod zastaw jako gwarant mojego powrotu do wąwozu, przedstawiłem sytuację moim towarzyszą i B'lance, która chyba zamierza dołączyć do tej chwalebnej misji, i objaśniłem swój pogląd na całą sprawę. Wietrzniak Xino wpadł na taki sam pomysł jaki ja miałem w głowie od początku "negocjacji", co pokazuje że potrafi wymyślić coś wspaniałego. Najlepszym wyjściem było wyzwanie wodza na pojedynek, lecz przy jego posturze było to tylko i wyłącznie samobójstwo. Mirael po tym jaki dała pokaz swoich umiejętności przy ataku Xino, została jednogłośnie wytypowana na godną podjęcia tego ryzyka, gdyż to na jej barakach wtedy spoczywał by los całej naszej wyprawy. Po zebraniu obozu i pożegnaniu ogrów wyruszyliśmy w końcu do siedliska trolli. Mirael postanowiła stanąć do walki. Sam pojedynek był iście cudowny, nasza fechmistrzyni poraz kolejny pokazał kunszt swego rzemiosła. Wódz padł po tym jak elfka ostatkiem sił wykonała piękny i bardzo precyzyjny rzut sztyletem prosto w gałkę oczną potwora, który leciał na nią z ogromnym dwuręcznym młotem. Ksenomanta swym tańcem kości uratował Mirael spod cielska trolla. Gdy złapałem elfkę okazało się że wódz jeszcze powstał i heroiczny Xino przeciął mu gardziel. Później okazało się że był to tylko i wyłącznie chory teatrzyk naszego Lethanavira. Ta walka przysporzy naszej fechmistrzyni wiele sławy, ponieważ mało kto mógłby stanąć w szranki z tak potężna bestią i wyjść z tego żywym.

Re: Ostatnia Gospoda

: 13 maja 2020, 18:37
autor: Muffin
Xino, Wietrzniak. Złodziej II Kręgu.
8 Dzień wyprawy.

Tak jak myślałem. Niedługo po tamtej walce wyszliśmy z Gór Kaukawskich. Od czasu feralnego pojedynku podróżuję wraz z Mirael na jej wierzchowcu. Polubiłem bardzo jej towarzystwo i lekcje, których zaczęła mi udzielać. Czuję, że umiejętności szermiercze, które szkolę dzięki niej mogą mi się bardzo przydać. Będę mógł polegać bardziej na sobie i tych umiejętnościach, które mam i posiądę, niż na moich kompanach. Pasuje mi to.
Będąc już na krańcu Gór zobaczylyśmy faktycznie sporą faktorię położoną pomiędzy Górami Kaukawskimi a Górami… jakimiś tam. Nie pamiętam nazwy. W każdym razie to nie tam mieliśmy iść więc po co pamiętać tę nazwę. Jak kiedyś będę miał tam iść to się jej nauczę. W każdym razie, schodząc z gór zobaczyliśmy jak w tym samym czasie do tejże faktorii wjeżdżają jacyś jeźdźcy na GRZMOTOROŻCACH! Już widywałem takie stworzenia w przeszłości (choćby ork strzegący wejścia do Przyczółka obok Parlainth siedział na okutym w zbroję grzmotorożcu), ale nadal jestem pod wrażeniem ich rozmiaru i majestatu.

Dojechaliśmy do bram w ostatniej chwili gdyż już tę bramę mieli zamykać tamtejsi… Strażnicy. Przy okazji poznaliśmy się pobieżnie i zapytaliśmy o jakiś zajazd. Polecili nam dwa, jeden to była karczma „Między Górami” (heh, co za błyskotliwa i trafna nazwa, co?) a drugi tam zajazd to nie pamiętam już jak się nazywał, ale to tę pierwszą karczmę wybraliśmy. Była obok stajenka, w której mogliśmy zostawić konie, ale przede wszystkim to przed nią stały tamte GRZMOTOROŻCE! Pozwoliłem moim kompanom zaprowadzić swoje konie do stajni, a sam podleciałem do tych zwierząt. Z bliska wyglądały jeszcze ciekawiej. A tak, z bliska. Podleciałem dość blisko. Były spokojne jak baranki! Nie wiem dlaczego inni Dawcy Imion mówią o nich, że to takie niebezpieczne zwierzaki. Chciałem je pogłaskać, ale w tym samym czasie Mirael weszła do karczmy więc poleciałem z nią. Nie było tam wielu Dawców, ale jak podeszliśmy do szynkwasu zamawiając jedzenie i napitek, to wraz z naszą piękną elfką spostrzegliśmy pustą scenę… Spojrzeliśmy po sobie porozumiewawczo, ale niestety z planów zrobienia tutaj hulanki nic nie wyszło. Za to poznaliśmy pewnego T’skranga, który był kupcem o bardzo długim nazwisku z kompanii o równie długiej i niemożliwej do wymówienia nazwie. Miał ze sobą jakąś obstawę, musiał być kimś ważnym i co ważniejsze miał na szacie naszyte piękne guzy z drogocennych kamieni. Był takim bucem dla swoich ochroniaży, czy podopiecznych i tak się do nich nieprzyjemnie odzywał, że postanowiłem mu podarować dar mojej Dyscypliny odcinając mu dwie piękne guzy z rękawa (bądź co bądź, przydały się bo kupiłem sobie za nie 2 mikstury zdrowienia!).

