Earthdawn Kronika Przygód

Tutej Pany Bracia przechodzą od słów do czynów.
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Dawcy Imion ras wszelkich.

Na Wasze ręce oddaję ten oto dziennik drużyny Poszukiwaczy Przygód, których los zetknął ze sobą i rzucił w Barsawię by wspólnie odkrywali jej tajemnice.


Bohaterowie tej opowieści to:
Miriel, elfia Mistrzyni Żywiołów o blond włosach i błękitnych jak pogodne niebo oczach. (Etopka)
Salazar, zielonołuski t’skrandzki Fechmistrz. (Kuki)
Durgol, krasnoludzki Zbrojmistrz o duszy naukowca. (Hunter)
Gharth, trollowy Powietrzny Łupieżca o czarnych włosach i brodzie, który dołączył do nas na szlaku (Janek)
oraz moja skromna osoba - Raven, ludzka sierota wychowana przez Katanich, o białej skórze i czarnych jak węgiel włosach i oczach, podążająca ścieżką Władcy Zwierząt z moją najdroższą przyjaciółką Hator, krojenem z dżungli Serwos. (Auraya)

MG - Jankoś

Początek

Oszczędzę Wam, drodzy czytelnicy, początków naszej znajomości. Dość powiedzieć, że połączyła nas praca dla pewnej spółki zrzeszającej Adeptów w jednym z najpiękniejszych miast Barsawii jakim jest Trawar.

Wracaliśmy właśnie z nieudanej misji, kiedy na ramieniu naszej przywódczyni Miriel usiadł gołąb pocztowy. Ptaki te są bardzo dobrze wyszkolone i potrafią znaleźć konkretnego Dawcę Imion, co nadal mnie fascynuje. Jego pojawienie się nie wróżyło niczego dobrego. Byliśmy w drodze już ponad tydzień i niemal każdy z nas marzył o wygodnym łóżku i długiej kąpieli.

Tymczasem ptak przyniósł wiadomość, że mamy kolejne zlecenie. Niedaleko miejsca, w którym się znajdowaliśmy, był grobowiec ukryty we Wzgórzach Pięciu Żywiołów. Podobno znajdowały się w nim cztery księgi z zaklęciami Mistrza Żywiołów do dwunastego i trzynastego kręgu, co jest wiedzą niemalże mitologiczną. Nieznacznie tylko marudząc zmieniliśmy trasę wędrówki i ruszyliśmy tam, gdzie nakazywał nam list.

Tereny które nas otaczały to rozległa sawanna. Nie brak tu zwierząt wszelkiej maści za to brak cienia dlatego ucieszyliśmy się widząc ogromne drzewo, które mogło stanowić schronienie na noc. Ze zdumieniem dostrzegliśmy pod drzewem t’skranga, obładowanego tobołami i bardzo nieudolnie próbującego wykarczować sobie miejsce na obóz. Dostrzegłwszy nas wyraźnie się ucieszył i powitał nas przyjaźnie, przy okazji przedstawiając nam swoją paprotkę… Kiedy drużyna rozmawiała z wędrowcem wysłałam Hator na polowanie a sama zajęłam się przygotowaniem obozu. W kilka minut mieliśmy wygodne miejsce do spania. T’skrang okazał się być Mistrzem Żywiołów o imieniu Tarsit, którego drużyna gdzieś się zagubiła. Durgol z miejsca opowiedział mu gdzie i po co idziemy i t’skrang postanowił się do nas przyłączyć. Na kolację zjedliśmy przygotowaną przez niego magicznie ucztę. Gazela, którą przyniosła Hator, posłużyła nam za pyszne śniadanie.

Podróż do wzgórz minęła nam spokojnie. Kiedy ujrzeliśmy dolinę u zbiegu trzech wzgórz słońce akurat zachodziło nadając jej bajkowego wyglądu. W dolinie rozłożono obóz archeologów, którzy odnaleźli grobowiec ale z daleka obóz wyglądał na pusty. Jedynie pięć mułów leniwie skubało trawę. W środkowym wzgórzu, ciemnym otworem, ziały potężne drzwi prowadzące zapewne do grobowca. Ostrożnie zeszliśmy pomiędzy namioty rozglądając się uważnie. Miriel, Salazar i Tarsit poszli zbadać duży namiot główny, w którym stał wielki stół zawalony księgami i pergaminami zaś ja i Durgol ruszyliśmy zbadać namioty mieszkalne i resztę obozu.

Niemal od razu odnalazłam ślady Dawców Imion. W obozie mieszkało dwóch ludzi i dwa krasnoludy. Jakieś pół godziny przed naszym przybyciem pojawiło się tu kilku Dawców Imion, elf w lekkich butach, które mogły wskazywać na maga, troll, krasnolud, człowiek oraz omak, jaszczurka służąca wietrzniakom za wierzchowca. Znalazłam ślady ciągnięcia i bez trudu domyśliłam się, że hałdy piachu w obozie kryją także dwa ciała archeologów. Dwa pozostałe zostały zaciągnięte na wzgórze w krzaki. Kończyłam już badanie gdy podbiegł spanikowany Durgol i oznajmił, że na zboczu są ślady krwi. Odparłam że już wiem, że niestety archeolodzy nie żyją zaś ci, którzy ich zabili udali się do grobowca.

Wróciliśmy do naszych towarzyszy. Wśród ksiąg znaleźli dwie, które ich zainteresowały, słownik staroelfickiego oraz biografię Eliandera Heissa, elfiego Mistrza Żywiołów i Ksenomanty, przy którego grobowcu się znajdowaliśmy, i którego ksiąg szukamy. Zdecydowaliśmy, że nie ma na co czekać i ruszyliśmy do wnętrza góry.

W środku oczywiście czekały na nas niezbyt miłe niespodzianki.
Najpierw znaleźliśmy ciało krasnoluda, Adepta, zapewne czwartego kręgu, z bardzo dobrym wyposażeniem i licznymi ranami. Przy sobie miał piękny sztylet, wzmocniony magią oraz szkatułkę z trzema eliksirami leczenia. Obejrzeliśmy korytarz i okazało się że zabiła go wielka kolczasta płyta spadająca z sufitu. Jedynym sposobem uniknięcia owej pułapki wydało nam się zablokowanie jej mechanizmu. Salazar wziął sztylet krasnoluda i spróbował wepchnąć go w mechanizm. Niestety pułapka okazała się zbyt szybka, sztylet odbił się od niej i z całą jej siłą ugodził t’skranga. Pod nadzorem Durgola udało nam się wyjąć go z rany nie czyniąc Fechmistrzowi większej krzywdy, wspomagany przez jeden z eliksirów Salazar znów stanął na nogi.
Drugą próbę wykonaliśmy ostrożniej. Salazar podniósł mnie na ramionach i wbiłam sztylet bardzo blisko mechanizmu uruchamiającego pułapkę co pozwoliło nam bezpiecznie pod nią przejść.
Kolejny fragment korytarza przyniósł zwęglone niemal na popiół ciało człowieka. Okazało się że pułapka uruchamia się magicznie i zalewa korytarz ogniem. Pomógł nam ją pokonać Tarsit pokrywając ściany lodem. To było przerażające ale i fascynujące widowisko kiedy wbiegliśmy w pułapkę i pod ścianą lodu zaczął się kotłować ogień. Odetchnęliśmy z ulgą i ruszyliśmy dalej.
Po kilku minutach zaniepokoiło nas kapanie. Przed nami, w suficie, wbudowano zmyślną pułapkę, która rozpylała kwas. Wpadłam na myśl, że skoro kwas znajduje się w jakimś pojemniku to ma on ograniczoną pojemność i potrzebuje czasu żeby się napełnić. Odsunęliśmy się i Durgol rzucił widelcem w zasięg pułapki. Kwas zrosił korytarz. Kolejne próby wykazały, że pomiędzy napełnieniami zbiornika będziemy mieli dość czasu żeby bezpiecznie przebiec. Tak też zrobiliśmy. Oczywiście Durgol nie omieszkał zabrać sztućców, którymi testował czas działania pułapki...
Idąc dalej dotarliśmy do zamkniętych na klamkę drzwi. Obejrzałam je dokładnie i zauważyłam niewielką dziurkę wskazującą obecność zatrutej strzałki. Odsunęliśmy się pod ścianę a Miriel ostrożnie otworzyła drzwi. Za nimi ukazało nam się pomieszczenie, w którym znajdowały się cztery puste pulpity na księgi. W dwóch ścianach widać było zarysy drzwi. Jedne prowadziły zapewne na zewnątrz zaś drugie do grobowca Eliandera. Nad grobowcem widniał napis sugerujący że wejście do środka grozi obłożeniem klątwą. Dopiero teraz Miriel przyznała nam się, że w liście, który otrzymaliśmy od naszego pracodawcy także było ostrzeżenie o klątwie. To było niezwykle lekkomyślne z jej strony że nas o tym nie uprzedziła. Wszak klątwy to nie jest coś z czym rozsądny Dawca Imion chce się zetknąć.

Postanowiliśmy zignorować grobowiec i spróbować otworzyć wyjście, którym zapewne podążyli mordercy wraz z księgami. W końcu Durgol zaczął obracać pulpity i tym samym odblokował nam tak grobowiec jak i przejście dalej. Zignorowaliśmy grobowiec i wyszliśmy z wnętrza góry na powietrze. Znajdowaliśmy się po drugiej stronie wzgórz. Trop przed nami pochodził sprzed godziny i wiódł w głąb sawanny. Podążyliśmy więc za nim. Doprowadził nas do niezwykłego miejsca. Kamienna, bardzo szeroka, studnia, w której błyszczała błękitna tafla czegoś magicznego. Patrzyliśmy do środka zaciekawieni. Trop urywał się dokładnie przy tej dziurze co oznaczało, że ścigani przez nas Dawcy Imion skoczyli do środka. Tylko czy to bezpieczne?
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Wybór

Stojąc nad podejrzaną dziurą zaczęliśmy się naradzać co dalej. Zawłaszcza że nikt z nas nie wiedział z czym ma doczynienia. Tarsit oznajmił, że dalej nie idzie, podziękował nam za wspólną podróż i ruszył w swoją drogę. Nagle, zanim ktokolwiek z nas zdążył zareagować, Salazar wykonał w powietrzu piękne salto i skoczył wprost do studni znikając nam z oczu. Popatrzyliśmy na siebie niepewnie. Instynktownie się rozejrzałam i dostrzegłam górującego nad trawami trolla, który się nam przygląda ciekawie. Ostrzegłam drużynę a troll widząc, że został dostrzeżony ruszył w naszym kierunku. Miecz i tarczę pozostawił zawieszone więc nie wyglądało jakby miał złe zamiary. Przywitał się przedstawiając się jako Gharth i zapytał czy wiemy jak dotrzeć do najbliższego miasta. Durgol jednak szybko zwietrzył przydatność silnego Dawcy Imion i zaczął go namawiać żeby nam pomógł z nietypową studnią a my zaprowadzimy go do miasta. W końcu troll się zgodził, obwiązał Miriel sznurem i powoli spuścił do studni. Kiedy jej stopy dotknęły błękitnego dysku ten ugiął się nieznacznie a potem wciągnął ją wyszarpując linę z rąk trolla. Nie było innej rady, najpierw Durgol, później ja z Hator na rękach i na końcu Gharth wskoczyliśmy do studni.

Kilka błękitnych błon przetransportowało nas na dno szybu, kończąc naszą podróż niezbyt miłym klapnięciem na siedzenia z dość sporej wysokości. Kamienny korytarz w którym się znaleźliśmy rozwidlał się tutaj na dwie odnogi. Jedną z nich Durgol wskazał jako szyb kopalni a z drugiej nadeszła Miriel. Kazała nam być cicho i oznajmiła, że kawałek dalej jest pomieszczenie, w którym słychać głosy Dawców Imion. Salazar został w korytarzu pilnować ich. Poszliśmy więc za Miriel i faktycznie zobaczyliśmy Salazara, który wpatrywał się w zamknięte drzwi na końcu korytarza. Próbowaliśmy ustalić co robimy dalej gdy troll po prostu podszedł do drzwi i zapukał. Rozmowy w środku ucichły. Nagle Miriel zamarła bez ruchu. Otrząsnęła się po dłuższej chwili i powiedziała, że po drugiej stronie drzwi jest Mistrz Żywiołów i że zapraszają nas do środka. Nie zamierzają zrobić nam krzywdy. Weszliśmy więc.

Naszym oczom ukazał się ciekawy widok. Wielka, czysta sala z rozłożonym pośrodku kocem i masą rozstawionego na nim jedzenia. Na kocu siedział elf, wyglądający na bardzo bogatego, omak spokojnie skubał jakieś owoce, troll o zakręconych rogach i brązowej skórze spokojnie wcinał całego kurczaka a pod sufitem latał wietrzniak o jasnozielonych włosach i ruchomych tatuażach na ciele. Elf powitał nas miło. Przedstawił się jako Elianor Heiss, wnuk Eliandera, którego grobowiec niedawno odwiedziliśmy, Mistrz Żywiołów ósmego kręgu. Trolla przedstawił jako Gniotka, Wojownika trzeciego kręgu zaś wietrzniaka jako Higruna, Kawalerzystę piątego kręgu. Również się przedstawiliśmy a Gharth od razu zakumlował się z Gniotkiem i zaczął pochłaniać jedzenie. Pozostałam przy samym wejściu czekając na rozwój wydarzeń. Niestety żeby pozbyć się natrętnego wietrzniaka musiałam mu pozwolić pogłaskać Hator. Całe szczęście że kocica w pełni mi ufa i nie próbowała mu niczego odgryźć.

Elianor oznajmił nam że księgi należą do niego bo dostał je w spadku od swojego dziadka i że pragnie zreaktywować kopalnie, które kiedyś się tutaj znajdowały i świetnie prosperowały. Durgol od razu zwietrzył interes i zaczął namawiać elfa do spółki. Przerwaliśmy te radosne marzenia o własnej kopalni pytaniem o zamordowanych archeologów. Elf przyznał, że to ich robota, że jego ludzi trochę za bardzo poniosło i jak przybył na miejsce było już za późno. Zaczęliśmy się więc zastanawiać co teraz z naszym zleceniem. To będzie kolejne nie wykonane zadanie czyli kolejny brak zapłaty. Słysząc to Elianor zaproponował nam, że on da nam zlecenie. Jego dziadek podarował kiedyś pewnemu magowi z miasteczka zwanego Radan księgę zwaną „Ścieżka Magii Ognia”. Wiedza zawarta w księdze miała pomóc temu magowi w zabezpieczeniu kaeru, który wieś budowała. Kaer zapewne został już otwarty i elf bardzo chciał by odzyskać ową księgę. Widziałam że moja drużyna bez zastanowienia chce przyjąć to zlecenie wymogłam więc na nich żeby choć sprawdzili autentyczność słów owego elfa. Bez sprzeciwu pokazał nam odpowiednie dokumenty włącznie z listem dziękującym za użyczenie księgi jego dziadkowi. Uspokojeni zgodziliśmy się spróbować dostarczyć mu ową księgę. Elf wyprowadził nas na zewnątrz. Wypoczęci i posileni ruszyliśmy w kierunku nienazwanej jeszcze dżungli, na północ od Morza Aras. Miriel zdecydowała, że kiedy pojawi się gołąb z Trawaru odeślemy go z informacją, że nie będziemy już dłużej dla nich pracować.

