Świat według Buma
: 04 gru 2016, 20:32
O Żywocie Buma Słów Kilka
„Straszna straszność”
Wiem, że dawno nie zaglądałem do tego pamiętniczka. Jednak czuję, że niektóre zdarzenia i sytuacje powinny zostać przelane na papier. Bo widzicie moi mili, od mojego ostatniego wpisu robiłem, można powiedzieć, bardzo standardowe rzeczy. Latałem po Barsawii, dowiadywałem się, że gdzieś tam tam siam, ktoś robi komuś krzywdę i leciałem rozwiązać problem. Czasem był to horror, czasem łowcy niewolników (tfu) albo po prostu zwykła banda rozbójników. Do tej pory miałem możliwość rozwiązywać takie problemy w sposób doskonale mi znany, czyli walką. Obecnie jednak znajduję się w sytuacji, w której nie do końca się odnajduję, to po pierwsze. Po drugie…mam dziwne wrażenie, że ja i moi podopieczni, będziemy mieli nie lada problem by z tego całego bałaganu wyjść obronną ręką. W skrócie, pierwszy raz od dawna, boję się o własne życie i życie moich bliskich. Ale może od początku…
„Mierielownia - pierwsze spotkanie”
Leciałem właśnie z ważną misją, którą sam sobie wymyśliłem. Szukałem Ornithoptera alexandrae. To gatunek motylka, bardzo ładnego motylka. Tak sobie wymyśliłem, że jakbym wreszcie spotkał Królową Wietrzniaków to dobrze by było mieć ze sobą podarunek, a słoik tych pięknych stworzeń to doskonały prezent dla naszej Pani. Z tym, że nie wiedziałem gdzie szukać bo wszyscy specjaliści(tak przynajmniej lubią o sobie mówić) zapewniali mnie, że ich już nie ma, że wyginęły. Ale jednego widziałem na rysunku w książce i wiem, czuję to, że one gdzieś tam są i na mnie czekają. Więc sobie wymyśliłem, że żeby znaleźć motyle muszę najpierw znaleźć specjalistę z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiegoś partacza. Tyzdrin zawsze wszystko wiedział i ogólnie obyty był w wielu tematach, a tak poza tym to się trochę stęskniłem za dziadkiem. Więc postanowiłem go odszukać.
Leciałem gdzieś w okolicach gór Skolskich kiedy to usłyszałem Barona, mojego dobrego przyjaciela paprotkę. Tak, Baron to paproć, która myśli, mówi, ma nawet kilka talentów, no i siłą rzeczy zna chyba wszystkie przepisy kulinarne w Barsawii bo to paprotka Thar’zitta jest. Roślinka T’skranga powiedziała mi gdzie są więc poleciałem na spotkanie ze starymi druhami.
-Hej Thar’zitt, gdzieś Ty się podziewał! Cześć Baron, przybij liścia!
-Bum! Bum! Jak dobrze, że jesteś! – odezwał się niecierpliwie T’skrang - Jesteśmy tarapatach, potrzebujemy pomocy. Musisz nam pomóc, proszę, proszę proszę !
-W czym problem i gdzie mam go zabić? – grzecznie zapytałem
Polecieliśmy w górę. Na półce skalnej zobaczyłem grupę adeptów, którzy ewidentnie byli pod dowództwem jaszczureczki. Wyczerpani, zagłodzeni, ranni i zdezorientowani. Dwie bardzo ładne babki i niezbyt urodziwy krasnolud. Na dokładkę, krojen(Hator), bardzo duża świecąca ważka(Szafir) i … uwaga…gadający kruk, Noir. Tak, Thar’zitt musi być tu szefem. O Pasje! Nie proszę o wiele, ale niech on już postawi tę karczmę, zamknie się w tej kuchni i zamiast zastanawiać się jak pokonać bazyliszka niech się zastanawia czy do mięsa krokodyla lepiej dać szczyptę papryki czy garść majeranku. Przecież to będzie już z 6 lat jak Pryszczaty chodzi po Barsawii i wciąga porządnych dawców imion w tarapaty. (nie ma pryszczy ale to przezwisko do niego pasuje, tak po prostu, zaufajcie mi).