W międzyczasie z tego co widziałem to do naszych pozostałych kompanów… a, właśnie bo ten T’skrang. No to my z nim siedzieliśmy bo opowiadaliśmy mu historie z naszej podróży, oczywiście nie zdradzając celu. Byłem przy tym ja, Mirael oraz Caalsi. No, to w międzyczasie do naszych kompanów dosiadł się chyba jakiś ork i z nim właśnie rozmawiali. Ale później nasza Władczyni Zwierząt zorientowała się, że oni gdzieś zniknęli. Wyszliśmy tedy z tej karczmy i zobaczyliśmy, że na placyku stoi kilkunastu Orków, a nasi kompani są z jednym z nich i żywo dyskutują. Lethanavir dał nam znak by do nich podejść, co niezwłocznie zrobiliśmy. Wyszło na jaw, że Ci jeźdźcy mają na nas zlecenie i mają nam zabrać to co wieziemy. Ale podobno Lethanavir i Caalsi tak dobrze ich potraktowali i ich wierzchowce, że odeszli od planu z atakiem na nas i dlatego teraz się dogadujemy. Dali nam noc do namysłu co chcemy zrobić. No i ogólnie to nasz Smęt im powiedział wszystko, dokąd i po co zmierzamy i co wieziemy. Podobno „prawda za prawdę”. No ale już trudno…

W nocy wpadłem na pomysł, aby powiedzieć im o Mistrzu Hieronimie, że to dla niego wykonujemy to zadanie i to on nam może zagwarantować wejście i wyjście (BEZPIECZNE) z Krwawej Puszczy. I dowiedziałem się wtedy, że Ci co na nas teraz polują nazywają się „Jeźdźcami Tarotha”, obym dobrze pamiętał tę nazwę bo oni akurat się mogą przydać. No i oni nienawdzą Theran. I wtedy też pomyśleliśmy wspólnie (ale głównie ja pamiętałem), że ten wietrzniak, który im to zlecił to pracuje dla Towarzystwa Importowo-Eksportowego z Przyczółka, a oni są Therańczykami!

W międzyczasie, po naradach i przed snem poszedłem do karczmarza na dół, ponieważ miałem do niego nietypową prośbę. Poprosiłem go aby zamknął mnie w piwnicy. Chciałem w spokoju i ciemności wykonać mój Rytuał Karmiczny.

Rano sprawy potoczyły się szybko. Mamy Jeźdźcom przynieść jakąś Wodę Leczniczą ze źródeł z centrum Krwawej Puszczy. Powiedzieliśmy im również o tych Therańczykach. I teraz mamy wsparcie od około dwóch tysięcy tych jeźdźców rozsianych po całej Barsawii! Przypomniał mi się wtedy Sogora, mam nadzieję, że go jeszcze kiedyś spotkamy. Lethanavir dostał coś od ichniejszego ksenomanty i byliśmy już właściwie gotowi do drogi na bagna, tudzież moczary. Oby nikt się nie zmoczył! Tak zaczął się 9 dzień naszej wędrówki. I oby było tam miejsce na ćwiczenia.

A. Ci jeźdźcy nam jeszcze powiedzieli, żebyśmy uważali bo na bagnach mieszka podobno jakiś T’skrang, który jest jakimś potężnym Ksenomantą. Widziałem jak naszemu Smętowi zaświeciły się po tym oczy… Nie podoba mi się to wszystko, będzie trzeba na niego uważać. Mówię głównie o naszym Ksenomancie…