Po dość spokojnej podróży dotarliśmy do dżungli. A raczej do niewielkiej wioski na jej skraju. Salazar wraz z Gharthem od razu pobiegli do pobliskiego jeziora, jeden by się porządnie wymoczyć, drugi by uprać wreszcie koszulę, którą Higrun w kopalni pięknie umalował na różowo… Miriel z Durgolem poszli do karczmy by zasięgnąć języka i dowiedzieć się czegoś o dżungli a ja z Hator zaczęłam się rozglądać za kimś, kto mógłby mi powiedzieć co nas czeka pod tymi przepięknymi drzewami. Dostrzegłam w końcu dwóch Dawców Imion wyglądających na Głosicieli Jaspree. Bardzo stary krasnolud i młody człowiek z zaciekawieniem przyjrzeli się Hator. Krasnolud, Elanor, okazał się mistrzem człowieka o imieniu Leny. Zapytał mnie czy może pogłaskać Hator, odparłam że tak ale nie dałam krojenowi znaku że ma na to pozwolić. Tymczasem Hator dała się pogłaskać i nawet wyglądała na zadowoloną. Wiem już, że można ufać temu krasnoludowi. Głosiciel zapytał mnie jak obłaskawiłam krojena a ja opowiedziałam mu historię naszego spotkania, nieszczęśliwego upadku do wilczego dołu i jak zaczęłam się opiekować rannym kotem bo mi się jej żal zrobiło. Krasnoludowi opowieść bardzo się spodobała i chętnie udzielił mi informacji na temat dżungli. Opowiedział o ciemnozielonych trawach, których zapach powoduje błogość i zwabia żywe istoty by później się nimi posilić, o Wikłaczach, czyli drzewach na kształt naszych Namorzynów, które także żywią się mięsem, o niebezpiecznych Krwawych Małpach i komarach, które zarażają dziwną chorobą. Powiedział także, że w dżungli zamieszkują ludzkie plemiona, które są dość przyjazne i można się z nimi porozumieć ale też żyją tu t’skrangi zajmujące się polowaniem na Dawców Imion i tych lepiej unikać. Był na tyle uprzejmy że podarował mi słoiczek maści, która odstraszy groźne komary. Podziękowałam mu za wszystko i ruszyłam do karczmy.

Po drodze wpadłam na Salazara i Ghartha. T’skrang wprost tryskał szczęściem po porządnej kąpieli. Weszliśmy do karczmy i okazało się, że Miriel i Durgol niczego się nie dowiedzieli bo karczmarz kazał im zapłacić za informacje. Salazar zamówił więc piwo, zrobiliśmy zakupy i poszliśmy nad jezioro żeby się przespać. Rano ruszamy w dżunglę.

Wreszcie czuję się jak w domu. Wilgoć, ciepło, zapach ziemi i kwiatów, dzika roślinność, półmrok, mnogość zwierząt. Jak dobrze. Obie z Hator tryskałyśmy humorem już po kilkunastu minutach, czego nie można powiedzieć o naszych towarzyszach. Patrzyłam na nich jak postękują, jak brną spoceni przez gęste poszycie i męczą się dużo bardziej niż normalnie. Przez chwilę zrobiło mi się ich żal ale pomyślałam, że po kilku dniach na pewno pokochają dżunglę równie mocno jak ja. Chociaż po „ataku” wesołych małpek, które zrzuciły Miriel na głowę jakiś słodki owoc i ostrzeżeniu przed deszczem pijawek nie jestem już taka pewna, czy dżungla przypadnie im do gustu. Zwłaszcza że w końcu trafiliśmy na t’skrangi, które, całe szczęście, postanowiły nas nie atakować zaś kolejnej nocy odwiedził nas Feluks, na którego terytorium się zatrzymaliśmy, i nabawił Durgola niemal zawału serca kiedy wyrósł tuż za nim i próbował zaatakować. Szczęściem Hator ostrzegła mnie na tyle szybko, że zdążyłam zawładnąć wielkim kotowatym i odesłać go zanim zrobił komukolwiek krzywdę. Robi się coraz ciekawiej.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Niezwykłe spotkanie

Szliśmy coraz głębiej w dżunglę, obywając się bez dodatkowych przygód. Biegałam po gałęziach z radością i swobodą aż w końcu zobaczyłam wspaniałą, mocną lianę. Aż zachęcała by się na niej pohuśtać więc nie zastanawiając się pofrunęłam pomiędzy drzewami i wylądowałam miękko przed drużyną. Zachęciłam Salazara żeby też spróbował, wszak t’skrangi na swoich statkach z uwielbieniem latają na linach. Nie dał się długo namawiać i już chwilę później latał na lianach z dużo większą gracją niż ja. Trzeba przyznać, że t’skrangi mają niesamowity talent do takich akrobacji. Gharth najwyraźniej nam pozazdrościł bo zaczął się wspinać na jedno z drzew. Patrzyłam zaciekawiona czy będzie sprawdzał wytrzymałość lian ale on tylko wlazł na samą górę, niepewnie zawisł na jednej z gałęzi, po czym złapał się pnia i zjechał na dół mijając po drodze Salazara, który postanowił zerwać kilka dojrzałych owoców na skromny posiłek.

Narobiwszy tyle hałasu, że na pewno słyszała nas cała dżungla, ruszyliśmy dalej. W pewnym momencie Miriel zatrzymała się i obejrzała niepewnie za siebie. Powiedziała że właśnie przeszła przez magiczną barierę. My niczego nie poczuliśmy ale elfka twierdziła, że uczucie było bardzo silne. Nie mogąc nic z tym zrobić poszliśmy przed siebie ignorując barierę. Po niedługim czasie ścieżka którą podążaliśmy zaczęła się rozszerzać zmieniając się w całkiem szeroki trakt. Zmieniła się też roślinność. Pojawiły się drzewa owocowe wyglądające jakby ktoś o nie dbał. Dżungla ustąpiła i wkrótce szliśmy pomiędzy dojrzewającymi bananami, których całą kiść przywłaszczył sobie Gharth. Teren zaczął się robić pofałdowany a na nasze głowy spadły pierwsze krople deszczu. Miriel popatrzyła w niebo i orzekła, że za chwilę rozpęta się całkiem niezła burza, więc przyspieszyliśmy, zwłaszcza że zaczęło się już robić ciemno, a gęste chmury tylko tą ciemność pogłębiały. W końcu naszym oczom ukazała się wioska składająca się z ponad dwudziestu domów, z zagrodami dla zwierząt i niewielkimi poletkami uprawnymi. Grzmiało już dość potężnie więc niemal pobiegliśmy do największego z budynków, gdyż tylko w nim świeciło się światło.

Gdy moi towarzysze pukali do drzwi, a raczej walili bo pierwszy dopadł do nich Gharth, obeszłam budynek i zajrzałam do środka przez szpary. Wewnątrz skromnej izby stali stłoczeni wieśniacy, ludzie, krasnoludy i trolle trzymając w rękach wszystko, co w ich mniemaniu nadawało się na broń, czyli widły, grabie, siekiery a nawet krzesła. Widać było że się boją. Jednak po krótkich negocjacjach i tańcu Salazara, który miał udowodnić że nie jesteśmy naznaczeni przez horrora, czego obawiali się wieśniacy, zostaliśmy wpuszczeni do środka.

Powitał nas Jesper, starszy wioski. Pozwolił nam rozłożyć swoje rzeczy przy ogniu, nakarmił i napoił. A potem opowiedział nam historię wioski.
Jakieś pięćdziesiąt pięć lat temu mieszkańcy wioski opuścili zbudowany niedaleko kaer. Miejsce to zostało zabezpieczone przed horrorami przez Thyzdrina Rudego (ucznia Jarona, twórcy litanii żywiołów i odkrywcy żywiołu drewna), mieszkającego tu maga. Niestety coś poszło nie tak. Bariera, którą stworzył mag nie wpuściła horrorów ale nie wypuszcza też mieszkańców a jedyny horror, któremu udało się przez nią przedostać został zamieniony w kamień i stoi przed wejściem do kaeru. Ponieważ jest to horror związany z burzą i błyskawicami nie dość że sprawia że nad wioską często szaleją burze to jeszcze może się podczas jednej z takich burz przebudzić. Dlatego mieszkańcy chronią się w jednym budynku podczas burz i zbroją. Jakby widły mogły pomóc w obronie przed horrorem…

Miriel z miejsca oznajmiła, że chcemy zbadać ten kaer i czy ktoś ma o nim jakieś informacje. Jesper kazał nam iść do starego Jorela, dziwaka który mieszka poza wioską na drzewie. Tymczasem zaprowadził nas do swojej stodoły i pozwolił się tam wyspać. Nasz sen zakłóciła jedynie wizyta dwójki młodych ludzi, Jette i Mariki, którzy najwyraźniej szukali wygodnego miejsca do nocnych igraszek i naszą obecnością w stodole nie byli bynajmniej zachwyceni.

Rankiem zjawił się Jette i zaprosił nas na śniadanie. Ojciec kazał mu też służyć nam za przewodnika więc obiecał że będzie się kręcił w pobliżu jak byśmy czegoś potrzebowali. Po posiłku Salazar poprosił Jette o zaprowadzenie do niewielkiej sadzawki, która ponoć znajdowała się niedaleko a ja zabrałam Hator na polowanie, w stodołach było pod dostatkiem dużych szczurów i moja kotka była w swoim żywiole. Gdy się najadła dołączyłam do Salazara w kąpieli a później razem wróciliśmy do karczmy gdzie Miriel kłóciła się intensywnie z Gharthem a Durgol stał milczący popatrując na trolla wrogo. Okazało się że Gharth postanowił, nie pytany, wziąć kilka rzeczy należących do wieśniaków zaś elfka próbowała przebić naturę Powietrznego Łupieżcy lekcją uprzejmości. Nie mogłam tego słuchać więc poszłam sobie pospacerować. Dopiero po dłuższym czasie usłyszałam potężny wrzask Ghartha, który wykrzyczał moje imię tak donośnie aż ptaki powylatywały z okolicznych drzew spłoszone. Wróciłam więc do drużyny i wspólnie ruszyliśmy na poszukiwanie krasnoluda.

Bez trudu trafiliśmy do wysokiego drzewa, na którym zbudowano domek. Drewniana drabinka nie utrzymała by trolla więc zostałam z nim na dole a Miriel i Salazar poszli porozmawiać z krasnoludem. Nie było ich dość długo. W końcu zeszli na dół i opowiedzieli nam o bałaganie w domku, papudze o imieniu Poly, która nie dość że inteligentnie rozmawia z Dawcami Imion to jeszcze pije na umór i jej właścicielu, który śpi w fotelu równie zapijaczony jak papuga. Jedynie Salazar, twierdzący że zna język pijacki, potrafił się z Jorelem dogadać. Krasnolud powiedział mu, że był kiedyś Mistrzem Żywiołów i że to on spieprzył rytuał. Że okolicę otacza bariera z pięciu żywiołów, którą trzeba zdjąć za pomocą Różdżki Pięciu Żywiołów i mapy, które znajdują się w kaerze, żeby wieśniacy mogli opuścić to miejsce. Niestety nie wiadomo, czy jak odprawi się rytuał to zamknięty w kamieniu horror nie obudzi się. To właśnie ryzyko, które zapewne będziemy musieli podjąć chcąc się stąd wydostać.

Zaintrygowała mnie ta papuga, więc zostawiłam Hator pod drzewem i poszłam obejrzeć ptaka. Faktycznie Poly jest inteligentna. Niestety nie wie jak to się stało. W pewnym momencie Jorel coś jej zrobił i od tej pory jest taka. Poddałam się więc. Ta wiedza musi zaczekać.

Zgodnie z decyzją naszej dowódczyni ruszyliśmy na poszukiwanie kaeru. Podróż nie była daleka. Wkrótce ujrzeliśmy dużą polanę pośrodku której stał wielki, czarny, lśniący kamień, pokryty jakimiś symbolami. Ghath, bez zastanowienia, podniósł jakiś kamień i rzucił w obelisk. Symbole zaświeciły się ale nic więcej się nie stało. Za kamieniem widać było wejście do kaeru. Próbowałam oponować przed pójściem tam tak po prostu, tuż obok horrora, ale Durgol przytomnie stwierdził że „horror odkamienia się podczas burzy a nie kiedy się koło niego przechodzi” więc się poddałam i poszłam za resztą popatrując niepewnie na złowrogi obelisk.

Przed wejściem do kaeru znów Gharth i Salazar rzucili się sobie do gardeł. Ciężko mi zrozumieć dlaczego tam mocno iskrzy między nimi ale to zaczyna się robić męczące i kiedyś pewnie doprowadzi do jakiejś tragedii.
W końcu przekroczyliśmy drzwi i weszliśmy do niewielkiego pomieszczenia o dużych, okutych, dwuskrzydłowych drzwiach, nad którymi widniała wypisana litania żywiołów. Jak zwykle to Gharth pierwszy zadziałał i otworzył owe drzwi.
To co zobaczyliśmy w środku wprawiło nas w osłupienie i nawet troll zamarł na chwilę bez ruchu. Cała komnata pokryta była ruchomymi malowidłami, które wyglądały jak żywe krajobrazy. Pod stopami mieliśmy ciepły, lekko falujący piasek, nad głową, po błękitnym niebie przepływały białe chmurki, naprzeciwko wejścia gęsta dżungla zachwycała kolorami, po prawej stronie Morze Śmierci pluło lawą zaś po lewej masy wody tworzyły wysokie fale. Na każdym z tych wizerunków poruszał się rudobrody krasnolud, zapewne sam Tyzdrin. Popatrzyłam na Hator która próbowała wytarzać się w piasku, napić wody z morza i w końcu przykleiła się do Morza Śmierci mrucząc z zadowoleniem. Zaufałam jej zmysłom i weszłam do środka. Piasek pod moimi stopami okazał się ciepły, drewna w dżungli mogłam dotknąć i czułam jego chropowatość zaś od Morza Śmierci biło przyjemne ciepło. Tyzdrin nie żałował esencji żywiołów w tym pomieszczeniu. W każdej ze ścian znaleźliśmy obrys drzwi. Okazało się że mają zamki na normalne klucze ale także można je otworzyć hasłem. Drużyna zaczęła główkować jak dostać się do środka a ja przytuliłam się do ciepłej ściany i też miałam ochotę zamruczeć jak Hator.
Popatrzyłam na nieco zdezorientowaną drużynę, która już zaczęła rozważać siłowe otwarcie drzwi i zastanowiłam się chwilę. „Skoro to był Mistrz Żywiołów” – odezwałam się wreszcie – „I drzwi są na hasło to może hasłem jest litania?” Miriel zastanowiła się chwilę i wypowiedziała pierwszy z wersów. Trzy pary drzwi otworzyły się jak na komendę.

Zdecydowaliśmy najpierw iść tymi naprzeciwko wejścia jako że były większe i korytarz za nimi też wydawał się głównym korytarzem. Na jego końcu znaleźliśmy schody na dół i rozwidlenie na dwie strony. Zbadaliśmy najpierw prawą część kaeru i znaleźliśmy jedynie niewielkie pomieszczenia mieszkalne. Przeszliśmy znów przez główną komnatę i ruszyliśmy na lewą stronę. Nie wyszliśmy jeszcze za załom kiedy Hator gwałtownie się zjeżyła. „Uwaga. Niebezpieczeństwo.” – ostrzegłam towarzyszy. Nagle przed nami pojawił się kształt sunący w powietrzu. Od razu rozpoznałam Cieniopłaszczkę. Salazar był z przodu więc ostrzegłam go szybko żeby uważał na kolec na ogonie, którym zwierzaki zatruwają. Fechmistrz, krzycząc czy coś jeszcze, rzucił się do ataku.