Tak więc. Miriel, elfka, mistrzyni żywiołów 3 kręgu. W obecnym momencie chyba najbardziej poturbowana przez życie ale za to najgłośniejsza. Darła się niesamowicie. Aż uszka bolały. Niewiele dosłyszałem w tym wściekłym wrzasku, jedynie jakieś strzępy. „Gdzie jest Jette?”, „Ja tu rządzę” i tym podobne. Twarda babka.
Raven, władczyni zwierząt(a raczej istot magicznych) 3 kręgu. Cichutka osóbka zachowywała się zupełnie naturalnie, czyli, zważając na ich stan, spokojnie sobie umierała. Nie krzycząc przy tym i nie wymachując rękami.
Durgol, zbrojmistrz 3 kręgu. Znawca broni, zbroi i zasadzek. Całkiem nieźle się trzymał. Nie wiem co ich tak załatwiło ale ten krasnolud musi być niezłym wojownikiem skoro soti tu jak gdyby nigdy nic, bez najmniejszego nawet zadrapania. To była moja pierwsza myśl gdy na niego spojrzałem. Później okazało się, że jego ulubiona bitwa to ta, która już się skończyła i w której nie brał udziału. No cóż, nie każdy może być tak odważny jak ja. Ha!
Wyjąłem eliksiry, bandaże, maści i poskładałem ich do kupy. Dowiedziałem się, że w jaskini, przed którą się znajdowaliśmy, grasuje duch żywiołu ognia. Kazałem im odpocząć i poczekać na nas. Razem z Pryszczem(kurde ten pryszczaty mi się udał) weszliśmy do jamy gdzie czekał już na nas taki malutki duszek ogniowy. Normalnie taki mały, że płomień pochodni był większy od niego. Thar’zitt zaczął coś mantykować, coś bredzić w nieznanym mi języku, kręcić się wokół własnego ogona po czym rzucił garstką pieprzu w płomyk. No i płomyk uciekł. To by było na tyle jeżeli chodzi o kłopoty z duchami żywiołów.
Reszta do nas przybyła i ruszyliśmy w głąb jaskini. Tam na końcu były drzwi na których ktoś napisał wielkimi literami „NIE OTWIERAĆ”. Więc rzecz jasna T’skrang je otworzył. Nie pytajcie mnie czemu. On tak po prostu ma. No i tam za tymi drzwiami stał sobie horror. Ten horror był duży i w gwiazdy i mówi: „HAHAHA NIE WYJDZIECIE STĄD ŻYWI, ZABIJĘ WAS A POTEM BĘDĘ TAŃCZYŁ NA WASZYCH KOŚCIACH”. No to wyleciałem z jaskini a reszta zaczęła się bić. Wyleciałem, rzecz jasna, żeby się rozpędzić i mu siepnąć ze sprintem w baniak. Kiedy znalazłem się na zewnątrz zobaczyłem grupkę wieśniaków przed wejściem do jaskini. Dlaczego mieli tracić dobre widowisko? Z całych sił zawołałem. „Jestem Bum Złotoskrzydły, Władca wiatru, krwawy wietrzniak, brat trolli, przyjaciel smoków, obrońca Throallu, pogromca mgieł i innych łapserdaków. Przybyłem tu aby oswobodzić wasze ziemie z mocy nieczystej horrorowej. Kto chce zobaczyć jak spuszczam łomot tamtej kreaturze?”
Gdy wiwaty i oklaski ucichły zaczęły się zakłady. Pomknąłem w ciemność groty, a za mną pomknęli dawcy imion ze, znaną mi dopiero od minuty, skłonnością do hazardu.
-Zapraszam do tańca!!! Bum Bum Bum Buuum!! – krzyknąłem.
Jak się rozpędziłem, jak się naprężyłem, jak mu przyp..**em. Tak te gwiazdki zaczęły mu latać nad głową. I zaczął uciekać i drzeć się głośno „Nieee, przepraszam, panie Bumie, proszę nie róbcie mi już krzywdy, będę grzeczny, przysięgam”. Spojrzałem na Hator, puściłem jej oczko.