Re: Ostatnia Gospoda

: 25 maja 2020, 12:27
autor: ania
Posłuchajcie, miłe Panie i nadobni Panowie! Lub odwrotnie, wszak panie mogą być nadobne, a panowie mili – podobno…
Posłuchajcie historii o przygodach naszych, których to ostatnimi czasy nie szczędził nam los!
Ledwośmy się ze Żbikiem i jego kompanią rozstali ( co szczególnie trudne było dla Lethanavira, bo wielce sobie z ichniejszym ksenomantą przypadli do gustu) [Mirael lekko uśmiecha się w stronę elfa], gdy dalsza droga skierowała nas w stronę kolejnych niebezpieczeństw – musieliśmy przeprawić się przez bagniska wielkie, moczary przepotężne!
Droga z początku szła szybko, dzięki umiejętnościom Naszej kochanej Caalsi, jednakże zdradzieckie to tereny, owe moczary, oj zdradzieckie! Nagle ni z tego ni z owego Caalsi zaczęła się w nie zapadać i ogromny łut szczęścia tylko sprawił, że jednak udało jej się wydostać, a nam kontynuować podróż w niepomniejszonym gronie.
Wietrzniak jak zawsze ostatnio był nam zwiadem i, przyznać muszę, że wychodziło mu to coraz lepiej. W pewnej chwili zauważył dwójkę ludzi, których już już zaatakować miał…. Feluks! Wielki stwór, dwukrotnie większy niż zwykły lew, choć lwa najbardziej przypominający, przerażającą bestią był! Bez zastanowienia rzuciliśmy się wszyscy na pomoc tej dwójce! Władczyni zwierząt pierwsza, srogo pazurami jednak oberwała, mi udało się rzucić w niego sztyletem, co widać, że rozsierdziło zwierza i wręcz czułam jak rośnie w nim złość, złość skierowana na mnie! Wiedziałam, że to właśnie ja będę celem jego następnego ataku! Szykowałam się wewnętrznie do walki, gdy wtem! [Mirael podnosi się szybkim ruchem, podnosi rękę, zamiera na chwilę… i błyskawicznie opuszcza rękę w dół, uderzając z łoskotem w stół] wtem z nieba jak błyskawica nadleciał Xino, machając swoimi skrzydełkami z oszałamiającą prędkością! Uderzył z zaskoczenia stwora, tak szybko i skutecznie, że nawet ja nie zauważyłam ciosu i momentu śmierci potwora! Zaiste, prawdą jak widać jest stwierdzenie, że po uczniach Mistrza się poznaje – bo musicie wiedzieć szanowni panowie, że lekcje z władania bronią kochanemu Wietrzniakowi udzielam właśnie ja…[Mirael siada z powrotem na ławie, głową wskazuje na karczmarza, prosząc o dolewkę miodu, upija dużego łyka i kontynuuje opowieść]
Tak oto zakończył się żywot owego przerośniętego lwa… Ludzie przez nas uratowani, jak się okazało, w okolicznej wiosce mieszkają, i błogosławili nam za uratowanie życia, zapraszając do siebie na odpoczynek. Zaproszenie przyjęliśmy, po części z powodu Caalsi, która zdecydowanie potrzebowała odpoczynku po walce z Feluksem. Podczas gdy B’lanka zabawiała wieśniaków rozmową i magicznymi sztuczkami, ja wraz z Lethanavirem oraz Xino oglądaliśmy ciało potwora – musicie bowiem wiedzieć, że czasem oczy, kły lub inne wnętrzności stanowią nie lada trofeum dla takich adeptów jak my… Ksenomanta dodatkowo, jak się okazało, postanowił wprawić się w rzucaniu czaru, który chyba jest jego ulubionym ostatnimi czasy – gdyż martwe zwierzę najpierw zaczęło ruszać szczęką, która szybko mu odpadła, a następnie zaczęło podnosić się i powoli kroczyć obok Lethanavira! [Mirael zrobiła dramatyczną pauzę] Niewiele myśląc, wskoczyłam na grzbiet tej istoty, wyciągnęłam rapier i udawałam, że prowadzę wielką armię żołnierzy ku bitwie, na cześć i chwałę i wieczną sławę! Zaiste, wspaniały to był widok, zwłaszcza gdy nasza iluzjonistka dodała wokół mej głowy świecące i migające fajerwerki! Wyglądałam jak prawdziwa dowódczyni! Tylko Xino z jakiegoś powodu nie chciał podjąć mojej wizji, i zamiast kroczyć dumnie jak bohater u mego boku, zaczął uciekać… No, ale któż ich tam wie, tych wietrzniaków, co im w głowach siedzi, prawda? [Mirael podnosi kufel, rozgląda się po słuchaczach, którzy zgodnie kiwają głowami]
No a potem również Togul postawił swoje czary poćwiczyć, przez co Lethanavir stracił równowagę, a tym samym panowanie nad ciałem potwora, co dla mnie było ostatecznym sygnałem, że pora ruszać w drogę.
Dzięki wskazówkom wieśniaków sprawnie meandrowaliśmy między kolejnymi błotnistymi jeziorami, gdy nagle Lethanavir odbił bez słowa w bok. Okazało się, że całkiem niedaleko, jakieś 2 klepsydry drogi od nas, rozbił się meteoryt! Nie mogliśmy przejść obojętnie wobec takiego zjawiska! Krater, który ukazał się naszym oczom, był OGROMNY [Mirael zatacza rękami potężny okrąg], a w samym jego środku, jakieś 3 stajania w dół, zauważyliśmy małą – małą w porównaniu do krateru, bo tylko o dwumetrowej średnicy – białą kulę. Czym prędzej udaliśmy się w dół, co było niełatwym zadaniem, bo gorąco tam było strasznie, a i pyłu dużo. Kula z bliska jeszcze dziwniejsza się wydała, połyskiwała perliście od środka… Znalazłam długi kij, żeby spróbować jej kijem dotknąć… [Mirael ściszyła głos, zrobiła pauzę, wyciągnęła przed siebie rękę]…gdy tylko to uczyniłam, kula eksplodowała [Mirael otworzyła rękę i zaczęła mówić głośniej], a ze środka wybuchnęła w moim kierunku perłowa maź! Oblała mnie całą, czułam się jak zamoczona w oleju! Zanim jednak zdążyłam nawet pomyśleć, jak to zmyć, zdarzyły się dwie rzeczy.. Po pierwsze, Lethnavir stworzył wokół nas magiczny życia krąg, który miał nas chronić przed złem… Po drugie, na szczycie krateru pojawił się wilk – początkowo jeden, ale swoim zawodzeniem szybko przywołał większą ilość… Usłyszeliśmy grzmot…