Nie było czasu na dalsze wyjaśnienia. Salazar zaatakował i sam przyjął pierwszy impet uderzenia, Miriel wycofała się i zaczęła tkać wątki, Durgol podskoczył do najbliższych, w miarę całych, drzwi i zaczął je wyrywać a ja, każąc Hator zostać, rzuciłam się pomóc Salazarowi. Jego niezwykła zwinność, kryształowe pociski Miriel i moje pazury błyskawicznie powaliły stworzenie. Już mieliśmy otrąbić zwycięstwo, gdy z pomieszczenia obok wychyliły się dwie następne. Znów Fechmistrz zaczął taniec ostrza, śmignęły pociski i pazury. Cieniopłaszczki poległy. Ja wyszłam z tego starcia bez jednego zadrapania, zwłaszcza, że Durgol posługując się fragmentem drzwi jak tarczą zasłonił mnie przed jednym z ciosów, niestety Salazar został trafiony kolcem jadowym. Błyskawicznie rzuciłam się do niego i wspólnie z Durgolem próbowaliśmy usunąć truciznę z rany. Niestety nie szło nam to najlepiej aczkolwiek ból spowodował że T’skrang zemdlał, co było o tyle dobre, że spowolniło rozprzestrzenianie się trucizny w organizmie. Zawiązałam mu kawałek materiału na ramieniu żeby zatrzymać przepływ krwi z rannej ręki do serca i prosząc Miriel o zagotowanie wody pobiegłam na zewnątrz. Przypomniałam sobie, że widziałam niedaleko roślinę, która oczyści jego organizm z trucizny.

Nie było trudno ją znaleźć. Zrobiłam napar, szybko przestudziłam, ocuciliśmy Salazara i kazałam mu go wypić. Najwyraźniej zadziałało bo po kilku minutach T’skrang zaczął dochodzić do siebie. Całe szczęście.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Różdżka Pięciu Żywiołów

Gdy Salazar wstał i oznajmił, że jest gotowy do dalszych wyzwań ostrożnie zaczęliśmy badać resztę pomieszczeń. Okazało się że w środkowym z nich zawaliła się część podłogi, tworząc dziurę dużo głębszą niż dwa piętra i to zapewne stamtąd przyleciały stworzenia.

Ruszyliśmy na niższe piętro. Było zbudowane podobnie jak górne. Z ciekawszych miejsc znaleźliśmy jedno pomieszczenie zamknięte na cztery spusty, w którym stały beczki z wodą i niewielka fontanna, wielką salę zgromadzeń z areną do ćwiczeń pośrodku oraz pokój z zawalonym sufitem i podłogą, gdzie była zepsuta, i bardzo śmierdząca, uprawa grzybów wzbogacona o wielką galaretowatą amebę, która najwyraźniej postanowiła się z nami zaprzyjaźnić gdyż na nasz widok wyraźnie przyspieszyła. Rozpoznałam ją jako gatunek, który truje, więc Gharth podjął szybką decyzję i gwałtownie zatrzasnął drzwi przed pełznącym stworem. Uznaliśmy że chwilowo nie będziemy go drażnić.

Niestety po obejrzeniu całego kaeru stwierdziliśmy że nie ma nigdzie śladu różdżki ani mapy ani nawet miejsca gdzie ewentualnie można by je schować. Zaczęłam nawet węszyć jak Hator pewna, że gdzieś coś musieliśmy przeoczyć. Podczas gdy nasz troll gdzieś zniknął, co jakiś czas tłukąc się w którejś części kaeru a reszta chodziła po pomieszczeniach szukając wskazówek coś mnie tknęło. Ruszyłam prosto do sali zgromadzeń. Salazar, zaciekawiony poszedł za mną. Rozejrzałam się uważnie. Nie ściany. Nie dało się tu schować nic w ścianie. Popatrzyłam na zasypaną piaskiem arenę pod moimi stopami. Opadłam na kolana i zaczęłam rozkopywać piach. Już po chwili trafiłam na metal. Krzyknęłam zadowolona kiedy moim oczom ukazała się metalowa klapa. Miriel spojrzała na nią zaciekawiona z Salazar natychmiast wziął się do otwierania. Klapa odsunęła się powoli na bok ukazując nam schody w dół. Zajrzeliśmy ostrożnie i naszym oczom ukazało się nieforemne pomieszczenie o pięciu ścianach. W czterech były drzwi, piątą stanowiły schody. Podłogę zaścielał miękki dywan a pośrodku stał posąg wykonany z metalu o oczach z rubinów. Pomyślałam że to dość specyficzny wystrój wnętrza, dywan i rzeźba, ale wszak o gustach się nie dyskutuje. Ostrożnie zeszłam na dół. Kiedy tylko postawiłam stopę na podłodze pomieszczenia posąg ożył i ruszył w moją stronę. Cofnęłam się przestraszona. To nie jest zwykły posąg. To golem strażniczy. Nagle gdzieś spod schodów wyleciał kamień i trafił w golema. Ten ominął schody, jego oczy zaświeciły się na czerwono i wystrzeliły z nich promienie. Okrzyk bólu i swąd palonego futra świadczyły że promienie dosięgnęły celu. Domyśliliśmy się, że nasz trollowy Łupieżca postanowił zbadać tą dziurę z pierwszego poziomu kaeru i znalazł się w owej zawalonej części. Najwyraźniej postanowił przy okazji sprawdzić bojowość golema. Sprowokowany posąg ruszył pod schody i usłyszeliśmy jak zaczyna odwalać jakieś kamienie.

To dawało nam szansę. Kazałam Hator zostać i ruszyliśmy na dół. Plan zakładał, że zejdziemy bezgłośnie do pomieszczenia i dopóki golem zajmuje się próbą dotarcia do trolla my cicho przeszukamy pokoje. Salazar zszedł pierwszy, jak zwykle zręcznie i cicho, za nim ruszyła Miriel i też poszło jej gładko, niestety ja nie miałam tyle szczęścia. Tak bardzo starałam się nie narobić hałasu, że straciłam równowagę i poleciałam jak długa na dywan. Golem natychmiast odwrócił się i ruszył na nas. Miriel wskoczyła do pierwszych drzwi, na szczęście były otwarte, Salazar próbował wbiec do następnych ale okazały się zamknięte, widząc, że dopiero się gramolę z ziemi a golem już się zbliża podskoczył więc do mnie, błyskawicznie chwycił mnie w pół i jednym szarpnięciem postawił na nogi, po czym natarł na golema.

To nie była prosta walka. Uciekłam na górę i próbowałam kamieniami odciągnąć uwagę golema od Salazara. Widziałam jak z pokoju mkną w stronę stwora pociski Miriel nie czyniąc mu większej krzywdy zaś spod schodów co jakiś czas leci kamień, także nie przynosząc większych rezultatów. Gdyby nie zagrożenie życia była bym zachwycona tańcem Fechmistrza. To w jaki sposób t’skrang unikał każdego ciosu wyraźnie wskazywało na magię, która w nim płynęła. Nie mógł jednak unikać ich w nieskończoność. Widząc jak Salazar przewraca się po jednym z ciosów rzuciłam się z pazurami na golema żeby choć na chwilę go zająć. Pazury ledwo rysowały metal. Szalę zwycięstwa przechyliła Miriel, której pocisk wreszcie uderzył z taką mocą, że trafił golema w oko i częściowo je uszkadzając najwyraźniej pozbawił go nieco mocy. Kilka pozostałych pocisków utworzyło też wyrwy w metalu więc moje pazury też stały się skuteczniejsze. Gdy golem ledwo już stał na nogach Gharth znów trafił go kamieniem więc stwór odwrócił się i poszedł w jego stronę. Salazar usiłował go powstrzymać ale zyskał jedynie kolejną porcję poparzeń. Tymczasem troll wreszcie wylazł z kryjówki i zadał jeden, niezwykle celny cios, którym wyłupał ostatecznie oko golema i posąg wyłączył się nieruchomiejąc tam gdzie stał.

Odetchnęliśmy z ulgą. Salazar nie wyglądał dobrze. Miał liczne poparzenia i dwie poważne rany. Dałyśmy mu jeden z eliksirów i kazałyśmy odpocząć a same zaczęłyśmy przeszukiwać pomieszczenia. Miriel trafiła do sypialni i tam znalazła pęk kluczy który otworzył nam pozostałe drzwi. Za jednymi z nich znajdowało się laboratorium, w którym wciąż coś bulgotało, płynęło i parowało. Kolejne ukazały nam bibliotekę i to w niej utknęłam na dłuższy czas przeszukując księgi. Miriel i Salazar odnaleźli jeszcze gabinet, w którym była skrytka, zabezpieczona magią i też otwierana na hasło, przy której z kolei oni utknęli na dłużej.

Wśród ksiąg znalazłam kilka dotyczących magii żywiołów, które odłożyłam na bok z myślą o Miriel aż w końcu trafiłam na tą, po którą przyszliśmy. Od razu schowałam ją do torby i zawołałam Miriel. Powiedziałam jej o znalezisku i spytałam co oni znaleźli. Powiedziała o skrytce więc poszłam za nią do gabinetu. Próbowali zgadnąć hasło ale im nie szło. Salazar zapytał co wiemy o Tyzdrinie. Miriel wyjaśniła nam że był uczniem Jarona, twórcy tajemniczego Sfinksa, który ma pilnować Imperium Therańskiego by to nie uzurpowało sobie władzy nad całym światem. „To może Sfinks” – powiedziałam jednocześnie z Gharthem i obrys drzwi zniknął ukazując nam niszę w ścianie. Na tylnej ścianie niszy ujrzeliśmy mapę okolicy z symbolami pięciu żywiołów zaś na niewielkim postumencie leżała różdżka z jednej strony zakończona dłonią o zagiętych w kształt koszyczka palcach. Miriel niepewnie wzięła różdżkę do ręki. Nic strasznego się nie stało. Salazar wyjął pergamin i zaczął przerysowywać mapę.

Opuściliśmy kaer z niejaką ulgą. Namówiłam Ghartha żeby zabrał księgi, które odłożyłam dla Miriel. W końcu nikomu tutaj już się nie przydadzą. Złowrogi obelisk nadal stał przed wejściem. Nic się nie zmieniło. Wróciliśmy do wioski odpocząć i wyleczyć się. Miriel próbowała badać księgę ale została zamknięta magicznie i nie dało się jej otworzyć więc dała sobie spokój.

W końcu musieliśmy podjąć decyzję co dalej. Miriel zasugerowała żeby powiedzieć wieśniakom co zamierzamy i kazać im się spakować i ustawić przy granicy bariery żeby mogli odejść jak tylko ją zdejmiemy. Odradziłam jej to a Salazar mnie poparł. Spanikowani wieśniacy mogli by nas pozabijać bojąc się że obudzimy horrora i sami przez to zginą. Natomiast Gharth chciał koniecznie zdjąć barierę i szybko uciec zostawiając horrora w spokoju. Miriel zdecydowała że zdejmujemy barierę nic nie mówiąc wieśniakom, jako ostatni odblokowując żywioł znajdujący się najbliżej kaeru żeby zaraz potem stawić czoło horrorowi jeśli się uwolni.
Najpierw poszliśmy do Jorela. Miriel chciała go zapytać jak użyć różdżki. Domek okazał się wysprzątany a po Jorelu i Poly nie było nawet śladu. Obeszłam więc drzewo i znalazłam jego trop. Poszliśmy za nim. Zobaczyliśmy go siedzącego w jakimś transie na polance. Poly ostrzegła go że ktoś się zbliża więc otworzył oczy, spojrzał na nas i niezbyt miło kazał nam się wynosić. Widząc nasze wahanie spytał czego chcemy. Miriel spytała go więc jak użyć przedmiotu. Powiedział że wystarczy pochwycić nią żywioł. Zostawiliśmy go. Poszliśmy do bariery sprawdzić, czy uda nam się opuścić to miejsce. Niestety magia nas zatrzymała. Nie mając innego wyjścia ruszyliśmy na poszukiwanie pierwszego z żywiołów czyli Powietrza.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Bariera Żywiołów

Teren zmieniał się coraz bardziej. Skaliste wąwozy, rozpadliny, wąskie ścieżki i wyjący pomiędzy tym wszystkim wiatr. Miriel wyczuła esencję powietrza. Gdy wyszliśmy wąską półką za jeden z załomów skalnych zobaczyliśmy ogromną przepaść. Pośrodku stała iglica, na której szczycie zbudowano coś na kształt totemu. Nad nim wisiała niewielka chmurka. Do iglicy prowadził drewniany mostek zawieszony nad przepaścią. Miriel doszła do wniosku że najzwinniejszy jest t’skrang więc Salazar obwiązał się liną, drugi koniec złapał Gharth i Fechmistrz ruszył na most. Kiedy tylko postawił na nim stopę mostem zaczął szarpać wściekle wiatr. Ledwo utrzymał się na chwiejnej konstrukcji ale jakimś cudem dotarł na drugi brzeg. Udało mu się wspiąć na totem, machnął różdżką w chmurę i… nic! Kompletnie nic się nie stało. Spróbował kolejny raz, pod innym kątem, i jeszcze jeden. Wiatr szarpał nim strącając go na dół i nawet stąd było widać że ledwo utrzymuje się na górze. W końcu zsunął się i spróbował jeszcze raz. Znów na górę. Znów machanie różdżką i znów bez efektu. Zniechęcony zaczął wracać. W połowie mostu wiatr uderzył z ogromną siłą i Salazara zdmuchnęło w przepaść. Szczęściem troll utrzymał go i wciągnął na półkę skalną bez większych uszkodzeń na ciele.

Staliśmy przez chwilę zniechęceni zastanawiając się czemu to nie działa. Salazar zerknął na most i oznajmił że nie ma mowy żeby jeszcze raz spróbował na niego wejść. Miriel postanowiła więc że sama pójdzie. Oznajmiła że jeśli nie wróci mam przejąć dowództwo, obwiązała się liną i ruszyła. Już pierwsza próba skończyła się spadnięciem z mostu i wciąganiem przez Ghartha ale elfka nie poddała się. Dotarła w końcu do kolumny, wspięła się na nią i osiągnęła dokładnie taki sam efekt jak t’skrang. Kusiła los tak długo aż w końcu zsunęła się z kolumny a lina która ją opasywała odpadła i jej koniec poszybował w dół. Gharth przyciągnął ją do siebie i popatrzył na nas bezradnie. Rozejrzałam się po okolicy. Na niebie dostrzegłam w końcu to, czego szukałam, majestatycznie krążącego po okolicy sokoła. Krótkie „do mnie” niesione magią sprawiło że przepiękny ptak miękko usiadł na moim ramieniu. Poprosiłam Ghartha o drugi koniec liny, dałam go sokołowi w dziób i kazałam zanieść do elfki. Ptak sprawnie podleciał i opuścił linę wprost w jej ręce. Miriel obwiązała się dokładnie i postanowiła wrócić do nas. Po raz kolejny spadła z mostu ale w końcu, bezpiecznie, dotarła na twardy ląd.

Patrzyliśmy przez chwilę na szalejące powietrze i wiedzieliśmy że żadne z nas nie ma ochoty próbować po raz kolejny.
„Chodźmy do innego żywiołu.” – zaproponowałam – „Do ziemi na przykład. Jest dużo bezpieczniejsza niż powietrze i może tam uda nam się ustalić jak działa ta różdżka.”

Po chwili milczenia wszyscy skinęli głowami potakująco.