- Reszta Twoja kicia.
No i go dopadła. I po gościu. Można powiedzieć, że trochę go rozerwała w ostatnich chwilach jego życia.
Wieśniacy zaczęli bić brawo. Zwycięzcy odebrali nagrody z zakładów, a do mnie podszedł wódz wioski i mówi: „Panie Bum, jesteśmy wielce wdzięczni za Waszą pomoc. W ramach podziękowania chcielibyśmy nazwać naszą wioskę na Pana cześć”. Zadowolony z prezentu uśmiechnąłem się szczerze ale gdy powiodłem wzrokiem na ekipę Thar’zitta zauważyłem że znowu są ranni i poobijani, a na dodatek Miriel płacze, bo musiała spalić jakieś książki, czy coś. No to mówię do wodza, że lepiej jakby się ta wieś nazywała „Mirielownia” bo oni na to bardziej zasłużyli i w ogóle im się humorki poprawią jak taka wioska się pojawi na mapie. „Mam nadzieję, że cały świat kiedyś dowie się o Twojej szlachetności drogi Panie.” Powiedział szefu wieśniaków z uśmiechem na ustach.
Zanim ruszyliśmy do wioski usłyszałem głos w głowie. Ktoś mi groził, mówił, że mnie jeszcze złapie i przedstawił się jako „Cień”. Spojrzałem na swój. Coś dziwnego, mój własny cień groził mi palcem. Mama kiedyś czytała mi bajkę o chłopcu, którego cień płatał mu figle. Dziwne rzeczy mnie ostatnio spotykają. Po chwili zastanowienia, wpadłem na pewien pomysł. Wyciągnąłem dwa gwoździe i młotek, przybiłem cień do skały i ruszyłem z resztą do wioski. Od tamtej pory nie mam cienia, ale może się z nim kiedyś pogodzę. Za rok tam wrócę, może cień zmądrzeje i będzie się słuchał.
Przy kolacji miałem okazję porozmawiać z nowopoznanymi adeptami. Okazało się, że wszyscy są spoko. Do tego, znają Tyzdrina i wiedzą gdzie go znaleźć. Więc tak, ruszyłem wraz z nimi. Z drużyną od tego dnia znaną jako Mirielownia, gdyż przekonałem Pryszczatego, że powinien przekazać pałeczkę dowódcy, komuś zdrowszemu na umyśle. O dziwo, zgodził się od razu i obyło się bez kłótni.
Po raz kolejny, na stronach tego pamiętnika, pisze słowa „WITAJ WESOŁA PRZYGODO!”.
„Rudobrody”
Spotkanie z Tyzdrinem w jego akademii było naprawdę fajnym i relaksującym uczuciem. Powspominaliśmy stare dzieje, pośmialiśmy się z Thar’zitta. Na dodatek polecił mi odnalezienie Iskry, Władczyni Wiatru dziewiątego kręgu. Podobno można ją znaleźć w Jeris. Po tym jak zdałem raport z wydarzeń w górach mieliśmy zamiar udać się do tego miasta. Podczas zdawania raportu dowiedziałem się ciekawej rzeczy. Moi nowi koledzy też znają jednego smoka. To on, Usun, kazał im iść w te góry i umierać. Dziwny plan, naprawdę dziwny. Po raporcie spotkaliśmy się z Raven. W sumie to, na pierwszy rzut oka, nie wiedziałem, że to ona. Zmieniła się nie do poznania. Stała tam przed nami odziana w czerń, fryzurę miała jakby ją piorun w rabarbar walnął. No nie do poznania. Pozwoliła nam się też przywitać z nową koleżanką, Łuską. Wyciągnęła z rękawa żmiję i pokazała nam wszystkim. Nigdy nie rozumiałem tego u ludzi, tego jak bardzo lubią się chwalić. Ja mam w plecaku pasikonika i nikomu się tym nie chwalę. Może powinienem zacząć? Może brakuje mu kumpli? Pomyślę o tym, może kiedyś ich zapoznam. Z tego wszystkiego zapomniałem zapytać o moty Postanowiłem, że poszukiwanie motyli może zejść na boczny tor. Są teraz ważniejsze sprawy do załatwienia.