Re: Ostatnia Gospoda

: 25 maja 2020, 13:00
autor: ania
Czy opowiadałam Wam kiedyś o pierwszym pocałunku z Waszym ojcem?
Posłuchajcie więc…

Dawno, dawno temu, podróżując ku Krwawej Puszczy, zawędrowaliśmy na bagna… Podróż nie była najbezpieczniejsza, ale wtedy byliśmy młodymi, dzielnymi adeptami, niczego się nie baliśmy, bo przecież wszystkim damy radę!
Aż pewnego dnia… On pierwszy zauważył spadający meteoryt, skierował się w jego stronę, a my wszyscy za nim… Krater, który to coś stworzyło był ogromny! Sama kula, która spadła z nieba też była duża, i taka piękna… Świeciła perłowym blaskiem, jakby żyła… Byłam wtedy naprawdę narwaną młodą elfką, ciekawiło mnie wszystko, więc – dotknęłam tego. Kijem chyba, albo ręką, nie pamiętam, nie jest to ważne już. Ale kula momentalnie wybuchła! Oblała mnie ta perłowa maź, pojawiły się burzowe wilki, zaczęły ją rozwalać, ja starałam się to z siebie zmyć jakkolwiek, rozebrałam się, wasz ojciec oddał mi swoją koszulę, potem pomógł wilkom zniszczyć TO COŚ…. Wydawało nam się, że to już koniec, że niebezpieczeństwo minęło…
Udaliśmy się do pobliskiej wioski, której mieszkańców wcześniej uratowaliśmy. Oni na naszą cześć wyprawili wielką ucztę, och, było cudownie! Bawiłam się jakby miało nie być jutra, i po części – tak właśnie się stało…
Obudziłam się w lesie nad jeziorem, był ranek. Nie pamiętałam jak się tam znalazłam, co się działo - ostatnie co pamiętałam, to jak bawię się w wiosce i tańczę. Był ranek, byłam sama... Nie, nie sama, obok mnie leżał mężczyzna, był na granicy życia i śmierci, próbowałam mu pomóc, opatrzyć go, ale bezskutecznie… Byłam sama, a co gorsza – rosło we mnie przekonanie, że to ja zabiłam tego mężczyznę! Byłam prawie pewna, że ta maź, która mnie oblała, naznaczyła mnie… Po nieudanej próbie wyrecytowania wiersza, moje podejrzenia zamieniły się w pewność… Co gorsza, czułam, jak w moim brzuchu zaczyna rosnąć dziecko horrora!
Och, dzieci, nigdy w życiu się tak nie bałam! I nigdy nie czułam się tak bezradna. Jedyne, co wiedziałam, to to, że muszę trzymać się z dala od moich bliskich, aby ich nie skrzywdzić… Bardzo szybko ułożyłam plan, napisałam do Waszego ojca list:

LETHANAVIR,
Bardzo się boję, siedzę obok człowieka, którego chyba zabiłam. Nie pamiętam tego, ale to jedyne wytłumaczenie, bo... Przed chwilą próbowałam wyrecytować wiesz, nie potrafię, a to znaczy, że... Nie, nie napiszę tego! Muszę z tym walczyć, nie mogę dopuścić żeby TO COŚ co teraz jest we mnie skrzywdziło kogoś ponownie... Żeby skrzywdziło Ciebie Was...Xino wczoraj na uczcie rozmawiał o potężnym ksenomancie, który mieszka na tych bagnach. Znajdę go i przekonam, żeby mi pomógł.
Mirael


I zaczęłam biec w stronę, gdzie – według mieszkańców wioski – mieszkał ksenomanta…
Przytomność odzyskałam, gdy biegłam z ogromną prędkością w stronę przeciwną – widziałam przed sobą zabudowania wioski. Nagle usłyszałam warczenie, znalazł mnie – a raczej nie mnie, a horrora we mnie - burzowy wilk, stworzenie, które żyje, aby niszczyć zło… Teraz to zło było we mnie… Musiałam go zabić zanim przywoła inne wilki, zanim one zniszczą horrora… I mnie…
Walcząc z nim nagle usłyszałam Xino, zaraz potem go też zobaczyłam… Krzyczałam, błagałam go, żeby się nie zbliżał, że nie chcę mu zrobić krzywdy, ale on nie słuchał. Mówił do mnie, nawet nie wiem co dokładnie, chyba chciał mnie uspokoić… A potem zobaczyłam, że jest z nim Lethanavir… Nie mogłam, nie mogłam ich skrzywdzić, powiedziałam do Xino, że moją jedyną nadzieją jest ksenomanta z bagien i muszę tam iść sama, bo to zbyt niebezpieczne dla nich i że bardzo ich przepraszam
Zaczęłam biec, oni zaczęli mnie gonić, ale byłam szybsza, wiedziałam, że nawet Xino mnie nie dogoni… Po chwili usłyszałam, jak Xino woła coś do Lethanavira, a sam odlatuje w inną stronę. Zatrzymałam się i błagalnym głosem krzyknęłam do Waszego ojca, żeby nie biegł za mną, że nie panuję nad sobą, ale nie posłuchał… Ze łzami w oczach zaczęłam biec dalej, czując, że psychicznie zaraz się rozsypię… Nagle potknęłam się na korzeniu i upadłam. Nie byłam w stanie się podnieść. Płakałam i targały mną dreszcze, byłam w rozsypce. Tak bardzo się bałam, o siebie, o niego… Słyszałam jak się zbliża, ale leżałam w pozycji embrionalnej łkając coraz ciszej…
Dopiero jego dotyk sprawił, że oprzytomniałam i błyskawicznie uskoczyłam. Nie mogłam pozwolić mu być zbyt blisko, miałam w głowie obraz mężczyzny, którego zabiłam, jedyne o czym myślałam, to że to mógł być on!
Przepraszam Was, dzieci, ale musicie poznać całą prawdę, to wszystko jest bardzo ważne dla historii…
Nie miałam siły uciekać… Lethanavir zaczął mówić do mnie uspokajając… Nie pamiętam jego słów, ale pamiętam jak się dzięki nim poczułam… Po raz pierwszy od parunastu godzin poczułam spokój. Gdy mnie objął, poddałam się, tak bardzo pragnęłam, aby ktoś się mną zaopiekował… Pierwszy raz w życiu okazałam przy kimś słabość… A potem mnie pocałował… tak bardzo chciałam się temu poddać, zapomnieć o ostatnich wydarzeniach, ale nie mogłam! Znów powróciły obrazy – martwego człowieka, braku kontroli. Odsunęłam się i znów zaczęłam być czujna. On zrozumiał, przecież widział co zrobiłam – co horror zrobił moim ciałem tamtemu mężczyźnie. Och, nigdy nie przestanę czuć wstydu na myśl o tamtej nocy… oraz na myśl, że Lethanavir wszystko to widział…
Stworzył krąg życia, do którego wszedł, abym miała pewność, że będzie bezpieczny, nawet jeśli TO COŚ przejmie kontrolę. Potem wymogłam na nim obietnicę, obietnicę, której – póki co – nie musiał spełniać… Czekaliśmy na resztę…
A w tym czasie w moim łonie rosło COŚ... Parę godzin później, głównie dzięki Waszemu ojcu, udało się to zniszczyć… Ale oboje zapłaciliśmy za to ogromną cenę…
Jego zapłatą była jego krew, moją – Wy… Bo widzicie dzieci, Wy…nigdy nie będziecie istnieć…