Do esencji ziemi doprowadził nas dużo łagodniejszy teren, pełen pagórków i niewielkich jaskiń. Po drodze spotkaliśmy stado omaków. Jednego nawet mi się udało namówić żeby podszedł i poczęstował się bananem ale są bardzo płochliwe.
Sama esencja znajduje się pośrodku sporej jaskini najeżonej stalaktytami i stalagmitami. Patrząc na nią wszyscy mieliśmy dziwne przeświadczenie, że ta na pozór spokojna jaskinia, zamieni się w drżącą, śmiertelną pułapkę jak tylko ktoś spróbuje do niej wejść. Pozostało więc spróbować ustalić jak działa różdżka zanim ktokolwiek z nas podejmie to ryzyko.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Furia żywiołów

Chyba Pasje się nad nami zlitowały po męczarniach, które przeszli Miriel i Salazar i na naszej drodze, szczęściem wielkim, stanął ponownie Tarsit. Sympatyczny t’skrang żywo zainteresował się naszymi poczynaniami z różdżką i postanowił nam pomóc. Niestety ja zaniemogłam nieco i następujące po sobie wydarzenia pamiętam jak przez mgłę…

Wraz z Tarsitem pojawiła się jakaś wietrzniaczka, Aria, krocząca ścieżką dyscypliny Złodzieja. Zdążyłam się już przekonać wielokrotnie że wietrzniaki mają niespożyte wręcz pragnienie wejścia wszędzie gdzie się da więc nie zdziwiło mnie, że bez wahania zadeklarowała że chętnie się do nas przyłączy i pomoże zdjąć barierę. Chciała nawet sama wlecieć do jaskini i zaryzykować zdjęcie żywiołu. Żywiołu, który wg Tarsita, powinien zostać zdjęty jako pierwszy. Potężne masywy skalne zwisające z sufitu jednak nie wyglądały zachęcająco i nawet wietrzniaczka, po bliższym przyjrzeniu się, doszła do wniosku że pakowanie się tam to nie najlepszy pomysł. Ponieważ cała reszta równie entuzjastycznie podeszła do tego pomysłu Miriel, chcąc nie chcąc, podjęła decyzję, że to ona pójdzie po esencję, wraz z Gharthem, który miał ją osłaniać. Troll zasłonił się od góry tarczą, chwycił Miriel pod pachę i ruszyli po esencję. Oczywiście instrynkt nas nie zawiódł i gdy tylko przekroczyli granicę jaskini cała góra zaczęła się trząść sypiąc stalagmitami na lewo i prawo. Szczęściem tarcza Ghartha okazała się na tyle wytrzymała że udało im się dostać do esencji. Tym razem różdżka od razu zamknęła się na żywiole i wchłonęła go w siebie tak, jak powinna. Niestety jaskinia, mimo że się już uspokoiła, była na tyle mocno naruszona przez wstrząsy, że nasi towarzysze musieli się salwować błyskawiczną ucieczką, żeby nie zostać pogrzebanymi przez spadające skały.

Zgodnie z dalszymi wytycznymi Tarsita kolejnym przystankiem miała być woda. Spokojne jeziorko, do którego dotarliśmy, natychmiast zyskało aprobatę naszych dwóch t’skrangów. Obaj, z zapałem, zaoferowali swoje usługi przy pozyskiwaniu esencji wody z ogromnym entuzjazmem. Przynajmniej do czasu kiedy wskoczyli do jeziorka. Woda natychmiast zaczęła się burzyć, kotłować i tworzyć zabójcze wiry. Salazarowi udało się w końcu zwalczyć moc żywiołu i zabrać esencję ale zamiast wyjść z wody normalnie postanowił wykonać kilka efektownych akrobacji, co przypłacił utratą różdżki. Tarsit przytomnie rzucił się na ratunek i udało mu się różdżkę odzyskać. Mam wrażenie, że na jakiś czas będą mieli dość kąpieli w podejrzanych jeziorkach.

Przyszła wreszcie kolej na ogień. Miałam niejasne wrażenie że to będzie najgorszy z żywiołów, wszak najłatwiej można ucierpieć w styczności z tym właśnie. Krajobraz który ukazał się naszym oczom kiedy dotarliśmy na miejsce tylko mnie upewnił w moich podejrzeniach. Sporych rozmiarów płaskowyż pokrywały skalne płyty pływające w morzu lawy. Powietrze falowało od panującego tu gorąca a z płynnej lawy, co jakiś czas, strzelały w górę słupy ognia. Zdecydowanie nie miałam ochoty nawet zbliżyć się do tego piekła a Hator tylko potwierdziła moje obawy jeżąc sierść i powarkując ze strachu. Nasza nowa towarzyszka, Aria, najwyraźniej jednak serce ma mężne jak niejeden większy od niej Dawca Imion i bez wahania zaoferowała że ona poleci. Miriel zabezpieczyła ją czarami przed gorącem i wietrzniak ruszył między płomienie. Chyba nie doceniałam tych istot. Zrobiła to tak zwinnie i szybko, że zanim się obejrzeliśmy już była przy nas wielce zadowolona z wypełnienia misji. Pomyślałam, że najgorsze już za nami.

Żywioł drewna znaleźliśmy nad potężnym drzewem, w którym mieszkał duch drewna. Całe szczęście że duchy są bardzo spokojne. Nasi specjaliści od żywiołów szybko zagadali ducha i skłonili go żeby pozwolił nam się wspiąć na drzewo i dokładnie je obejrzeć. Oczywiście na oglądaniu się nie skończyło i wkrótce potem przedostatnie ziarno esencji znalazło się w naszym posiadaniu.

Powietrze, dzięki posiadaniu w drużynie wietrzniaka i jego zdolności lotu okazało się najłatwiejszym z żywiołów. Kiedy Aria zgarnęła ostatnie ziarno esencji różdżka rozpadła się. Zadowoleni odetchnęliśmy z ulgą gdy nagle stało się coś dziwnego. Oślepiający błysk. A później ciemność…

Obudziliśmy się na pustyni. Gorąco, wciskający się wszędzie piach i jak okiem sięgnąć pusta przestrzeń. Upewniwszy się że wszyscy są cali zaczęliśmy się nieco bezradnie rozglądać. Wspólnymi siłami zwiadu Arii i wiedzy Tarsita ustaliliśmy że jesteśmy gdzieś na zachodzie Barsawii, prawdopodobnie na pustkowiach. Padła więc decyzja by udać się na wschód. Liczyliśmy że trzymając się tego kierunku uda nam się dotrzeć gdzieś w okolice Jeris. Niestety nie dane nam było zaznać spokoju w tym miejscu. Na horyzoncie zamajaczyła nam jakaś niewielka osada i już w nasze serca wstąpiła nadzieja gdy nagle okazało się, że nie dość, że osada dawno jest martwa to jeszcze zaczęło się zbierać na burzę piaskową. Cóż było robić. Pospiesznie wpadliśmy między domy i ukryliśmy się w jednym z nich.
Tutaj jednak czekała na nas kolejna niespodzianka – duchy. Początkowo myśleliśmy że pojawiające się zjawy chcą nam zrobić krzywdę i próbowaliśmy z nimi walczyć. Na szczęście okazało się, jest to tylko odbicie tragicznych dziejów tego miejsca. Swego rodzaju spektakl ukazujący zniszczenie owej osady.
Wreszcie burza ucichła. Niepewne schronienie, wspomagane magią Tarsita, wytrzymało szalejący żywioł i cali i zdrowi wyszliśmy na zewnątrz ruszając w dalszą drogę.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Mordercy z Pustkowi

Krajobraz zmienia się bardzo szybko. Pustynia została za nami a rozciągający się pod naszymi stopami teren zaczął przypominać sawannę. Jakież było moje zdziwienie, gdy w trawie gdzieś z boku dostrzegłam myszoskoczki wielkości dobrze upasionego kota. Przez chwilę miałam wrażenie, że to tylko omam wzrokowy ale kiedy przede mną zawisła ponad półmetrowa ważka przyglądając mi się ciekawie swoimi owadzimi oczami zrozumiałam, że to miejsce jest wyjątkowe. Owad był tak śliczny, o szmaragdowych skrzydłach, że po prostu musiałam sprawdzić, czy uda mi się ją oswoić. Zbadałam ją ostrożnie czy przypadkiem nie jest jadowita i przywołałam gestem do siebie. Co ciekawe ważka niepewnie przybliżyła się i, zachęcona, usiadła mi na przedramieniu. Byłam zachwycona subtelnością tego pięknego owada. Oczywiście Hator nie omieszkała dać mi do zrozumienia, że żadne zwierzę nie będzie kradło jej uwagi swojej pani. Dogadałyśmy się jednak w tej kwestii i postanowiłam że ważka idzie z nami. Tak Durgol jak i Salazar też byli nią zainteresowani. Nalegali nawet żeby nadać jej imię ale pomyślałam, że to jeszcze za wcześnie. Tak piękna istota musi mieć odpowiednie imię.

Ledwie nacieszyłam się nowym towarzyszem gdy ziemia pod naszymi stopami zaczęła drżeć. Obejrzałam się zaniepokojona. W naszą stronę galopowały dajry. Normalnie są to ogromne stworzenia, których długie rogi i masywne cielska wzbudzają strach, zaś te tutaj były co najmniej półtora raza większe i zmierzały prosto na nas. Szybko ukryliśmy się między drzewami. Dajry dobiegły do pobliskiego zagajnika, zatrzymały się i niezwykle leniwie zaczęły skubać rosnące na drzewach owoce. Dziwne, fosforyzujące owoce. Patrząc na ich powolne ruchy ciężko było uwierzyć, że jeszcze przed chwilą całe to stado pędziło z ogromną prędkością.

No ale dość już o zwierzętach. Wybaczcie drodzy Dawcy Imion tak rozległe studium fauny i flory Barsawii ale wszak nie zrozumiemy nigdy do końca siebie, jeśli nie zrozumiemy otaczającego nas świata.

Podróżując dalej zachwyciłam się jeszcze niejednym okazem przyrody aż w końcu zaczął nam doskwierać brak wody. Zapasy powoli się kurczyły a nie trafiliśmy do tej pory na żadne jej źródło. Pokazałam więc Hator bukłak i wysłałam ją na poszukiwania. Kocica wróciła po dość krótkim czasie ale sygnały które mi dawała nie wskazywały na radość ze znalezienia wody, mimo to kazała iść za sobą.

Poszliśmy ostrożnie za krojenem. Doprowadziła nas do dwóch trupów leżących w kałuży krwi u wylotu gigantycznego tunelu ziemnego, wyglądającego jak dzieło wielkiego kreta. Wokoło leżały strzały świadczące o tym, że ktoś się tutaj intensywnie bronił przed zwierzakiem. Przyjrzałam się ciałom. To były elfy w jednakowych, szarych szatach, wyglądające trochę jak członkowie zorganizowanego oddziału. Wokoło znalazłam jeszcze ślady siedmiu par butów, w tym jednych lekkich, jakby należących do maga. Ślady zdążały nieco bardziej na północ niż nasz szlak. Miriel zerknęła na elfy i oznajmiła, że ich rysy wskazują na to, że nie pochodzą z Barsawii.

Zaniepokojeni ruszyliśmy po śladach. Niedługo później naszym oczom ukazało się niewielkie skupisko drzew a czujny nos Salazara wychwycił swąd spalenizny. Wraz z Hator i Salazarem ruszyłam w tamtym kierunku. Widok, który ukazał się naszym oczom przeraził mnie. W dolince przed nami zobaczyliśmy obóz. Wyglądał podobnie do obozów orkowych nomadów. Mocne, solidne namioty ustawiono tak, by móc w nich mieszkać cały rok, za nimi rozciągały się poletka warzyw a w zagrodzie pasło się kilka kóz. Nie to jednak przykuło naszą uwagę a trupy leżące w obozie. Trupy Głosicieli Jaspree. Pasji przyrody, która jest mi szczególnie bliska. Troll leżał na żarze w ognisku, przywalony wielkim kamieniem, wietrzniak i dwa krasnoludy leżały na ziemi w kałużach krwi zaś elfa przybito do drzewa. Szybko wróciliśmy po resztę drużyny i zaczęliśmy badać to miejsce.

Głosiciele byli bestialsko torturowani. Nawet się nie bronili. Co za istoty są w stanie zrobić coś takiego innym Dawcom Imion? Okazało się że elf jeszcze żyje. Miriel ściągnęła go delikatnie z drzewa. Zaczął nieskładnie mamrotać: „Pilnujcie przejść. Szukają. Nie pozwólcie im. Rozdarta osnowa. Światy się przenikają. Pilnujcie przejść.” Durgol obejrzał go i stwierdził, że nie jesteśmy w stanie mu pomóc. Przeszukałam szybko namioty. W wietrzniackim znalazłam cały zestaw ziół, mikstur i przypraw. Bez trudu zidentyfikowałam zioła odurzające. Nie zastanawiając się podałam je elfowi. Narkotyk zadziałał szybko. Ukoił ból. Wyłączył świadomość. Tylko tyle mogliśmy dla niego zrobić.

Zaczęłam się zastanawiać co dalej gdy ziemia na zboczu kotlinki zaczęła się wybrzuszać w znany nam już tunel. Krzyknęłam do Salazara żeby chwycił kozę i rzucił ją w otwór. T’skrang posłuchał bez sprzeciwu, podcinając kozie gardło, żeby nie cierpiała zbyt długo. Cokolwiek było pod ziemią z ochotą przyjęło daninę, błyskawicznie wyżarło jej środek i odeszło.

W milczeniu zebraliśmy ciała. Mężczyźni zajęli się pochówkiem. Zabiłam dwie kozy i wraz z Miriel przygotowałyśmy z mięsa prowiant na drogę, kolację i nawet śniadanie. Durgol, Salazar i Gharth, zmęczeni budowaniem kurhanów zasnęli. My dwie czuwałyśmy do rana. Wyrzeźbiłam w tym czasie drewnianą tabliczkę „Tutaj leżą ciała Głosicieli Jaspree, brutalnie zamordowanych. Wędrowcze, westchnij nad ich duszami.” Położyłam ją na kurhanie. Choć tyle mogę dla nich zrobić.
Rankiem podjęliśmy jednogłośną decyzję że idziemy za mordercami. Jedynie Miriel wahała się przez chwilę ale nawet ona musiała przyznać, że tak brutalna zbrodnia nie może im ujść płazem… Wybrałam dwie silne, zdrowe kozy, obarczyłam je tobołkami z wodą i jedzeniem. Zabrałam też zioła i mikstury z namiotu Głosiciela i ruszyliśmy w drogę.

Przez cały czas podróży rozmawiałam z moją ważką, opisując jej mijane miejsca, przyzwyczajając do barwy mojego głosu. Oswajałam się z nią. Patrząc na mieniące się zielenią skrzydła doszłam do wniosku, że najbardziej pasuje do niej imię Szmaragd. Oznajmiłam więc drużynie, że tak właśnie będziemy nazywać naszą nową towarzyszkę.

Ślad którym podążaliśmy był wyraźny. Mordercy nawet się nie kryli. Po prawie połowie dnia, na równinie przed nami dostrzegliśmy dziwne zjawisko. Niewielka trąba powietrzna kołowała po polu pozornie bez celu. Po chwili, zupełnie jakby nas dostrzegła, zmieniła kierunek i ruszyła prosto na nas. Odbiliśmy nieco i trąba przez chwilę szła nadal swoim szlakiem. Zorientowała się jednak, że cel jej zniknął i znów ruszyła prosto na nas. Zaczęliśmy się już zastanawiać czy da się z tym walczyć, gdy nagle trąba zatrzymała się, po czym błyskawicznie oddaliła. Nie trudno się było domyśleć, że ktoś już wie, że się zbliżamy.

Wreszcie doszliśmy w pobliże niewysokich gór. Hator nas zaalarmowała. Salazar rozejrzał się i dostrzegł ukrytego między skałami łucznika. Elf w szarym ubraniu był tak dobrze zamaskowany, że gdyby nie Hator nie byli byśmy w stanie go dostrzec.