Reszta chętnie przyłączyła się do mojej podróży. Miriel wydawała się stworzona do tej roboty. Zachowywała się tak jakby była tu szefową na długo przed moim przybyciem. Jednak znam się trochę na dawcach imion i dobrze zrobiłem awansując ją na to stanowisko.
Ruszyliśmy więc na południe. W poszukiwaniu Iskry.
„Jerris – miasto trucizny, szantażu i skrytobójstwa.”
Udaliśmy się do karczmy „Pod Powietrznym Drakkarem”. Jeger, troll, właściciel karczmy okazał się być bardzo miłym gościem. W dodatku dawniej podróżował z Iskrą i bardzo dobrze się znają. Obiecał, że umówi mnie na spotkanie ale będzie najwcześniej za tydzień. Kiedy Reven wypytywała go o jakąś dziwną arenę ja zobaczyłem starego kompana. Przy jednym ze stolików siedział Jergo, kryształowy łupieżca, wraz ze swoją załogą. Niestety nie miałem siły na całonocną balangę z trollami ale zdobyłem się na dwa kufle i partyjkę kości.
Karczma Jegera była przepełniona dlatego poszliśmy szukać jakiegoś noclegu. Jednak po drodze natknęliśmy się na ciało elfa. Był mocno poturbowany, czy w zasadzie nieżywy?..
Tak, teraz już pamiętam. On był tak pomiędzy. Czyli, że zaraz mógł umrzeć. Przy nim leżał piękny miecz, na który Durgol od razu rzucił się jak Hator na horrora. „Oj, jaki piękny, jaki magiczny, wątkowy bardzo, super super stal” – bredził pod nosem. Pokręciłem tylko głową i czym prędzej zacząłem oglądać elfa. Chciałem mu jakoś pomóc ale niewiele mogłem zrobić. Taki pacjent to nie do mnie. Nie dam rady. – pomyślałem.
„Hej, wy tam” – usłyszeliśmy, i z cienia wychylił się wietrzniak.
„Straszna straszność”
Wiem, że dawno nie zaglądałem do tego pamiętniczka. Jednak czuję, że niektóre zdarzenia i sytuacje powinny zostać przelane na papier. Bo widzicie moi mili, od mojego ostatniego wpisu robiłem, można powiedzieć, bardzo standardowe rzeczy. Latałem po Barsawii, dowiadywałem się, że gdzieś tam tam siam, ktoś robi komuś krzywdę i leciałem rozwiązać problem. Czasem był to horror, czasem łowcy niewolników (tfu) albo po prostu zwykła banda rozbójników. Do tej pory miałem możliwość rozwiązywać takie problemy w sposób doskonale mi znany, czyli walką. Obecnie jednak znajduję się w sytuacji, w której nie do końca się odnajduję, to po pierwsze. Po drugie…mam dziwne wrażenie, że ja i moi podopieczni, będziemy mieli nie lada problem by z tego całego bałaganu wyjść obronną ręką. W skrócie, pierwszy raz od dawna, boję się o własne życie i życie moich bliskich. Ale może od początku…
„Mierielownia - pierwsze spotkanie”
Leciałem właśnie z ważną misją, którą sam sobie wymyśliłem. Szukałem Ornithoptera alexandrae. To gatunek motylka, bardzo ładnego motylka. Tak sobie wymyśliłem, że jakbym wreszcie spotkał Królową Wietrzniaków to dobrze by było mieć ze sobą podarunek, a słoik tych pięknych stworzeń to doskonały prezent dla naszej Pani. Z tym, że nie wiedziałem gdzie szukać bo wszyscy specjaliści(tak przynajmniej lubią o sobie mówić) zapewniali mnie, że ich już nie ma, że wyginęły. Ale jednego widziałem na rysunku w książce i wiem, czuję to, że one gdzieś tam są i na mnie czekają. Więc sobie wymyśliłem, że żeby znaleźć motyle muszę najpierw znaleźć specjalistę z prawdziwego zdarzenia, a nie jakiegoś partacza. Tyzdrin zawsze wszystko wiedział i ogólnie obyty był w wielu tematach, a tak poza tym to się trochę stęskniłem za dziadkiem. Więc postanowiłem go odszukać.