Po krótkiej naradzie postanowiliśmy że ja i Salazar udamy się łukiem od drugiej strony gór, wespniemy się na zbocze i spróbujemy zajść łucznika od tyłu. Tak długo jak się dało szliśmy razem. Później uwiązałam kozy do niewielkiego drzewa, kazałam Szmaragd zostać i wraz z Hator i Salazarem ruszyliśmy na zbocze góry.
Wspinaczka nie szła mi najlepiej. Podczas gdy Salazar wspinał się niemal bezgłośnie ja co jakiś czas strącałam luźne kamienie. Warknięcie Hator ostrzegło mnie w ostatniej sekundzie. Rzuciłam się za skałę i poczułam powiew powietrza tuż obok głowy, kiedy ze świstem przemknęła strzała. Krojen spiął się do skoku. Wiedziałam, że zaatakuje i kosztowało mnie sporo wysiłku żeby ją od tego powstrzymać. Kątem oka dostrzegłam cień gdzieś nad strzelcem. Krzyknęłam więc „Wyjdź i walcz jak równy z równym zamiast strzelać do mnie z zasadzki.” Mój głos rozniósł się po zboczu i zaalarmował resztę drużyny. Dał też szansę Salazarowi. T'skrang nie namyślał się długo i zwinnie spadł prosto na plecy łucznika. Jego cios był tak silny, że powalił go na ziemię. Niestety zdążył wydać z siebie trzy krótkie gwizdnięcia zanim Salazar go dobił.

Tymczasem dołączyła do nas reszta drużyny. Gharth, znany z tego że nie lubi się nudzić, obrzucił zbocze uważnym wzrokiem po czym zarzucił linkę z kotwiczką i zaczął się wspinać. Po chwili zniknął nam za załomem.

Zajęliśmy się przeszukaniem trupa. Jakie było nasze zdziwienie, gdy w jego sakiewce odkryliśmy złote monety therańskie. Wrogowie Barsawii! Tutaj! Co oni robią na naszych ziemiach? Jedynie Dorgul wyraził chęć posiadania owego złota. Wziął też porządnie wykonane karwasze i Salzar zepchnął ciało ze skalnej ściany.
Nagle usłyszeliśmy nad głową syknięcie. Gharth pokazywał nam, że mamy koniecznie wspiąć się do niego. Zaprotestowałam. Nie będę wciągała Hator na skały. Jeszcze jej się coś stanie a tego bym sobie nie darowała. Miriel poprosiła Salazara żeby sprawdził co zobaczył Gharth. T'skrang zwinnie dołączył do trolla a my czekałyśmy na dole.

Pięknym saltem Salazar znalazł się obok nas i oznajmił nam, że po drugiej stronie góry leżą dwa trupy krasnoludów a trzech elfich łuczników w szarych szatach pilnuje elfki, która rzuca jakieś czary otwierające przestrzeń astralną z której coś wyłazi. Nie było na co czekać. Na szczęście Salazar wypatrzył z góry bezpieczniejsze zejście, którym natychmiast podążyliśmy.

Wąski korytarz skalny wyprowadził nas do doliny. Po dwóch jego stronach przyczaiło się dwóch łuczników, trzeci, najwyraźniej dowódca, stanął dokładnie naprzeciwko nas, zasłaniając nam elfkę, za którą ziała ogromna dziura czerni. Widać było przez nią błyszczące światełka przypominające gwiazdy a za nimi coś się poruszało.

Salazar, z Durgolem tuż za nim, wyskoczyli w prawo atakując ukrytego tam łucznika, ja skoczyłam w lewo wysuwając pazury zaś Miriel zaczęła tkać wątek do czaru. Miałam tylko nadzieję, że Gharth tym razem włączy się do walki zanim sprawy przybiorą zły obrót.

Elf, na którego wpadłam, był tak zaskoczony impetem mojego ataku, że pierwszy cios rozorał mu pierś i powalił go na ziemię. Usiadłam na nim i szybkim ruchem zanurzyłam pazury w miejscu, gdzie wyczułam bicie serca. Weszły jak w masło. Przekręciłam dłoń i elf znieruchomiał. Bardziej czułam niż widziałam jak Gharth na swojej tarczy zjeżdża ze stoku wpadając na dowódcę. Ale kiedy się obejrzałam po pokonaniu swojego przeciwnika zobaczyłam, że troll leży na ziemi a nad nim elf unosi miecz do ostatecznego ciosu. Błyskawicznie rzuciłam się pod ostrze. Pazury po raz kolejny przeorały tors i kolejny przeciwnik padł na ziemię by chwilę później podzielić los poprzednika. Nad moją głową śmignęła kula ognia. Usłyszałam huk i krzyk Miriel. Nie miałam czasu się jednak obejrzeć bo dostrzegłam że Salazar też leży na ziemi, nieprzytomny, a jego przeciwnik szykuje się do ciosu, który pisany był wcześniej trollowi. Nie mogłam zaryzykować że stojący obok niego Durgol go powstrzyma więc rzuciłam się w jego kierunku. Ten przeciwnik okazał się jednak dużo zręczniejszy niż dwaj poprzedni i bez trudu sparował mój cios. Zauważyłam też, że próby Durgola żeby go trafić także spełzają na niczym. Elf oddał mi cios i tym razem to ja wylądowałam obok Salazara, Pasjom jednak dzięki wciąż zdolna do dalszej walki. Przeciwnik porzucił mnie i Durgola widząc, że troll się już pozbierał i atakuje elfkę ruszył do niej by jej bronić. Zanim nasz towarzysz zadał cios elfka posłała jeszcze jedną kulę ognia. Cios Ghartha odrzucił magiczkę do tyłu. Padła na ziemię, ale kiedy Gharth postanowił ją dobić tarcza błyskawic, która chroniła kobietę ugięła się i z taką siła oddała jego własny cios, że troll poleciał do tyłu i znieruchomiał. Z korytarza, prosto w podnoszącą się elfkę, wyleciały kryształowe pociski Miriel. Zaklęcie było tak silne, że jego huk rozniósł się echem a magiczka znieruchomiała na ziemi. Wraz z Durgolem przypuściliśmy atak na jedynego pozostałego przeciwnika. Tym razem Zbrojmistrz wymierzył cios bardzo precyzyjnie i przeciwnik padł u naszych stóp.

Rozejrzałam się. Salazar, Miriel i Gharth leżeli nieprzytomni a z wielkiej dziury w przestrzeni zaczęła wypełzać obrzydliwa paszcza, wijąc się i rycząc. Nagle Durgol zakrzyknął. Spojrzałam w jego stronę. Krasnolud, który wydawał nam się martwy jeszcze żył. Kazał nam biec zawołać resztę „Oni zamkną. Szybko.” Podał nam jakiś ciąg liczb. Ocuciłam szybko Salazara i upewniwszy się, że Fechmistrz ogarnął sytuację popędziłam wraz z Durgolem we wskazane miejsce.

Góra piachu okazała się ukrytym budynkiem. Znaleźliśmy panel kamienny z liczbami. Durgol szybko wcisnął je tak, jak nakazał krasnolud i platforma pod naszymi stopami zaczęła się opuszczać. Zjechaliśmy do podziemnego korytarza. Naszym oczom ukazał się troll w okularach i szatach maga, dyskutujący spokojnie z jakimś krasnoludem. Oboje zaczęliśmy krzyczeć żeby się pospieszyli, że horror wychodzi. Przyznam, że zareagowali błyskawicznie. Otworzyli drzwi do jakiegoś audytorium i już po chwili pędziliśmy na powierzchnię w towarzystwie kilkunastu a może nawet kilkudziesięciu magów, nieco chaotycznie tłumacząc im co się stało.
Dobiegając na miejsce zobaczyliśmy Salazara, pędzącego w naszym kierunku z krasnoludem przewieszonym przez ramię. Błyskawicznie ktoś chwycił nieszczęśnika, ściągnął na ziemię i zaczął opatrywać. Z przestrzeni wysączyła się ogromna, zielonkawa chmura jakiegoś dziwnego dymu. Widziałam jak nagle wystrzeliła w kierunku Miriel potwornie silne dwie macki. W ostatniej chwili ktoś otoczył elfkę tarczą. Gaz rozbił się o nią nie czyniąc Miriel najmniejszej krzywdy. Magowie ruszyli do ataku. Część z nich odpierała trujący gaz, część usiłowała go wcisnąć znów do przestrzeni. Jakiś mag, otoczony tarczą, zaczął się nagle dusić kiedy chmura przedostała się do środka. Wraz z Durgolem jednocześnie rzuciliśmy się do niego i udało nam się go wypchnąć z trującej bańki zanim nieszczęśnik się udusił. Magom pot spływał po twarzach, ktoś gdzieś zemdlał, chyba z wysiłku. W końcu odnieśli sukces. Chmura została wepchnięta do otworu a rozdarcie w przestrzeni zamknęło się.

Chwilę czasu zajęło nam ogarnięcie się po tej niezwykłej bitwie zanim się zorientowaliśmy, że wśród tych magów jest sam Tyzdrin Rudy! Próbowaliśmy się dowiedzieć od niego jak to możliwe i jak się tutaj znaleźliśmy ale Miriel wpadła w jakiś szał. Zaczęła krzyczeć na Tyzdrina że to jego wina, obrażać magów, awanturować się. Zastanowiłam się przez chwilę po czym przeprosiłam Tyzdrina i udałam się po swoje zwierzęta.

Kiedy wróciłam Salazarowi udało się uspokoić Miriel i namówić ją żeby przprosiła magów. Dzięki temu zyskaliśmy zaproszenie do ich siedziby na posiłek i nocleg. Dowiedzieliśmy się, że czar spod kaeru miał po zdjęciu przenieść nas bezpośrednio do Tyzdrina, błąd jego ucznia sprawił, że wylądowaliśmy nieco dalej. Zdradzono nam też, że takich wyrw w przestrzeni jest więcej i magowie należący do ich stowarzyszenia pilnują tych miejsc. Niestety byłam zmuszona przekazać im przykrą wiadomość o śmierci ich przyjaciół, Głosicieli Jaspree. Zasmuciło to nie tylko ich serca.

Po tych wszystkich przykrych wydarzeniach dano nam ciepłe jedzenie i wygodne łóżka. Ale najważniejsze co mogliśmy od nich dostać to wiedza, która kryła się w tym miejscu i którą, dzięki naszemu poświęceniu w walce, magowie zgodzili się nam udostępnić. Ten dar jest bezcenny.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Zlecenie

Następnego dnia, rankiem, zebraliśmy się w saloniku łączącym nasze pokoje, na prośbę Miriel. Nasz szefowa udała się skoro świt na rozmowę do Tyzdrina. Opowiedziała mu o naszych przygodach w jego pokojach, o zniszczeniu golema i zabranych księgach. Napomknęła coś o wzburzeniu krasnoluda związanym ze zniszczeniem jego dzieła, niezwykle drogiego dzieła, i o kwocie, której zażądał jako zwrot kosztów za niezwykłe rubiny, użyte do stworzenia oczu golema. Wysokość tej kwoty z lekka nas przeraziła gdyż dóbr materialnych nie posiadamy zbyt wiele. Miriel uspokoiła nas jednak, że Tyzdrin zgodził się zamiast pieniędzy wysłać nas na ważną dla niego misję. Oczywiście jeśli chcemy. Misja miała polegać na udaniu się do Jerris i odebraniu jakiegoś przedmiotu od dawnego przyjaciela Tyzdrina, po czym dostarczeniu go znów do szkoły. Zgodziliśmy się właściwie bez zastanowienia. Poprosiłam Miriel, żeby w miarę możliwości odwlec moment wymarszu o tydzień żebym mogła się wyszkolić. Nie wiadomo kiedy później uda mi się znaleźć nauczyciela a tutaj miałam do nich nieograniczony dostęp.

Podczas naszej rozmowy rozległo się pukanie i do saloniku wszedł Tarsit z Baronem, swoją ukochaną i, podobno, niezwykle rozmowną, paprotką. Ucieszyliśmy się na jego widok. Zwłaszcza Salazarowi widok ziomka sprawił wiele radości. Sympatyczny t’skrang ma w zwyczaju znikać i pojawiać się w najmniej spodziewanych momentach. Nie wiem jak on to robi ale pewnie by zgłębić tą tajemnicę musiała bym poświęcić nieco więcej uwagi dyscyplinie Mistrza Żywiołów. Znikająca Aria natomiast nie dziwi mnie wcale, Złodzieje są przecież w znikaniu mistrzami.

Przywitaliśmy się z Tarsitem ale nie dane nam było długo z nim rozmawiać gdyż odwiedził nas kolejny gość. Dargun jest trollem, czarodziejem, o wyjątkowej aparycji. Ma starannie przystrzyżone i wyczesane futro, idealnie dopasowane szaty, binokle na nosie i ogromne pokłady ogłady i uprzejmości. Koniecznie chciał porozmawiać z Tarsitem na tematy, których nawet próbowałam zrozumieć. Zostawiliśmy ich więc i udaliśmy się do Tyzdrina. Miriel oznajmiła krasnoludowi, że przyjmiemy zlecenie. Ucieszony szybko przeszedł do rzeczy poprosiwszy najpierw by sprowadzono Tarsita gdyż chciał, żeby t’skrang udał się z nami do Jerris.

Gdy już wszyscy byli zebrani w gabinecie Tyzdrina krasnolud ze smutkiem poinformował nas, że elfka, która otworzyła nieszczęsne przejście była kiedyś jego uczennicą. Tyzdrin jest w posiadaniu artefaktu magicznego, niezwykle potężnego przedmiotu, a raczej kilku przedmiotów. Elfka wiedziała o owym artefakcie i teraz Tyzdrin obawia się, że jego przyjacielowi, który ma ów przedmiot u siebie, może grozić poważne niebezpieczeństwo. Krasnolud, wydaje mi się że słusznie, uznał, że przedmiot będzie dużo bezpieczniejszy w szkole niż w Jerris i poprosił nas o odzyskanie go i przyniesienie z powrotem. Ponieważ elfka dokładnie znała każdego ucznia szkoły my wydaliśmy się mu najodpowiedniejsi do tego zadania, bo nikt nas nie zna i nie kojarzy ze szkołą.

Zapytany przez nas jak ów przedmiot wygląda i czym jest, postawił przed nami niewielkie pudełko, po czym wyjął z niego figurkę. Był to złoty sfinks z zamkniętymi oczami, wykonany niezwykle kunsztownie. Poprosił naszą wietrzniaczkę by wejrzała w jego wzorzec i zapamiętała go dobrze, ponieważ figurka którą mamy odzyskać wygląda identycznie, tyle że jest wykonana z diamentu, ale żeby się upewnić, że jest prawdziwa musi mieć wzorzec wyglądający dokładnie tak, jak wzorzec złotego sfinksa. Aria, nie bez trudu, obejrzała figurkę i kiwnęła głową na potwierdzenie, że dostrzegła szczegóły wzorca. Zdradził nam, że obie figurki są częścią większej całości i że nie może nam powiedzieć nic więcej na ich temat gdyż wiedza ta jest pilnie strzeżona. Niestety potwierdził przypuszczenia Durgola, że mając jedną z figurek i wiedząc jak działa można posiąść część jej mocy i ją wykorzystać. W połączeniu z domysłami że zdradziecka elfka sprzedała komuś ową wiedzę sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie.

Tyzdrin dał nam złotego sfinksa oraz list, w którym zawarł informacje mające nas uwiarygodnić przed jego przyjacielem. Po jego opowieściach o potędze przedmiotu zaczęłam się obawiać, że samo podróżowanie ze sfinksem może być niezbyt bezpieczne. Zapytałam więc Tyzdrina czy jest jakiś sposób zabezpieczenia figurki, by jej wzorzec nie był widoczny dla kogoś, kto potrafi w niego wejrzeć. Obiecał że zatroszczy się o to i da nam specjalny orichalkowy pojemnik. Na prośbę Durgola ustaliliśmy też że jak stanie się coś złego przekażemy informację do szkoły za pomocą gryfa, będącego w posiadaniu Władcy Zwierząt, który zgodził się mnie szkolić na trzeci krąg. To była dla mnie najlepsza wiadomość tego dnia gdyż oznaczała że będę mogła poznać tak wspaniałe zwierzę, o którym słyszałam wiele legend.

Diamentowy sfinks jest w posiadaniu elfa o imieniu Tanilev Hast. Jest to Fechmistrz, blondyn o perłowej skórze i ogromnej słabości do kobiet. Jak się okazało dawny znajomy Tarsita. Krasnolud opisał go jako osobę lekkomyślną i nierozważną a jednocześnie niezwykle lojalną i niezłomną. Jest przekonany, że elf nawet na torturach nie zdradził by miejsca schowania figurki. Tym bardziej obawia się o jego życie. Ustaliliśmy że odbędziemy szkolenia i zaraz po nich udamy się do Jerris odnaleźć Tanileva i odzyskać figurkę.

Tego dnia poznałam swojego nauczyciela i rozpoczęłam szkolenie. Regal okazał się być obsydianinem. Czarodziejem, który po wielu wędrówkach zapragnął wyciszenia i kontaktu z przyrodą i postanowił wkroczyć na ścieżkę Władcy Zwierząt. Ma jasnobrązową skórę z białymi żyłkami a jego pasją są istoty latające. Tworzy z nimi niezwykłą drużynę.

Najbardziej charakterystycznym latakiem jest niewątpliwie puchacz. Bardzo sędziwy, o barwie identycznej jak jego właściciel, brązowych piórach poprzetykanych bielą, i równie poważnym spojrzeniu. Przez całe moje szkolenie zawsze siedział na ramieniu mistrza i zgodnie z nim potakiwał kiedy coś mi się udawało lub z zatroskaniem kręcił przecząco głową gdy coś nie wyszło. To było naprawdę rozbrajające.

Regalowi towarzyszył też czasem przepiękny orzeł złocisty, niewielki ptak o ogromnej inteligencji.

Dopiero w połowie szkolenia mistrz poznał mnie z kolejnym niezwykłym stworzeniem. Przypomina latającego węża z wyłupiastymi oczami i jest strasznie nieufne. Sam Regal przyznał, że oswojenie zwierzaka zajęło mu pięć lat. Nie jest może piękne ale ma swój urok.

Ciekawy sposób ma mój mistrz na zrelaksowanie się. Jest nim maleńki żółty kanarek, który siada mu czasem na ramieniu i zaczyna śpiewać. Wtedy wiem, że oznacza to koniec nauki gdyż mistrz błyskawicznie wyłącza świadomość i udaje się na odpoczynek.

Jednak przyznam, że najbardziej ze wszystkich stworzeń zafascynował mnie gryf. Nie przebywał w szkole. Latał wolny po okolicy i Regal początkowo nie chciał mi go zaprezentować. Dopiero ostatniego dnia szkolenia zrozumiałam dlaczego.
Mistrz poprosił bym zostawiła Hator i Szafir w szkole i zabrał mnie daleko na pustkowia. Po kilku minutach oczekiwania na niebie zobaczyłam potężny kształt kołującego gryfa. Wylądował w pewnym oddaleniu, zaskrzeczał wyzywająco i wpatrzył się we mnie.

„To twój ostatni test” – oznajmił mi Regal. – „Zobaczymy czego się nauczyłaś przez ten czas. Nazywa się Szpon.”

Wzięłam głęboki oddech, spróbowałam uspokoić nerwy i ruszyłam wyprostowana wprost do gryfa. Przyjrzałam mu się uważnie. Jest cudowny, z białym krawatem i pomarańczowymi jak ogień skrzydłami, które rozpostarł szeroko gdy ruszyłam w jego stronę. Wypowiedziałam jego imię, przedstawiłam mu się, zaczęłam do niego mówić. Byłam dość blisko gdy rozpostarł skrzydła, uniósł się nieco i zaskrzeczał rzucając głową. Zrozumiałam że rzuca mi wyzwanie. Ruszyłam dalej wciąż przemawiając, wyciągnęłam dłoń. Pozwolił mi podejść, pozwolił się pogłaskać a potem opuścił nieco głowę. W pierwszej chwili nie potrafiłam uwierzyć w to, co mówiła jego postawa. „Pozwolisz mi?” – zapytałam po chwili wahania a Szpon tylko opuścił niżej łeb. Weszłam na jego grzbiet, złapałam się mocno i gryf wystartował. To było niesamowite. Najpierw szybki bieg, później wzbił się w powietrze aż mi dech zaparło. Wiatr, szybkość, ciepły dotyk jego piór. Nie przeżyłam jeszcze równie wspaniałego uczucia na swojej ścieżce dyscypliny i obawiam się, że nic nie może dorównać temu doświadczeniu. W końcu Szpon wylądował. Przytuliłam się jeszcze do jego szyi zanim zsiadłam, pogłaskałam go, podziękowałam za lot. Skłonił lekko głowę. Regal uśmiechnął się kiedy do niego podeszłam z nieobecnym jeszcze i rozmarzonym wzrokiem.

„Gratuluję trzeciego kręgu.”

Wieczorem tego dnia postanowiłam przemówić do naszych gospodarzy. Zebraliśmy się w auli, Miriel podziękowała za gościnę i za uratowanie naszego życia. Znany nam już troll, Dargun, wyraził radość że mogli nas poznać i szkolić, podziękował nam za pomoc w walce. Bez naszej interwencji mogli by nie zdążyć na czas. W końcu przyszedł ten moment. Zdenerwowana, ściskając w dłoni niewielki wisiorek drewniany, który rzeźbiłam przez ostatnie dni, i mamrocząc pod nosem „wyobraź sobie, że to zwierzęta” żeby sobie dodać otuchy stanęłam przed zgromadzonymi. Kiedy skupili się na mnie poczułam się jeszcze mniej pewnie. Ale cóż, trzeba stawić czoło swoim lękom. Zaczęłam też od podziękowań za gościnę i szkolenie.

„Nie wiem czy wszyscy już wiecie” – przeszłam w końcu do sedna. – „Ale ścigając elfy trafiliśmy do wioski Głosicieli Jaspree. Niestety wszyscy zostali bestialsko zamordowani. Lata temu, kiedy byłam zaledwie osieroconym dzieckiem, Wielka Matka, którą Wy zwiecie Jaspree zaopiekowała się mną i uratowała mi życie. W tamtej chwili, widząc ciała Głosicieli zrozumiałam, że ich posługa jest niezwykle ważna i że jest ich zbyt mało by dbać o domenę Pasji. Dlatego biorąc Was na świadków chciałam oznajmić, że od dziś dnia będę podróżowała po Barsawii jako Głosiciel Jaspree, kontynuując dzieło tych wspaniałych Dawców Imion.”

Szczęśliwa, że udało mi się wygłosić coś co miało sens dla istot innych niż zwierzęta założyłam na szyję wisiorek. Wąż z torsem ludzkiej kobiety będzie od teraz symbolem mojego głosicielstwa. Rozległy się oklaski, co tym bardziej zbiło mnie z tropu. Od razu poczułam się spokojniejsza mogąc znów zniknąć z pola widzenia Dawców Imion i dołączyć do moich dwóch przyjaciół Hator i Szafir.

Rankiem następnego dnia ruszyliśmy w podróż. Przyznany nam przez szkołę przewodnik doprowadził nas w pobliże Jerris i dalej poszliśmy sami. Cała podróż zajęła nam niespełna trzy dni. Gdy naszym oczom ukazał się zarys miasta Salazar i Aria nagle zaczęli dopytywać Miriel czy wszystko w porządku. Dopiero teraz zauważyłam, że nasza przywódczyni ma łzy w oczach. Spojrzałam na nią ciekawie.

„W tym mieście zginął mój ojciec” – rzuciła krótko i nieco energiczniej ruszyła do przodu.

Ruszyliśmy za nią. Już pod samym miastem wróciła stara Miriel. Łzy gdzieś zniknęły a w jej postawie dało się wyczuć determinację.

Na bramie zażądano od nas 2 srebrniki i wpuszczono nas do środka. Jerris to dziwne miasto. Widać w nim duże bogactwo i mało gustu. Budynki są albo szarobure albo strasznie krzykliwe. Wszyscy się gdzieś spieszą. Niemal biegną przed siebie patrząc albo w ziemię albo w niebo, pozdrawiają się zdawkowo. Widać lektyki, huttawy, panuje ożywiony ruch i tłok. Od razu poczułam się tutaj obca. Zwłaszcza, że to miasto kupieckie, w którym rządzi pieniądz a theranie są traktowani na równi z innymi obywatelami. Nie ma tutaj żadnej zieleni. Tylko kamień i pył.

Przy bramie dostrzegliśmy sporą karczmę nazywającą się bardzo oryginalnie „Przy Bramie” i Miriel postanowiła wejść do środka i zaczerpnąć informacji. Nie wracała dość długo więc reszta poszła za nią, ja zaś usiadłam na zewnątrz i przyglądałam się mieszkańcom. Dostrzegłam że strażnicy miejscy są tutaj bardzo dobrze uzbrojeni i nikt nie zwraca na mnie uwagi mimo, że krojen i wielka ważka z daleka rzucają się w oczy. Przypomniało mi się jak Miriel mówiła nam przed wejściem do miasta że tutaj nikt na nikogo nie zwraca uwagi, że nie lubią obcych i jak ktoś kogoś morduje reszta udaje że nie widzi. Urocze miejsce.

Wreszcie cała drużyna wypadła niemal z karczmy. Miriel wściekła a Salazar z Tarsitem szczerze ubawieni. Spytałam czy udało im się czegoś dowiedzieć. Salazar odrzekł, że znają adres elfa, za odpowiednią opłatą dowiedzieli się wszystkiego. Dopiero po drodze opowiedział mi po cichu co się działo w karczmie.

Podobno jakiś ork złapał ją za pośladek kiedy przepychała się do baru. Miriel zlokalizowała go i próbowała dać mu w twarz. Niestety ork był szybszy, zablokował cios, chwycił ją w pół, przyciągnął do siebie i zarechotał „Tak bez buzi?”. Wściekła elfka próbowała się wyrwać kiedy cała karczma ryknęła śmiechem. Ork w końcu puścił ją mówiąc że jest za chuda i śmiejąc się radośnie odszedł do baru. Tymczasem Miriel nie poddła się i znalazła kolejny sposób na zwrócenie na siebie uwagi tłumu. Kiedy Salazar, Tarsit i Aria weszli do karczmy Miriel stała na stole obsypana monetami a gawiedź domagała się głośno tańca i rozbieranek. Elfka próbując przekrzyczeć tłum zażądała informacji gdzie znajdzie niejakiego Tanileva, na co tłum zaczął krzyczeć „Następna!”, „Co, ciebie też zbrzuchacił?” i podobne uwagi. Wreszcie Salazar zlitował się nad nieszczęsną, przepchnął się do niej i zaproponował żeby jednak spróbować przepytać karczmarza. Aria skrupulatnie wykorzystała okazję i zebrała wszystkie rzucone monety. Pomyślałam, że elfy mają niezwykle interesujące sposoby zbierania informacji. Przy barze też nie było lepiej. Zwłaszcza że karczmarz, troll z obciętymi rogami, z miejsca zaproponował Miriel pracę w karczmie. Nic wielkiego. Ot przyjść, pogibać się, trochę rozebrać. Żeby goście byli zadowoleni. Wściekła Miriel użyła czaru żeby zlepić dwa stojące na ladzie kufle oznajmiając, że jeszcze jedna taka uwaga i następne będą jego usta. Sytuację złagodził Salazar, który poprosił o piwo i zapłacił karczmarzowi sowicie za adres Tanileva, opuszczając po tym karczmę tuż za wściekłą szefową.

Podróżując przez miasto trafiliśmy na plac ze świątyniami Pasji jednak nie było tam świątyni Jaspree. Niezbyt uprzejmy Dawca Imion, zapytany o takową, odburknął coś że mają swoje siedlisko poza miastem i tam sadzą sobie te swoje chwasty.

Po niezbyt długiej podróży dotarliśmy do bogatszej dzielnicy. Pojawiły się wolno stojące domki z ogródkami i prywatną ochroną. Wreszcie dostrzegłam drzewa i usłyszałam śpiew ptaków. Od razu lepiej. Dom Tanileva znaleźliśmy bez trudu. Oddalony nieco od ulicy, z basenem i zadbanym ogrodem, wcale nie kapał bogactwem. Jako chyba jedyny w okolicy był urządzony z gustem i ładnie przyozdobiony. Niestety furtka była zamknięta a dom wyglądał na pusty. Aria zdecydowała się obejrzeć go bliżej i poleciała na posesję. Widzieliśmy jak znika w oknie balkonowym na piętrze.

Kiedy długo nie wracała Tarsit spróbował ją przywołać w mowie powietrza, niestety nie przyniosło to efektu. Zdecydowaliśmy że wchodzimy. Salazar przeniósł Hator i zręcznie przeskoczył na drugą stronę. Dołączyłam do niego i wtedy oboje usłyszeliśmy dziwny dźwięk, jakby za domem ktoś biegł po trawie.
„Szybko, tam ktoś ucieka.” – rzuciliśmy do reszty drużyny i ruszyliśmy za dom, szybko ale ostrożnie.

Wtedy pojawiła się Aria, nieco zamroczona, i powiedziała, że w domu był jakiś wietrzniak. Zraniła go ale udało mu się ją trafić ostrzem nasączonym miksturą usypiającą.

Info dla czytających – Etopka i Monia musiały opuścić sesję więc dalej ich postaci znikają z opowieści. Gdy nie ma Miriel dowodzenie w drużynie przejmuje Raven, dlatego to ona podejmowała później decyzje.

Na przód wysforował się Tarsit unosząc się kawałek ponad ziemią. Gdy dobiegliśmy do rogu budynku Tarsit już wracał. Powiedział, że widział pięciu dawców imion orka, elfa, człowieka, krasnoluda i wietrzniaka z raną na ręce, uciekających przez płot. Nie widzieli go. Poprosiłam żeby wraz z Durgolem przeszukali willę a ja i Salazar będziemy ich śledzić. Umówiliśmy się na kontakt za godzinę na jednym z placów i rozstaliśmy się.