Leciałem gdzieś w okolicach gór Skolskich kiedy to usłyszałem Barona, mojego dobrego przyjaciela paprotkę. Tak, Baron to paproć, która myśli, mówi, ma nawet kilka talentów, no i siłą rzeczy zna chyba wszystkie przepisy kulinarne w Barsawii bo to paprotka Thar’zitta jest. Roślinka T’skranga powiedziała mi gdzie są więc poleciałem na spotkanie ze starymi druhami.
-Hej Thar’zitt, gdzieś Ty się podziewał! Cześć Baron, przybij liścia!
-Bum! Bum! Jak dobrze, że jesteś! – odezwał się niecierpliwie T’skrang - Jesteśmy tarapatach, potrzebujemy pomocy. Musisz nam pomóc, proszę, proszę proszę !
-W czym problem i gdzie mam go zabić? – grzecznie zapytałem
Polecieliśmy w górę. Na półce skalnej zobaczyłem grupę adeptów, którzy ewidentnie byli pod dowództwem jaszczureczki. Wyczerpani, zagłodzeni, ranni i zdezorientowani. Dwie bardzo ładne babki i niezbyt urodziwy krasnolud. Na dokładkę, krojen(Hator), bardzo duża świecąca ważka(Szafir) i … uwaga…gadający kruk, Noir. Tak, Thar’zitt musi być tu szefem. O Pasje! Nie proszę o wiele, ale niech on już postawi tę karczmę, zamknie się w tej kuchni i zamiast zastanawiać się jak pokonać bazyliszka niech się zastanawia czy do mięsa krokodyla lepiej dać szczyptę papryki czy garść majeranku. Przecież to będzie już z 6 lat jak Pryszczaty chodzi po Barsawii i wciąga porządnych dawców imion w tarapaty. (nie ma pryszczy ale to przezwisko do niego pasuje, tak po prostu, zaufajcie mi).
Tak więc. Miriel, elfka, mistrzyni żywiołów 3 kręgu. W obecnym momencie chyba najbardziej poturbowana przez życie ale za to najgłośniejsza. Darła się niesamowicie. Aż uszka bolały. Niewiele dosłyszałem w tym wściekłym wrzasku, jedynie jakieś strzępy. „Gdzie jest Jette?”, „Ja tu rządzę” i tym podobne. Twarda babka.
Raven, władczyni zwierząt(a raczej istot magicznych) 3 kręgu. Cichutka osóbka zachowywała się zupełnie naturalnie, czyli, zważając na ich stan, spokojnie sobie umierała. Nie krzycząc przy tym i nie wymachując rękami.
Durgol, zbrojmistrz 3 kręgu. Znawca broni, zbroi i zasadzek. Całkiem nieźle się trzymał. Nie wiem co ich tak załatwiło ale ten krasnolud musi być niezłym wojownikiem skoro soti tu jak gdyby nigdy nic, bez najmniejszego nawet zadrapania. To była moja pierwsza myśl gdy na niego spojrzałem. Później okazało się, że jego ulubiona bitwa to ta, która już się skończyła i w której nie brał udziału. No cóż, nie każdy może być tak odważny jak ja. Ha!
Wyjąłem eliksiry, bandaże, maści i poskładałem ich do kupy. Dowiedziałem się, że w jaskini, przed którą się znajdowaliśmy, grasuje duch żywiołu ognia. Kazałem im odpocząć i poczekać na nas. Razem z Pryszczem(kurde ten pryszczaty mi się udał) weszliśmy do jamy gdzie czekał już na nas taki malutki duszek ogniowy. Normalnie taki mały, że płomień pochodni był większy od niego. Thar’zitt zaczął coś mantykować, coś bredzić w nieznanym mi języku, kręcić się wokół własnego ogona po czym rzucił garstką pieprzu w płomyk. No i płomyk uciekł. To by było na tyle jeżeli chodzi o kłopoty z duchami żywiołów.
Reszta do nas przybyła i ruszyliśmy w głąb jaskini. Tam na końcu były drzwi na których ktoś napisał wielkimi literami „NIE OTWIERAĆ”. Więc rzecz jasna T’skrang je otworzył. Nie pytajcie mnie czemu. On tak po prostu ma. No i tam za tymi drzwiami stał sobie horror. Ten horror był duży i w gwiazdy i mówi: „HAHAHA NIE WYJDZIECIE STĄD ŻYWI, ZABIJĘ WAS A POTEM BĘDĘ TAŃCZYŁ NA WASZYCH KOŚCIACH”. No to wyleciałem z jaskini a reszta zaczęła się bić. Wyleciałem, rzecz jasna, żeby się rozpędzić i mu siepnąć ze sprintem w baniak. Kiedy znalazłem się na zewnątrz zobaczyłem grupkę wieśniaków przed wejściem do jaskini. Dlaczego mieli tracić dobre widowisko? Z całych sił zawołałem. „Jestem Bum Złotoskrzydły, Władca wiatru, krwawy wietrzniak, brat trolli, przyjaciel smoków, obrońca Throallu, pogromca mgieł i innych łapserdaków. Przybyłem tu aby oswobodzić wasze ziemie z mocy nieczystej horrorowej. Kto chce zobaczyć jak spuszczam łomot tamtej kreaturze?”
Gdy wiwaty i oklaski ucichły zaczęły się zakłady. Pomknąłem w ciemność groty, a za mną pomknęli dawcy imion ze, znaną mi dopiero od minuty, skłonnością do hazardu.
-Zapraszam do tańca!!! Bum Bum Bum Buuum!! – krzyknąłem.
Jak się rozpędziłem, jak się naprężyłem, jak mu przyp..**em. Tak te gwiazdki zaczęły mu latać nad głową. I zaczął uciekać i drzeć się głośno „Nieee, przepraszam, panie Bumie, proszę nie róbcie mi już krzywdy, będę grzeczny, przysięgam”. Spojrzałem na Hator, puściłem jej oczko.
- Reszta Twoja kicia.
No i go dopadła. I po gościu. Można powiedzieć, że trochę go rozerwała w ostatnich chwilach jego życia.
Wieśniacy zaczęli bić brawo. Zwycięzcy odebrali nagrody z zakładów, a do mnie podszedł wódz wioski i mówi: „Panie Bum, jesteśmy wielce wdzięczni za Waszą pomoc. W ramach podziękowania chcielibyśmy nazwać naszą wioskę na Pana cześć”. Zadowolony z prezentu uśmiechnąłem się szczerze ale gdy powiodłem wzrokiem na ekipę Thar’zitta zauważyłem że znowu są ranni i poobijani, a na dodatek Miriel płacze, bo musiała spalić jakieś książki, czy coś. No to mówię do wodza, że lepiej jakby się ta wieś nazywała „Mirielownia” bo oni na to bardziej zasłużyli i w ogóle im się humorki poprawią jak taka wioska się pojawi na mapie. „Mam nadzieję, że cały świat kiedyś dowie się o Twojej szlachetności drogi Panie.” Powiedział szefu wieśniaków z uśmiechem na ustach.
Zanim ruszyliśmy do wioski usłyszałem głos w głowie. Ktoś mi groził, mówił, że mnie jeszcze złapie i przedstawił się jako „Cień”. Spojrzałem na swój. Coś dziwnego, mój własny cień groził mi palcem. Mama kiedyś czytała mi bajkę o chłopcu, którego cień płatał mu figle. Dziwne rzeczy mnie ostatnio spotykają. Po chwili zastanowienia, wpadłem na pewien pomysł. Wyciągnąłem dwa gwoździe i młotek, przybiłem cień do skały i ruszyłem z resztą do wioski. Od tamtej pory nie mam cienia, ale może się z nim kiedyś pogodzę. Za rok tam wrócę, może cień zmądrzeje i będzie się słuchał.