Po raz pierwszy miałam możliwość zapożyczenia zmysłu od Hator. Posługując się trochę tropieniem a trochę węchem ruszyłam za ściganymi. Salazar ubezpieczał tyły rozglądając się bacznie na boki. Trop poprowadził nas do slumsów. Zatrzymałam się przed karczmą, wyglądającą jak prosty drewniany wagon. Okiennice były zamknięte a na ławeczce pod ścianą siedziało trzech żuli, dwa krasnoludy i człowiek. Przeszliśmy ostrożnie na tył. Na podwórku stworzonym przez tył karczmy i trzy kamienice panował niemożebny smród. W błocie i odchodach spał jakiś troll a pod wejściem do karczmy siedział zupełnie tam nie pasujący ork w sile wieku, porządnie ubrany. Ciało miał pokryte tatuażami, brakowało mu jednego ucha a przy pasie miał kordelas. Nie mogłam się zdecydować, czy trop prowadzi na tyły karczmy bo już po chwili zaczęłam parskać równie mocno jak Hator, oburzona że jej pani każe jej wąchać takie miejsca. Mądra Szafir trzymała się dość wysoko by okropny zapach jej nie doskwierał. Wycofaliśmy się a Salazar podał mi szmatkę nasączoną wodą do przetarcia twarzy i podał też wodę Hator, która z wdzięcznością wytaplała w niej cały pysk. Zastanowiłam się chwilę co dalej po czym podjęłam decyzję. Poprosiłam Salazara, żeby wszedł do karczmy, kupił piwo, rozejrzał się przy tym dyskretnie, i wyszedł z tym piwem do pijaczków przed wejściem. Miał ich zagadać odwracając ich uwagę żebym mogła zajrzeć do środka i rozejrzeć się. Salazar potaknął i przystąpiliśmy do realizacji planu. Przyczaiłam się wraz ze zwierzakami w cieniu obok karczmy i czekałam. Salazar zniknął w środku. Nie było go dość krótko. Kiedy się pojawił i podszedł do Dawców Imion przed karczmą zagadując coś o wspólnym piciu zbliżyłam się do okiennicy i zajrzałam ostrożnie do środka. Widok, który ukazał się moim oczom zmroził mi krew w żyłach. Do okna, pod którym stał Salazar zbliżała się ścigana przez nas grupa. Człowiek i krasnolud tkali wątki do zaklęć, elf napiął łuk a ork kuszę. Miałam sekundy na podjęcie decyzji. Przywołując zwierzaki rzuciłam się pędem na Salazara starając się go przepchnąć za karczmę. Kiedy padaliśmy na ziemię nad nami świstnęły ogniste bicze, gdzieś przeleciała strzała i nastąpił wybuch mocy. Dopiero po chwili zauważyłam, że w t’skrangu utkwił bełt z kuszy. Nie było czasu się nad tym zastanawiać. Szarpnęłam go do góry i pociągnęłam za sobą. Pościg był tuż za nami. Pędziliśmy ulicami w stronę bogatszych dzielnic gdy nagle ogarnęła nas nieprzenikniona ciemność. Instynktownie chwyciłam Salazara za koszulę i rzuciłam się do przodu z wysuniętą dłonią by o nic nie uderzyć. Pasje chyba czuwały nad nami bo udało nam się wyskoczyć z ciemności. Przeciwnicy zostali w tyle błędnie założywszy że ciemność nas zatrzyma w miejscu.

Wreszcie zgubiliśmy pościg. Przyjrzałam się Salazarowi. Rana nie wyglądała najlepiej ale mógł jeszcze chwilę poczekać na leczenie. Nakazałam mu zostać na miejscu i ruszyłam po własnych śladach sprawdzając co robią poszukiwani przez nas Adepci. Zobaczyłam ich w końcu jak oddalają się gdzieś. Zapamiętałam miejsce i wróciłam do Salazara. Napisałam krótką notatkę do Tarsita i Durgola żeby szli za Szafir, przypięłam ważce do łapki i kazałam szukać Durgola. Przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, że kiedy zaglądałam do karczmy Szafir nagle zaczęła świecić. Muszę się zastanowić dlaczego. Kiedy odleciała poprosiłam Salazara żeby ostrożnie szedł za mną i ruszyłam za tropem.

Ślady doprowadziły nas na plac świątynny. Od razu kazałam Salazarowi iść do Świątyni Garlen z prośbą o leczenie i wtedy dostrzegłam Durgola z Tarsitem. Krótko im powiedziałam gdzie jest Salazar i wskazałam w tłumie na placu poszukiwaną grupę. Poprosiłam żeby dołączyli do Salazara a sama spróbowałam się podkraść w pobliże by sprawdzić o czym rozmawiają, zwłaszcza, że dołączył do nich dziwnie wyglądający człowiek, otyły, prawie łysy, w bogatych szatach i z trollem robiącym za ochroniarza. Szczęściem wietrzniak zagapił się na jakąś półnagą wietrzniaczkę i udało mi się niepostrzeżenie dotrzeć na tyle blisko by usłyszeć rozmowę. Człowiek był wyraźnie wzburzony, krzyczał, że płaci im za efekty a nie gówniane tłumaczenia, że zaczyna wątpić w ich reputację. Próbowali się tłumaczyć ale nie chciał słuchać. W końcu spytał czy ktoś ich śledził, czy mieli jakieś kłopoty. Po chwili wahania odparli że nie. Wkurzony mężczyzna kazał im jak najszybciej „znaleźć to” i odszedł nie słuchając dalszych tłumaczeń. Ork, najwyraźniej przywódca grupy, zaczął warczeć na swoich towarzyszy, padło stwierdzenie że dobrze wiedzą w jakie gówno się wpakowali i muszą się sprężyć inaczej będzie źle. Człowiekowi kazał udać się pod dom Tanileva i pilnować czy się nie pojawimy, do krasnoluda powiedział, żeby użył swoich kontaktów, elfowi kazał „szukać niuni” a wietrzniakowi, którego nazwał Xarix, odnaleźć nas, co ten przyjął z entuzjazmem mówiąc, że musi podziękować pewnej wietrzniaczce za ranę na ręce. Szybko się oddaliłam żeby żaden z nich mnie nie dostrzegł i zanurzyłam się w przyjazny półmrok świątyni.

Salzar był już uleczony. Czekali na mnie w milczeniu. Kiedy podeszłam opowiedziałam im czego się dowiedziałam i co robiliśmy z Salazarem. W połowie opowieści przypomniałam sobie, że nadal nie wiem, czemu postanowili nas zaatakować.

„Salazar. Coś ty powiedział w tej karczmie?” – zapytałam t’skranga przyglądając mu się uważnie.

„No…” – zawahał się przez chwilę – „Powiedziałem że szukam przyjaciela bo chcę mu pomóc, że to wietrzniak i że został ranny.”

W tym momencie nawet Tarsit wykrzyknął „Co?!”

Ucięłam jednak dalsze dyskusje bo czas był zdecydowanie nie odpowiedni na kłótnie. Spytałam co znaleźli. Głośno odpowiedzieli że nic, że dom był dokładnie przeszukany, zaś po chwili Tarsit, mową powietrza, oznajmił, że w basenie znaleźli trzy trupy służących Tanileva zaś w domu, pod przewalonym biurkiem kartkę z dziwnym szyfrem. Wpadli już na to jak ów szyfr odczytać ale muszą iść do biblioteki po Almanach Adeptów. Nagle Salazar chrząknął i wskazał ledwie dostrzegalnie głową w kierunku dwóch kobiet. Zerknęłam tam dyskretnie. Z Głosicielką Garlen rozmawiała śliczna elfka, blondynka o niebieskich oczach. Tarsit załapał w lot ostrzeżenie Salazara i dopowiedział głośno, że Tanilev i on zawsze się spotykali na tyłach karczmy „Przy bramie” i że powinniśmy się tam wieczorem udać. Zgodziliśmy się. Pogłaskałam Hator, przejęłam jej węch i podeszłam do rozmawiających kobiet. Przeprosiłam dyskretnie i ignorując całkowicie elfkę podałam Głosicielce kilka srebrników w podzięce za wyleczenie towarzysza. Kłaniając się paniom wykorzystałam okazję by zaciągnąć się zapachem elfki. Złapałam trop.

Już na zewnątrz ustaliliśmy że Tarsit i Durgol pójdą do bilbioteki zająć się szyfrem zaś ja i Salazar będziemy śledzić elfkę. Dotarliśmy za nią do dzielnicy pełnej kamienic średniej jakości. Obserwowaliśmy dom dość długo ale nie pojawił się nikt podejrzany. W końcu doszłam do wniosku, że trzeba zaryzykować. Kiedy wyszła z domu podeszłam do niej, przedstawiłam się i poprosiłam o rozmowę. Elfka obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem po czym stwierdziła, że faktycznie musimy porozmawiać. Przedstawiła się jako Nelissa, Złodziej, i zaprosiła całą drużynę do pokoiku w owej kamienicy.

Poszliśmy z Salazarem po Durgola i Tarsita. Panowie rozszyfrowali wiadomość uzyskując nic nie mówiące nam trzy hasła:

„Wspólna krew”
„Pazury ze stali”
„Ognista strzała”


Zastanawiając się po drodze nad ich znaczeniem udaliśmy się do Nelissy. Przyjęła nas w niewielkim pokoiku. Powiedzieliśmy jej że przysłał nas przyjaciel Tanileva, że musimy go znaleźć bo grozi mu niebezpieczeństwo z powodu pewnego przedmiotu. Elfka zdradziła nam że kocha Tanileva i sama go szuka bo narobił sobie kłopotów i zniknął. Nie chciała nam powiedzieć nic więcej dopóki Durgol nie rzucił hasłem „Pazury ze stali”. Zdradziła wtedy, że to miano przyjaciela Tanileva, Władcy Zwierząt, Zbrojmistrza, który stracił swoje ścieżki dyscyplin bo się stoczył. Tanilev kilka razy próbował mu pomóc ale ostatecznie mężczyzna wylądował gdzieś w rynsztoku i tam już pozostał.

Utknęliśmy wreszcie w pewnym impasie. Ani ona nie ufała nam ani my jej. W końcu doszliśmy do porozumienia. Nelissa obiecała że powie nam nieco więcej jeśli zadbamy o to by dotarła w pewne miejsce nie śledzona przez nikogo. Zgodziliśmy się bez wahania. W tamtej chwili i tak nie mieliśmy innego punktu zaczepienia. Durgol spytał jeszcze czy zna bezpieczne miejsce, gdzie moglibyśmy się zatrzymać nie ryzykując że ktoś będzie próbował nam poderżnąć gardła w nocy. Po chwili namysłu powiedziała że możemy się zatrzymać w jej stajni, która nazywa się „Wspólna Krew”, za północnymi murami Jerris. Ucieszyłam się i zaproponowałam swoją pomoc przy zwierzętach. Odrzekła, że zarządca, Hrulgin, Władca Zwierząt, na pewno będzie zadowolony z pomocy bo to duża stadnina i brakuje mu rąk do pracy.

Wtedy mnie olśniło! Magia! Szafir wyczuwa magię! W końcu jest nią cała przesiąknięta. Ciekawe jakie jeszcze tajemnice skrywa moja nowa pupilka.

Zadowoleni z osiągniętego kompromisu przygotowaliśmy się do wyjścia w mrok na nieprzyjazne ulice Jerris zdecydowani, by pozbyć się każdego ogona, który spróbuje się przyczepić do elfki.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Auraya
Ciupozka ch... zbója
Ciupozka ch... zbója
Posty: 160
Rejestracja: 08 lut 2015, 23:13
Lokalizacja: Buczek, gmina Poświętne n. Pilicą

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Auraya »

Stało się :) Sesje wróciły, wracają więc relacje. Mam nadzieję, że objętość Was nie przerazi - chyba już nie umiem pisać mało ;)

Pojawiający się pod koniec Amarin to nowa w drużynie postać. Nie pojawia się natomiast Salazar, ponieważ Kuki był chwilowo nieobecny.

W każdym razie miłego czytania :)


Nieoczekiwana wycieczka

„Wspólna Krew” okazała się dużą stajnią pełną różnych gatunków zwierząt. Poczułam się tam jak w domu i z miejsca przystąpiłam do obejrzenia i oporządzenia inwentarza. Nie wiem ile czasu minęło, straciłam rachubę, gdy nagle poczułam dotyk na ramieniu. Wzdrygnęłam się lekko. Za mną stała Nelissa.

„Mam dla was informacje” – powiedziała popatrując na wierzchowca, któremu właśnie czyściłam kopyta, i odsuwając się nieco od niego. – „Możemy porozmawiać w spokojniejszym miejscu?”

„Nie bój się” – uspokoiłam ją. – „Nic ci nie zrobi. Chodźmy na zewnątrz.”

Miriel siedziała zaczytana w swoich księgach pod rozłożystym drzewem a Durgol leżał obok, na trawie, wpatrując się w niebo i mrucząc coś pod nosem. Dołączyliśmy do nich i wtedy Nelissa zaczęła mówić. Dowiedziała się, że na Tanileva ktoś wystawił zlecenie za długi, miał zostać przykładnie ukarany, żeby nikomu więcej nie przyszło do głowy nie spłacać zobowiązań. Został schwytany przez jakąś bandę i sprzedany therańskim łowcom niewolników. Stało się to dwa dni temu zaś opisana przez nią banda okazała się być tą, której tego samego dnia mocno podpadliśmy. Sama Złodziejka nie chciała się za bardzo mieszać w ich sprawy, Jerris było w końcu jej domem a zadarcie z kimś takim nie skończyło by się dobrze. Spytałam ją jeszcze czy ma coś osobistego, co należało do Tanileva. Zastanowiła się chwilę i obiecała dostarczyć jego bieliznę. Kiedy się oddaliła zwróciłam się do Miriel.

„Znasz to miasto, wiesz, gdzie możemy spotkać łowców niewolników albo handlarzy?”

Elfka popatrzyła na mnie poważnie.

„Wiem, ale odpowiedź ci się nie spodoba.”

„To znaczy?”

„W mieście jest arena, na której odbywają się walki zwierząt. Jest w rękach teherańczyków. Jeśli mamy ich gdzieś spotkać to właśnie tam. O ile jeszcze działa.”

„Wspaniale!” – uśmiechnęłam się do swoich myśli. – „Pójdziemy tam, zdobędziemy informacje a później zniszczymy arenę i te szumowiny, które dopuszczają się takiego bestialstwa!”

„Raven. Arena należy do Imperium Therańskiego, wkurzanie ich nie jest dobrym pomysłem.”

„A widzisz tu jakieś Imperium?”

Naszą wymianę zdań przerwało chrząknięcie Durgola.

„A możemy skupić się na zadaniu? Najpierw jedna rzecz, później druga.”

Miałam już wyjaśnić Durgolowi, że jedno drugiego nie wyklucza, ale pojawiła się Nelissa, jak zwykle bezszelestnie, i wyciągnęła w moją stronę męską koszulę. Miriel poprosiła ją jeszcze o zebranie informacji o rzeczach Tanileva i spytała czy arena nadal działa. Okazało się, że jak najbardziej, i nawet ją rozbudowują. Krew się we mnie zagotowała. Szczęściem jestem cierpliwa a co się odwlecze… Jeszcze tego wieczoru, o północy, miała się tam odbyć walka. Postanowiliśmy najpierw złapać ślad Tanileva a dopiero później zająć się theranami. Pożegnaliśmy Złodziejkę i ruszyliśmy pod dom Tanileva.