Przy kolacji miałem okazję porozmawiać z nowopoznanymi adeptami. Okazało się, że wszyscy są spoko. Do tego, znają Tyzdrina i wiedzą gdzie go znaleźć. Więc tak, ruszyłem wraz z nimi. Z drużyną od tego dnia znaną jako Mirielownia, gdyż przekonałem Pryszczatego, że powinien przekazać pałeczkę dowódcy, komuś zdrowszemu na umyśle. O dziwo, zgodził się od razu i obyło się bez kłótni.
Po raz kolejny, na stronach tego pamiętnika, pisze słowa „WITAJ WESOŁA PRZYGODO!”.
„Rudobrody”
Spotkanie z Tyzdrinem w jego akademii było naprawdę fajnym i relaksującym uczuciem. Powspominaliśmy stare dzieje, pośmialiśmy się z Thar’zitta. Na dodatek polecił mi odnalezienie Iskry, Władczyni Wiatru dziewiątego kręgu. Podobno można ją znaleźć w Jeris. Po tym jak zdałem raport z wydarzeń w górach mieliśmy zamiar udać się do tego miasta. Podczas zdawania raportu dowiedziałem się ciekawej rzeczy. Moi nowi koledzy też znają jednego smoka. To on, Usun, kazał im iść w te góry i umierać. Dziwny plan, naprawdę dziwny. Po raporcie spotkaliśmy się z Raven. W sumie to, na pierwszy rzut oka, nie wiedziałem, że to ona. Zmieniła się nie do poznania. Stała tam przed nami odziana w czerń, fryzurę miała jakby ją piorun w rabarbar walnął. No nie do poznania. Pozwoliła nam się też przywitać z nową koleżanką, Łuską. Wyciągnęła z rękawa żmiję i pokazała nam wszystkim. Nigdy nie rozumiałem tego u ludzi, tego jak bardzo lubią się chwalić. Ja mam w plecaku pasikonika i nikomu się tym nie chwalę. Może powinienem zacząć? Może brakuje mu kumpli? Pomyślę o tym, może kiedyś ich zapoznam. Z tego wszystkiego zapomniałem zapytać o moty Postanowiłem, że poszukiwanie motyli może zejść na boczny tor. Są teraz ważniejsze sprawy do załatwienia.
Reszta chętnie przyłączyła się do mojej podróży. Miriel wydawała się stworzona do tej roboty. Zachowywała się tak jakby była tu szefową na długo przed moim przybyciem. Jednak znam się trochę na dawcach imion i dobrze zrobiłem awansując ją na to stanowisko.
Ruszyliśmy więc na południe. W poszukiwaniu Iskry.
„Jerris – miasto trucizny, szantażu i skrytobójstwa.”
Udaliśmy się do karczmy „Pod Powietrznym Drakkarem”. Jeger, troll, właściciel karczmy okazał się być bardzo miłym gościem. W dodatku dawniej podróżował z Iskrą i bardzo dobrze się znają. Obiecał, że umówi mnie na spotkanie ale będzie najwcześniej za tydzień. Kiedy Reven wypytywała go o jakąś dziwną arenę ja zobaczyłem starego kompana. Przy jednym ze stolików siedział Jergo, kryształowy łupieżca, wraz ze swoją załogą. Niestety nie miałem siły na całonocną balangę z trollami ale zdobyłem się na dwa kufle i partyjkę kości.
Karczma Jegera była przepełniona dlatego poszliśmy szukać jakiegoś noclegu. Jednak po drodze natknęliśmy się na ciało elfa. Był mocno poturbowany, czy w zasadzie nieżywy?..
Tak, teraz już pamiętam. On był tak pomiędzy. Czyli, że zaraz mógł umrzeć. Przy nim leżał piękny miecz, na który Durgol od razu rzucił się jak Hator na horrora. „Oj, jaki piękny, jaki magiczny, wątkowy bardzo, super super stal” – bredził pod nosem. Pokręciłem tylko głową i czym prędzej zacząłem oglądać elfa. Chciałem mu jakoś pomóc ale niewiele mogłem zrobić. Taki pacjent to nie do mnie. Nie dam rady. – pomyślałem.
„Hej, wy tam” – usłyszeliśmy, i z cienia wychylił się wietrzniak.