Okolice domu wyglądały na opustoszałe. Podsunęłam Hator koszulę. Kotka wąchała ją przez chwilę, przeszła się po okolicy z nosem przy ziemi, po czym, zdecydowanie, ruszyła w miasto. Wiedziałam że złapała trop. Popędziliśmy za nią. Podekscytowany kot gnał przed siebie wciąż na wschód aż pod bramę miejską. Stanęliśmy pod nią nieco zdezorientowani. Iść dalej czy wrócić i zająć się areną? W końcu Miriel postanowiła, że wyjdziemy z miasta i ruszymy kawałek tropem żeby zobaczyć gdzie prowadzi. Za sowitą opłatą strażnik zgodził się nas wypuścić i zanurzyliśmy się w mrok nocy poza murami miejskimi. Trop prowadził prosto głównym szlakiem. Hator szła pewnie. Północ zbliżała się nieubłaganie a my byliśmy coraz dalej od miasta. Miriel chciała wracać na arenę ale przekonaliśmy ją z Durgolem, że to nie jest dobry pomysł. Arena nam nie ucieknie, a Hator może nie złapać tropu drugi raz. Jeśli faktycznie Tanileva wywieziono z miasta stracimy kolejny dzień albo dwa i możemy nie zdążyć go odbić. Poszliśmy więc dalej.
Jakieś dwie godziny drogi od Jeris, może trochę więcej, Hator zatrzymała się i zaczęła węszyć. Bałam się już, że zgubiła trop ale kotka pewnie skręciła w bok i ruszyła między wysokimi trawami. Przyjrzeliśmy się ziemi w tym miejscu i zauważyliśmy, że są tam ślady kolein po wozach. Dość stare, przez co podniesiona trawa nieco je ukryła, ale jednak. Ślady zaprowadziły nas do dużego zagajnika. W środku odkryliśmy sprytnie zamaskowane miejsce na obóz. Postanowiliśmy się chwilę przespać.

Rankiem wysłałam Hator na polowanie. Nie byliśmy przygotowani na długą podróż a okazało się, że z zagajnika wychodzi druga droga i tam właśnie prowadzi trop Tanileva. Z wielkiego dropa, którego przywlokła moja ukochana przyjaciółka, zebrałam sporo pięknych piór na sprzedaż i wykroiłam duże, ładne kawałki na pieczeń. Posileni wyruszyliśmy dalej.

Jakież było moje zdumienie, kiedy zobaczyłam gdzie prowadzi trop. Przed nami rysowała się ściana dżungli Liaj a poszukiwany przez nas transport szedł prosto w jej kierunku. Od razu przypomniały mi się opowieści Trassisa o tej dżungli. Mój przyjaciel, i zarazem nauczyciel, miał przeogromną wiedzę o Barsawii, którą chętnie się dzielił. Pamiętam jak opowiadał o Usunie, młodym, wojowniczym smoku, który zamieszkuje tereny Liaj, jak kreślił mi obraz tygrysów, gigantycznych węży i niedźwiedzi, które mają tam swój dom i jak mówił o tajemniczym plemieniu Poskramiaczy, którzy całkowicie odrzucili cywilizację i postanowili żyć w zgodzie z naturą. I choć Trassis twierdził, że pozostają niezauważeni przez innych Dawców Imion kontaktując się wyłącznie z tymi, z którymi chcą się skontaktować, to jednak miałam w tej chwili cichą nadzieję, że będziemy mieli szczęście poznać ten niezwykły lud. Czuję, że bym się z nimi dobrze rozumiała.

Oczywiście nie omieszkałam wspomnieć moim towarzyszom co nieco z tych historii kiedy szliśmy w kierunku dżungli. Zupełnie nie rozumiem dlaczego wzmianka o smoku nie spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem z ich strony. Ale cóż, nie było innego wyjścia, łowcy niewolników poszli do Liaj (tylko, na wszystkie Pasje, po jakie licho?!) i wszystko wskazywało na to, że Tanilev również. Przenocowaliśmy w pewnym oddaleniu od pierwszych drzew, by rankiem zagłębić się w dżunglę.

Jak dobrze wreszcie wejść do tak wspaniałego miejsca! Pod pierwszymi drzewami poczułam się jak w domu. To wilgotne powietrze, zapach ziemi, szczebiot ptaków, i te kolory! Nawet w Serwos przyroda nie jest tak cudownie kolorowa jak tutaj. Soczysta zieleń, wściekły pomarańcz, błękit, który aż błyszczy. Wspaniałe miejsce. Czułam radość Hator i zadowolenie Szafir. Wszystko jest tu większe, intensywniejsze. Ślady na ziemi wyraźnie wskazywały, że weszła tu spora grupa Dawców Imion, część z nich stawiała małe kroki, jakby mieli skute nogi, a część zupełnie normalne. Podążyłam tym śladem, idącym wzdłuż niewielkiej ścieżki, jednocześnie rozglądając się na boki i chłonąc piękno tego miejsca. Żadne miasto nie może się równać takiemu cudowi Jaspree.

„Raven… Możesz… Coś…. Z tym… Zrobić…?” – usłyszałam za plecami nerwowy głos Miriel. Obejrzałam się i zobaczyłam ogromnego owada, który zdecydowanie próbował się zaprzyjaźnić z intensywnie go odganiającą elfką. Przyjrzałam mu się przez chwilę zastanawiając się, co to takiego i czy jest jadowite, ale nigdy wcześniej nie widziałam podobnego stworzenia a moja magia jakoś nie chciała przyjść z pomocą. Wyciągnęłam więc dłoń w kierunku stworzenia, „odejdź” rozkazałam, owad zamarł na chwilę. Sytuację sprytnie wykorzystała Szafir i stworzenie błyskawicznie zniknęło w jej pyszczku. Miriel podziękowała ważce i ruszyliśmy dalej.

Ogrom zapachów i odgłosów obudził w Hator zwierzęcą naturę i kotka z lubością szalała po krzakach węsząc i pomrukując z zadowoleniem. Dobrze, że ślady było widać gołym okiem, bo nie musieliśmy polegać tylko na jej zmysłach. W pewnej chwili crojen zatrzymał się, zaczął intensywnie węszyć i napiął wszystkie mięśnie wskazując na gęstwinę.

„Poczekaj.” – powstrzymałam ją przed rzuceniem się w krzaki, podeszłam ostrożnie, dotknęłam jej miękkiego futra i zapożyczyłam węch. Zaciągnęłam się wilgotnym powietrzem i natychmiast zrozumiałam co zaniepokoiło Hator – padlina. Ostry zapach gnijącego mięsa wbił mi się w nozdrza. Dawca Imion.

„No to mamy trupa.” – rzuciłam do towarzyszy. Weszłam kawałek w gęstwinę, rozglądając się czujnie. W końcu go dostrzegłam. Krasnolud. A raczej jego resztki. Ciało leżało tutaj z tydzień, może trochę krócej. Było w większości zjedzone przez zwierzęta, więc nie sposób określić jak zginął. Na pozostałościach dostrzegliśmy przepaską biodrową, wskazującą na tubylców, i całkiem „miejską” koszulę. Był bosy, o śniadej cerze i prócz noża nie miał żadnej broni.
Zostawiliśmy resztki, dżungla się nim zajmie, i podjęliśmy dalszą wędrówkę dużo ostrożniej. W pewnym momencie ścieżka rozwidliła się. W lewą stronę prowadziła odnoga, wykarczowana i wyraźnie używana, zaś ślady niewolników szły dalej prosto. Zignorowaliśmy poboczną drogę podążając wciąż za śladem. Dostrzegłam ich z daleka. Kolejne trzy ciała leżały na naszej ścieżce. Chciała do nich podejść bliżej, zbadać, i wtedy poczułam ból. Nie był fizyczny, bardziej jakby ktoś rozdzierał mi wnętrze. Zatrzymałam się gwałtownie. Poczułam jak Szafir siada mi na ramieniu, jakby się bała, zaś Hator przylgnęła do mojej nogi, zjeżyła futro, podkuliła ogon. Coś było wyraźnie nie tak z tym miejscem. Odsunęłam się.

„Nie pójdę dalej! Nie mogę.” – jęknęłam.

Durgol i Miriel poszli więc obejrzeć ciała. Dwa elfy i człowiek. Ubrani podobnie jak krasnolud, z włóczniami i maczetą, zjedzone przez zwierzęta.

„Raven, dobrze by było gdybyś spojrzała na ślady. Dasz radę?” – spytała mnie Miriel.

Odetchnęłam głęboko i spróbowałam znów podejść do tego miejsca. Ból i uczucie zagrożenia pojawiły się znowu. Przemogłam się jednak i podeszłam bliżej. To, co zobaczyłam, zszokowało mnie. Kręgiem, ze wszystkich stron, podeszły tutaj różne gatunki zwierząt. Koty, węże, małpy, nawet jakiś ptak. Wszystkie te zwierzęta, ramię w ramię, ucztowały na ciałach. Potrząsnęłam głową zdezorientowana. Zwierzęta się tak nie zachowują. Oddaliłam się pospiesznie. Ślady niewolników szły dalej, poprzez to miejsce, ale ci nieszczęśnicy wyraźnie przyszli z naszej strony.

„Chodźmy tą boczną ścieżką.” – zaproponowałam. – „Tam może być wioska. Trzeba sprawdzić co się tam stało. Wyglądają jakby uciekali.”

Moi towarzysze zgodzili się ze mną. Poszliśmy. Kolejne dwa ciała. Krasnolud i człowiek. Kiedy dotarliśmy do pierwszych zabudowań zmroziło mnie. Wszędzie leżały poszarpane ciała. Nie tylko Dawców Imion ale też zwierząt. Hodowlanych i dzikich. Pośrodku wioski dostrzegliśmy leżącą na wznak postać ubraną zdecydowanie bardziej miejsko niż mieszkańcy. Leżała pośrodku kręgu, wysypanego chyba z soli, opatrzonego dziwnymi symbolami. Zbliżyliśmy się nieco niepewnie. Był to elf. Jego klatka piersiowa uniosła się zaś w splecionych na brzuchu dłoniach trzymał jakiś przedmiot. Szafir rozjarzyła się błękitnym światłem, pomknęła do elfa i usiadła na przedmiocie.

„Szafir! Chodź tu natychmiast.” – krzyknęłam bojąc się, że ważce coś się stanie. Posłuchała, chociaż niechętnie.

Durgol podszedł do kręgu.

„Ciekawe co to takiego.” – zamruczał i butem starł jeden z symboli. Bół znów uderzył mnie ze zdwojoną siłą. Hator rzuciła się do góry, wdrapała na mnie i przywarła jak małe kocię zaś Szafir wtuliła się tuż obok. Ledwo utrzymałam równowagę. Szczęściem Miriel pozostała na tyle przytomna by zacząć cucić elfa. Ten, ledwie otworzył oczy, z miejsca zawołał czy się udało a zobaczywszy nas najpierw wykrztusił kim jesteśmy, żeby chwilę po tym spojrzeć na starty symbol i z niepokojem zacząć dociekać kto to zrobił.

W nieco chaotycznych słowach, jednocześnie wypychając nas z kręgu, oznajmił, że w dżungli jest horror, który opanowuje zwierzęta i każe im mordować Dawców Imion, i że on, rytuałem, może go odesłać. Zaczął wyrysowywać symbol na nowo i wtedy, po raz pierwszy odkąd się znamy, Hator warknęła na mnie ze złością i poczułam jak nasz więź się rozrywa. Wpadłam w panikę. Krzyknęłam do elfa żeby przestał, że niszczy moją więź ale nie usłuchał. Skończył symbol i wszystko się uspokoiło. Z pewnym niedowierzaniem pogłaskałam krojena i uspokoiłam się. Elf z zadowoleniem oznajmił, że się udało i jesteśmy bezpieczni. Osunęłam się na ziemię, czułam się potwornie zmęczona tymi potwornymi uczuciami, które mną szarpały. Hator znów na mnie wlazła, przytuliła się i zamarła. Szafir przylgnęła do mojej szyi. Czułam także ich zmęczenie i oszołomienie.

Amarin, tak przedstawił się elf, okazał się Ksenomantą pierwszego kręgu. Jego mistrz wysłał go do dżungli w poszukiwaniu amuletu Astendar. Amulet znalazł ale znalazł też miejscowe, przyjazne, plemiona i dużo mniej przyjaznego horrora, który postanowił w specyficzny sposób utrudnić życie mieszkańców. Amarin poświęcił amulet w rytuale i odesłał bestię. Powiedział nam też, że dwie godziny drogi stąd jest druga, dużo większa, wioska i to głównie ją próbował ratować bo tej tutaj nie zdążył. Dodał również, że bez amuletu nie ma po co wracać do mistrza. Wyglądał na mocno przestraszonego faktem, że go stracił.

W trakcie rozmowy usłyszałam, że coś się zbliża. Schowaliśmy się w jednej z chat ale na szczęście okazało się, że to mieszkańcy owej drugiej wioski. Amarin był ich bohaterem, więc i nas przyjęli miło i serdecznie. Zabrali nas do swojej osady, napoili, nakarmili i podzielili się informacją, że niewolnicy są prowadzeni za mokradła. Poradzili, żebyśmy odnaleźli plemiona, które żyją w tamtej okolicy, one nam wskażą drogę. Dwa dni drogi przez dżunglę. Cudownie. Tylko miałam nadzieję, że już bez niespodzianek w postaci horrorów.

Posileni, napojeni, umyci mieliśmy wreszcie czas spokojnie się wyspać. Rankiem, za maczetę i nóż, zaopatrzono nas w zapasy. Amarin postanowił iść z nami. Tubylcy powiedzieli mu, że na moczarach jest jeszcze jedna kapliczka Astendar i mam wrażenie, że łudził się, że znajdzie drugi taki medalion. Ale skoro chce to czemu nie. Magowie są bardzo przydatni.

Dalsza podróż w głąb Liaj przebiegała spokojnie. Żadnych dziwnych uczuć czy tajemniczych ciał. Zamyśliłam się popatrując ciekawie na tutejsze rośliny, które co jakiś czas musiałam ciąć maczetą żeby móc w miarę wygodnie iść.

„Zobaczcie. Co to może być?” – z zamyślenia wyrwał mnie głos Miriel. Odwróciłam się. Elfka stała patrząc się w górę. Odruchowo też spojrzałam w kierunku nieba ale prócz skłębionych gałęzi drzew nie dostrzegłam niczego niepokojącego. Podeszłam więc do niej i znów podniosłam głowę. Zobaczyłam to w ostatniej chwili. Duży, świecący obiekt, leciał łukiem wprost w kierunku ziemi. Wyglądało to jak spadająca gwiazda. Chwilę później zniknęło i poczułam delikatne drżenie ziemi.

„Spadło niedaleko. Chodźmy zobaczyć.” – zaproponowałam.

Amarin zaprotestował.

„Mieliśmy iść na moczary. Zbaczanie z drogi nie jest dobrym pomysłem.”

„Nie zboczymy za bardzo. Spadło mniej więcej w kierunku, w którym idziemy.”

„Chodźmy.” – zarządziła Miriel.

Nie musieliśmy się nawet bardzo przedzierać przez krzaki gdyż krajobraz zaczął się już tutaj zmieniać, powoli wskazując na obecność podmokłych terenów. Wyszliśmy spomiędzy drzew prosto na sporych rozmiarów krater. Na jego dnie leżała idealna kula, kolorem i fakturą przypominająca perłę, średnicy, tak na oko, pięciu dużych kroków.

„Co to może być?” – spytałam.

Miriel tylko pokręciła głową zdezorientowana, za to Durgol i Amarin, bez zastanowienia, zaczęli się zsuwać w dół krateru żeby przyjrzeć się przedmiotowi bliżej. Biło od niego wyraźne ciepło, które obaj postanowili zignorować. Wraz z Miriel zostałyśmy na górze ciekawie popatrując na naszych towarzyszy. Miałam złe przeczucia.
Because, really, kill it with fire should be Your first reaction to a problem!

Zapraszam na mojego bloga: https://aurayablog.wordpress.com/
Awatar użytkownika
Ahmed
Polucja drwala
Polucja drwala
Posty: 218
Rejestracja: 29 lip 2013, 14:51

Re: Earthdawn Kronika Przygód

Post autor: Ahmed »

Mogę prosić w PDF'ie? :D
"Walczyć mogę tylko o coś, co miłuję. Miłuję tylko to, co szanuję, a szanuję jedynie to, co rozumiem." - Adolf Hitler

Obrazek
ODPOWIEDZ